Był to kolejny pracowity i fascynujący rok. Rok ciężkich lekcji, kilku sukcesów – przede wszystkim nauki.
Kolejny, w którym moje bieganie ustępuje miejsca pracy trenerskiej, która ponownie okazała się znacznie bardziej wymagająca, ale zarazem pozytywnie rozwijająca.
Coś się kończy, coś zaczyna. Tak było w przypadku, mam nadzieję przerwy w programie „O co biega”, z którym zżyłem się bardzo mocno, który mobilizując mnie do ciągłych poszukiwań wiedzy, kontaktami ze znakomitymi ludźmi, pomagał mi się rozwijać. Przestrzeń wypełniła się jednak szybciutko.
Oczywiście w moim bieganiu nie gaśnie pasja, chęć rywalizacji i ciekawość nowinek biegowych, eksperymentowania na sobie, mam jednak do tego coraz większy dystans, mniejsze oczekiwania, cierpliwość i uczę się trochę odpuszczać, choć nadal momentami jest zwyczajnie ciężko przejść z trybu zawodnik w trener… Pojawiło się coś jeszcze…
To drugi rok, w którym pełnię służbę na cały etat w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym, co za tym idzie na samorealizację możliwości zostaje „jak na lekarstwo”. Jednak to prawda – kiedy nie ma wiele czasu, to wykorzystuje się go jakoś lepiej.
W 2023 moje zadania w pracy były bliższe sercu i to stawało się często przyjemnością. Między innymi koordynowałem 3 spore biegi, współpracowałem z naszymi znakomitymi żołnierzami-sportowcami, zajmowałem się komunikacją medialną, byłem na dwóch, 2-tygodniowych zgrupowaniach z grupą Maratońską – czego chcieć więcej!
Po kolei:
Początek 2023 roku rozpoczął się genialnie, bo w styczniu byłem przez 3 tygodnie w Kenii. Warunki idealne, więc porządnie potrenowałem i „złapałem” dużo zdrowia – słońce, jedzenie, klimat, otoczenie takich samych świrów jak ja, nie spotykane nigdzie indziej w takim zagęszczeniu. Byłem tam z Izą Paszkiewicz i na części wyjazdu z Anią Bańkowską. Były koktajle owocowe i rozmowy z Tomkiem Lewandowskim.
Ciągle borykałem się z urazem pośladka i ścięgna Achillesa.
Poza bieganiem jeździłem na rowerze, bardzo dużo rozciągałem się i wzmacniałem ogólnie. Był to świetny i produktywnie spędzony czas. Wertowałem stravę i treningi czołówki Światowej, szczególnie kobiet, żeby wyłapać ich systemy treningowe, nauczyć się, w którą stronę idzie dzisiaj bieganie wyczynowe, poza oczywiście obserwacją na miejscu, gdzie tak wiele się działo!
Miałem czas szczegółowo zająć się moimi zawodnikami z drużyny #giżateam.
Większość treningów biegowych realizowałem z „moimi” dziewczynami, co akurat na obecnym poziomie było idealnym rozwiązaniem dla obu stron. Nie obyło się niestety bez trudności z kontuzją Izy, która nie pozwalała realizować najważniejszych założeń treningowych. To było piekielnie trudne. 3 tygodnie minęły momentalnie.
Na początku lutego, zaraz po powrocie z Afryki, pobiegliśmy z Izą w biegu Chomiczówki na 15 km. Mimo, że wynik na mecie i ogólne samopoczucie było całkiem dobre, Iza wygrała bieg, musieliśmy zrezygnować ze startu w Maratonie w Sewilli. Nie udało się nam wyleczyć urazu, którego nabawiła się w sierpniu ubiegłego roku, a teraz, przy zwiększeniu obciążeń treningowych, znowu zaczął dokuczać.
Pierwszy raz startowałem w tym tradycyjnym warszawskim biegu, choć część trasy widzę od 10 lat z okna naszego mieszkania. 15 km przebiegłem bez zorientowania się, o jakimkolwiek zmęczeniu Byłem skupiony na równym prowadzeniu i obserwowaniu przeciwniczki, która deptała nam po piętach. Przy okazji zająłem drugie miejsce w M40. Kenia jak zwykle, chwilę po powrocie, zadziałała. Mimo trudnych warunków pogodowych bielańska trasa była przygotowana do szybkiego biegania. Oprawa, w tym zakończenie, też super!
W lutym wybraliśmy się z dziećmi na narty do Szklarskiej Poręby. Na początku zrobiłem świetny ciągły na stadionie. Organizm po afrykańskich górach wchodził na właściwe tory, jednak też pojawiła się ostra infekcja zatok, która przerwała przygotowania na dobre 2 tygodnie. Straszne to było paskudztwo.
W drugi weekend marca pobiegłem w Biegu Kobiet w Warszawskich Łazienkach.
