Po raz już szósty przyjechałem na obóz do Kenii. Bardzo się z tego cieszę. W tym miejscu można zdystansować się do Świata, wyczyścić umysł, zapomnieć się w treningu, który w tym miejscu dla setek osób jest czymś absolutnie wielkim, również dla osób nie biegających, spotykanych licznie podczas przemierzania okolicy.
Walka o marzenia trwa dalej. Sezon 2017 traktuję jako czas na ustabilizowanie poziomu sportowego. Brzmi to jak nic nowego, jednak różnica polega na tym, że nie ma presji, pogoni za kolejnym minimum kwalifikacyjnym. Wiosną mam komfort długich przygotowań. Wojsko zapewnia stabilizację i wspiera w przygotowaniach. Nie oznacza to, że wiosenny Maraton będzie ulgowy. W wytrzymałości nie ma przecież mowy o odpuszczaniu sobie, bo zawodnik przestaje walczyć, kiedy przychodzi na to czas.
Do Maratonu w Ottawie mam od dzisiaj dokładnie 13 tygodni i 3 dni, więc bardzo długo. Kluczowe przygotowania rozpocznę dopiero z początkiem kwietnia, więc zostaje jeszcze 6 tygodni na pracę ukierunkowaną – okres przygotowania ukierunkowanego. Co to oznacza?
To trening zbliżony do tego, co dziać się będzie z organizmem podczas Maratonu, ale nie z dokładnie taką intensywnością, czy długim czasem pracy – nie tak specyficzny, ale już nie ogólny, podstawowy, wstępny jak było to w okresie przygotowania ogólnego, który opisywałem we wcześniejszych wpisach.
Lecąc do Kenii siedzieliśmy w jednym rzędzie samolotowym ze słynnym trenerem Renato Canovą. Trenerem Mistrza Olimpijskiego z Rio de Janeiro Denisa Kimeto, Kenenisy Bekele, który otarł się w ubiegłym roku o Rekord Świata, Arne Gabiusa, Niemca z życiówką 2:08 i wielu, wielu innych.
Renato, bardzo lubiący dzielić się doświadczeniem, lubiący dużo opowiadać, dał nam ponad godzinny wykład na temat przygotowania do Maratonu na poziomie zarówno wyczynowym, jak amatorskim na różnym poziomie zaawansowania. Potwierdził moje obserwacje i doświadczenia na temat tego, co w treningu jest kluczowe. Jak stwierdził jest to objętość w pracy specyficznej. Często biegacze i trenerzy skupiają się na ogólnej objętości, ta jest ważna w pewnych okresach kariery, kiedy przygotowujemy układ ruchu do długiej pracy w określonych warunkach, również w okresie ogólnym i ukierunkowanym (Renato też to niejako podzielił), jednak jeżeli mamy to już wypracowane, wystarczy podtrzymywać. Jak stwierdził Trener, a potwierdzają moje liczne kontuzje, bieganie dużych objętości podnosi właśnie ryzyko urazów. Mówił o tzw. pustych kilometrach, szkole Japońskiej w którą nie wierzy, gdzie biega się przeciętnie od 250 do 300 km / tydzień.
Mówił o 9-10 tygodniach pracy specjalnej, o 40-stce w treningu na 4 tygodnie przed Maratonem. Fantastyczne wiadomości! Było to dla mnie bardzo inspirujące i odbudowujące morale. Morale zawodnika, który sam sobie jest trenerem…
W domu Mistrzów trening idzie całkiem obiecująco.
Na jednym z popołudniowych treningów, tu na 15-stce zebrałem przynajmniej 30 pozdrowień How are you? Hi Muzungu etc.., raz biegł ze mną chwile mały chłopczyk, drugi raz dwie dziewczynki, inne dzieci przybijały piątkę, a na koniec starszy Pan podniósł rękę i powiedział: Hi Hero.
W Polsce oczywiście też spotykam się z podobnymi gestami – za co serdecznie dziękuję! Tu jednak napędza to nieustannie J. Działa to niezwykle motywująco, szczególnie w momentach słabości, które są przecież chlebem powszednim każdego sportowca.
Wychodzenie na prostą ułatwiają małe sukcesy i właśnie wsparcie. Notuję sobie np. w kalendarzu codzienne małe kroczki w przód. Wszystko, co mnie buduje jako biegacza, czasem też jako człowieka. To mi bardzo pomaga…
Najważniejsze, że jest nadal motywacja i jakiś wewnętrzny głos, niezmordowana jaźń pchająca na trening każdego dnia, szepcząca do ucha z jednej strony – trenuj ciężko, a za chwilę – bądź rozsądny, nie popełniaj kolejnych błędów! Pilnująca przez 24h na dobę, aby robić absolutnie wszystko właściwie, wszystko po to, aby biegać szybciej.
Wracając do samego Kenijskiego treningu, to choć obiecująco, postępuje tradycyjnie ciężko. Znam to uczucie, więc nie jestem zdziwiony. Dwa wyjazdy rozpoczynałem od Safari, wtedy przystosowanie postępowało jakby mniej boleśnie J Początkowo lepiej nie patrzeć na zegarek, bo tempo wygląda mizernie, przy sporym odczuciu zmęczenia. Sprawę utrudnia teren, który jest bardzo urozmaicony, czasem wydaje się, że nie było 150 metrów płaskiego na 20-kilko kilometrowej trasie.
