To był prawdziwie spontaniczny start. Dzień przed biegiem odebrałem telefon z zaproszeniem na bieg.
Bałem się trochę o mojego achillesa. Początkową odmówiłem, ale ostatecznie dałem się namówić na lekki bieg – tylko na zaliczenie.
Wiedziałem, że będę chciał spróbować, czy zdrowie już wróciło. Fizjoterapeuta Szczepan kazał odpuścić mocne bieganie na 6 tygodni. Prawie tyle już minęło, więc piąteczka być może będzie najlepsza.
Jednak w całym lipcu łącznie z samym biegiem i poniedziałkowym wybieganiem przebieg łącznie 116 km. Najszybciej 3:30/km jeden trening (8×1200 m jako trener -pacemaker), reszta same truchty.
Atmosfera na biegu była rewelacyjna – jak zawsze. Rota tuż przed startem podniosła gotowość startową na maksymalny poziom. Emocje wspomnienia wszystkich przeczytanych książek o powstaniu i obejrzanych filmów (praktycznie wszystko z nagród z zeszłych lat 😉 ). Takie aspekty zawsze działały na mnie niezwykle pozytywnie w kontekście szybkiego biegania.
Ruszyliśmy. Pierwszy kilometr lekki, czułem się jak na II zakresie. Nowe buty niosły bardzo dobrze. Są rewelacyjne! Pierwszy raz miałem je na nogach na wspomnianych 1200-setkach, ale tam przy prędkości 3:30 jeszcze tak tego nie czuć.
Kiedy Oliwier Mutwil (świetny młody biegacz z Częstochowy) zobaczył marne 3:09 od razu przyspieszył. Poczułem, że to zupełnie nie moje prędkości. Drugi kilometr miałem w 2:54. Był on na 600 m z górki na Karowej, ale to i tak szybko. Oliwier tu uciekł mi już na przynajmniej 50 m. Więc poleciał ok 2:45-42, jak ja 10 lat temu 🙂 zwykle tam przyspieszałem. Raz kiedy pobiegłem na dyszkę 29:35 zbiegałem Karową dwukrotnie, wtedy miałem jeden zbieg w 2:42(to był rok 2009).
Po zbiegu nie patrzyłem na międzyczasy. Biegłem maksymalnie luźno, ale też optymalnie szybko. Nie wiedziałem na ile starczy mi sił. Pomyślałem tylko, że skoro pierwszy kilometr był w 3:09, więc będzie to bieg defacto na 4 km i tego się trzymałem. Zupełnie osuwałem myśl podbiegu na ostatnim kilometrze trasy 🙂
Długa prosta na Wisłostradzie jak zwykle dłużyła się niemiłosiernie. Nie sprawdziłem trasy i przez chwilę miałem wątpliwości, czy od razu skręcamy w Bonifraterską do góry, czy jeszcze biegniemy kawałek prosto i robimy nawrót. Tak było kiedyś, kiedy ścigałem się z Arturem Kozłowskim – chyba w 2014 roku…
Całe szczęście obyło się bez dokładanie dystansu. Pod górę podbiegłem dość oszczędnie z uwagi na problemy z Achillesem, który „nie lubi” podbiegów.
Końcówka to już pewne dobiegnięcie do mety na dobrej drugiej pozycji i z przyzwoitym czasem 15:26.
Ostatni kilometr wyszedł w jakieś 3:11, więc tu sporo uciekło. Natomiast częstość skurczów serca była na poziomie maksymalnym