Byłem zaangażowany w organizację, a przy okazji pościgałem się ze starym znajomym Krzyśkiem Żebrowskim, z którym w 2015 roku rywalizowałem podczas Mistrzostw Polski na 5000 m, które to mistrzostwa wygrał.
Niestety zaraz po infekcja wróciła.
Po tygodniu jednak zrobiło się cieplej i od razu odżyłem. Zrobiłem w niedzielę zabawę biegowa, w środę kilka dwójek na Agrykoli z Bartkami Falkowskim i Olszewskim. Wiedziałem, że w najbliższy poniedziałek mam szansę „być dobrym” podczas biegu przełajowego Mistrzostw Świata Masters w Toruniu. Kenia ciągle dawała mi moc, mimo że bardzo mało trenowałem przez ostatnie półtora miesiąca. Średnia tygodniowa to było jakieś 40 km, a dokładałem tylko lekką siłę ogólną i rozciąganie.
Tak też było – czułem się świetnie. Do tego byłem bardzo pozytywnie nastawiony. Włączył się tryb wojownika. Nie ważne było jak trenowałem. Był „zadzior” i trasa idealna dla mnie, bo trudna – pagórkowata, z wieloma zakrętami – bardzo techniczna.
Wygrałem zdecydowanie, również z młodszą kategorią M35 w połączonym biegu. Miałem świetny doping żony i wielu kibiców na trasie. Po biegu odbyła dekoracja z Mazurkiem Dąbrowskiego. Było pięknie!
W niedzielę wystartowałem też w Półmaratonie, co było oczywistym błędem. To nie 8 km w przełaju, a 21,1 km dodatkowo w trudnych warunkach pogodowych. Kolce też zrobiły swoje i moje łydki słabo współpracowały z resztą niedotrenowanego organizmu. Zweryfikowało to moje zbyt małe przygotowanie dość brutalnie. Zdobyłem wszak swój 3 i 4 medal mistrzostw – srebro indywidualnie w M40 i drugie złoto w drużynie. Impreza świetna – wielu mówi o niej, że dla niespełnionych, żartobliwie zwana też „dziadami”
Mi się podobało i w marcu 2024 startuję ponownie – tym razem w Toruniu są Mistrzostwa Europy Masters – cross 19 marca. Nie trzeba być wcale byłym wyczynowcem.
Kolejnym wyzwaniem wiosny było prowadzenie Maratonu Ani Bańkowskiej, która długo trenowała w Kenii. Niestety przygotowania nie szły w dobrym kierunku, co pokazał start kontrolny w półmaratonie i sam Maraton, na który nie przygotowaliśmy wystarczającej formy, a co gorsza wróciły problemy zdrowotne.
Nie ukończyliśmy Maratonu w Rotterdamie, byliśmy za to świadkami świetnego biegu Oli Lisowskiej i uzyskania minimum kwalifikacyjnego na Igrzyska Olimpijskie.
Tego samego dnia, na osłodę, świetnie pobiegli mój podopieczni:
– Darek pobił znacznie rekord życiowy, też w Rotterdamie, doprowadzając go do poziomu 2:41.21,
– w Dębnie Dagmara była druga open! uzyskując świetny rekord życiowy 2:53.59, bijąc swój poprzedni najlepszy o blisko 7 minut.
W obu przypadkach była to konsekwentna praca i poprawa z odpowiednio:
u Darka – Chicago październik 2022 – 2:46.12, wcześniej wiosną 2:47.08 we Wiedniu.
Dagmara w październiku pobiegła w Poznaniu 3:00.45, a wcześniej w Dębnie 3:02.23
Podobnie było w przypadku Marcina, który w Hamburgu pobiegł 2:55.45.
Wcześniej w grudniu w Walencji otarł się o upragnione połamanie 3 godzin uzyskując 3:00.59, wiosną 2022 3:10.53 w Dębnie, choć tu już próbowaliśmy łamać 3 godziny.
Następnym sukcesem wiosny był Bartek Morawski, który połamał 3 godziny we Wiedniu 2:59.58, wcześniej miał 3:07.36 jesienią w Berlinie.
Dagmara i Bartek znacznie poprawili się również na 10 i 21,1 km.
Pierwsza część sezonu była zatem ciężkim doświadczeniem w przypadku wyczynu, a doskonała, jeśli chodzi o moją grupę treningową Giża Team, do której dołączyło kilku nowych biegaczy, więc działo się!
Ja po Rotterdamie leczyłem uraz, który mniej lub więcej dokuczał mi od października, a nie było czasu, żeby go do końca wyleczyć. Maj i czerwiec poświęciłem na doprowadzenie się do pełnej sprawności. Wsparłem MORiW Grudziądz w organizacji 9. edycji Półmaratonu Grudziądz -Rulewo Śladami Bronka Malinowskiego. Było fantastycznie. Atmosfera znowu rewelacyjna, gościem specjalnym tym razem była Ola Lisowska, świeża Rekordzistka Polski w Maratonie. Po raz kolejny dopisała też pogoda. Chrześniaczka Ola wygrała bieg dzieci, Zosia tez w ścisłej czołówce – świetne wspomnienia!