Na wysokości ok. 2300-2400 m nad poziomem morza już niewielki podbieg lub nieznaczne przyspieszenie powodują momentalną zadyszkę. Wszystko w pewnym stopniu stabilizuje się po około 9 dniach. Ja już 7-dmego dnia wreszcie poczułem przyjemność z biegania, lekkość kroku. Zdecydowanie najbardziej lubię bieganie, kiedy biegam szybko i własnie z lekkością, kiedy czuję, że przemierzam dystans jakby obojętnie, jakbym parzył na siebie z boku, bez wysiłku, ładnie technicznie, jakby sunę bez większego kontaktu z podłożem – no dobra może ciut przesadziłem – euforia biegania działa 🙂
W tym roku przeprowadziłem mały eksperyment, który miał na celu przyspieszenie aklimatyzacji. W 3 dniu na tzw. przepalenie przebiegłem 7 x 200 m w szybkim tempie i na krótkiej przerwie. Raz prawie połamałem 30 sekund J. 50 sekund przerwy nie wystarczało na wyrównanie oddechu, szóstego dnia było już znacznie lepiej na 300 metrówkach z 200 metrową przerwą w ok. 1 minutę.
Wreszcie 9-tego dnia przyszedł czas na konkretny, wymagający, robiący prawdziwą różnicę trening. Takich na 3-tygodniowym obozie mam zaledwie dwa plus 4 umiarkowane, więc przygotowałem się do niego niezwykle starannie. Rano był rozruch, drzemka, książeczka – wszystko najoptymalniej jak się da, choć z tego całego przejęcia zrobiłem kardynalny błąd, ale o tym później…
Długo wahałem się, czy zrobić zabawę biegową w formie fartleku, czy pobiegać na stadionie. Wszystko uzależniałem od samopoczucia. Z powodu tego, że gdzie się nie ruszyć wszędzie góra-dół postawiłem na szutrowy stadion Kamarin.
O 17:15 słońce już nie operowało zbyt mocno, wiatr stopniowo ustawał, warunki robiły się genialne. Bieżnia jest słabsza niż boczna warszawskiej Skry, ale tu obowiązuje reguła – nic nie hartuje lepiej niż trudne warunki.
Zacząłem moje 10 x 1 km zadziwiająco łatwo. Pierwszy odcinek wyszedł minimalnie za szybko, choć pierwsze 400 m w punkt – to dobrze wróżyło. Niestety już na drugim odcinku odezwała się obiad, którego choć zjadłem bardzo mało, to była w nim potrawa, która jest tu serwowana czasem 2 razy dziennie – fasola, tym razem miks z cieciorką… Choć zjadłem jej naprawdę niewiele, nie muszę nic więcej mówić…
Kolejne odcinki mimo wyraźnego dyskomfortu biegałem dosyć równo. Przerwa 2 minuty stopniowo zwiększała zmęczenie.
Pięć pierwszych zrobiłem w butach, po nich dłuższa a przerwa, pomiar mlecznu i kolce.
nieźle – zaledwie 5,6 mmol/l. Niedawno w Szklarskiej Porębie biegając niewiele szybciej było sporo więcej…
Kolejne 5 tysiączków było już zdecydowanie trudniejsze. Główny problem to oczywiście niedotlenienie. Mięśniowo bardzo dobrze, co bardzo mnie cieszy. Cały dotychczasowy trening, a także w skali mikro wczorajsze pobudzenie siłowe i sporo stabilizacji zaczyna działać 🙂
Na ósmym odcinku już po 400 metrach było piekielnie ciężko, na 9-tym już po 200 metrach. Pojawiły się myśli, żeby skończyć na 800 metrach, ale przezwyciężone. 10 jak zawsze już ostatni, więc poszedł. Jacek obecny na stadionie słyszał mnie jak biegłem po drugiej stronie stadionu i nie chodzi całe szczęście o tupanie 🙂 Walka z niedotlenieniem, to oczywiście świetna adaptacja – byle nie przesadzić…
Po dzisiejszym treningu wnoszę, że eksperyment zadziałał bardzo pozytywnie. Gdyby nie wspomniane problemy, byłoby znacznie łatwiej, choć pomiar mleczanu pokazał na koniec 5,3 mmol/l, wiec bardzo niewiele. Wiadomo nad czym trzeba jeszcze popracować, ten trening zdecydowanie można zaliczyć do grupy budujący, a nie zdecydowanego przetarcia – o to chodziło!
Czuję się tu teraz bardzo dobrze, choć wakacje to to nie są – zdecydowanie! Chodzi oczywiście o trudy treningu.
Jest jednak radość z dobrze wykonanej pracy, błogość zmęczenia… uzupełniam płyny i zbieram się z wolna do spania. W Kenii wstajemy i kładziemy się spać wcześniej o 2 h niż w Polsce.
1 Comment
Czesc Mariusz,
Z wielkim zainteresowaniem i ciagiem przeczytalem kilka zaleglych Twoich wpisow na stronie. Trzymam kciuki i kibicuje Ci z calego serca na maratonie w Ottawie i bieganiu w ogole
Popraw mnie prosze jezeli sie myle, ale mistrzem olimpijskim z Rio jest Eliud Kipchoge a nie Kimetto (ogladalem) 🙂 To we fragmencie o Canovie.
Pozdrawiam i jak mawiaja keep doing great job!