Tak samo fajnie wypadła 42. edycja Warsaw Track Cup, czyli zawody na bieżni lekkoatletycznej. Poza tradycyjnymi biegami dla dzieci i dla biegaczy rywalizujących amatorsko, odbyła się jedna szybka seria na 5000 m, gdzie przyjechali biegacze wyczynowcy z całej Polski. Uzyskano wiele wartościowych rezultatów w tym 14:03.48 Szymona Żywko, a Grzesiek Kujawski masters M45 pobił Rekord Polski, uzyskując 14:51,83! Tu wielkie podziękowania dla Marki Lactateplus.pl, która włączyła się w realizację projektu!
W tym okresie raz tylko wystartowałem w zawodach. Miał to być luźny bieg bez prowokowania bólu i tak było. W Szczutowie na trasie wokół 2 jezior zająłem 2 miejsce, a co najfajniejsze, moja córeczka Zosia wygrała swój pierwszy bieg! Genialnie taktycznie. Spokojnie początek, co u dzieci zazwyczaj wygląda inaczej – ogień od początku i od połowy truchcik. W połowie dystansu wyprzedanie – zdecydowanie, żeby nie pozostawić rywalkom nadziei na utrzymanie się i końcówka walecznie do samego końca – duma!
Początek lipca przyniósł przełom w leczeniu urazu – znacznie pomogły odpowiednio dobrane przez Iwonę Woronowicz ćwiczenia wzmacniające, a także odpowiednie rozluźnianie – co ciekawe Achilles odpuścił zupełnie, kiedy rozluźniliśmy wraz ze Szczepanem Figatem 4-głowe ud. To pokłosie po bieganiu w butach z karbonową płytką – nie tylko w moim przypadku.
Mimo, że postęp w leczeniu był znaczny, nie mogłem wrócić do pełnego treningu biegowego, dlatego też korzystając z wakacji i uroków lata na Litwie i Warmii, więcej pływałem i jeździłem na rowerze. Szczególnie podczas pierwszych 2 tygodni lipca i później sierpniowego obozu w Szklarskiej Porębie.
Regularnie spotykaliśmy się w Parku Szymańskiego na wspólnych treningach Giża Tema – co czwartek. Biegaliśmy w grupkach na zbliżonym poziomie.
Zdarzało się, że były one całkiem liczne. Dla mnie tempa ok. 3:40 do nawet 3:10 km/km były świetnym, wejściem w trening.
Pod koniec lipca z minimalnego treningu biegowego wystartowałem na 5 km w Biegu Powstania Warszawskiego. Na świeżości pobiegłem nieźle, bo 15:27, a przede wszystkim leczenie szło w dobrym kierunku.
Święto Wojska Polskiego przyniosło wiele pozytywnych emocji podczas organizacji 2 biegów. Najpierw Falcon Żelazny Bieg, czyli 13-sto kilometrowy przełaj z elementami biegu przeszkodowego z zacięciem wojskowym, a za 2 dni uliczny klasyk – szybkie 5 km wokół PGE Narodowego – 5-tka z Żołnierzem. Organizacja tego zawodów wymaga zawsze wiele uwagi i godzin wytężonej pracy. Jest za to satysfakcja, kiedy wszystko się uda.
Zaraz po tych 2 wydarzeniach na 2 tygodnie przeniosłem się do Szklarskiej Poręby. Głównym zadaniem było doprowadzenie Izy i Ani do pełni zdrowia i trening w kierunku ogólnego rozwoju poziomu sportowego. Z Izą w planie mieliśmy Maraton w Walencji, z Anią wyleczenie ścięgna Achillesa i wprowadzenie do biegania po kilku miesiącach przerwy. Wspierałem też Henia Szosta w prowadzeniu wojskowej grupy do Wojskowych Mistrzostw Świata w Półmaratonie.
Za namową żony zapisałem się na moje pierwsze zawody triathlonowe. Stwierdziłem, że potrzebuję czegoś nowego, a zarazem startu w dłuższych zawodach, na co nie pozwalała obecna sytuacja. Pomysł wydawał się dobry. Poza tym odkryłem niezbadane zakątki Karkonoszy, gór Izerskich i okolic Jeleniej Góry. Znalazłem dyscypliny sportu, w których jestem początkujący, ciągle się mogę poprawiać, co w bieganiu jest już w moim przypadku jedynie wspomnieniami. Co prawda pływam i jeżdżę rowerem chyba „od zawsze”, ale nigdy nie był to trening.
Następny start to bieg z Izą w Półmaratonie Praskim od razu po powrocie z obozu. Niezbyt udany, ale również dający nadzieję na dobre bieganie późną jesienią, bo Iza nadal dochodziła do siebie. Zdrowie wróciło, jednak forma była daleka od życiowej.
W drugą niedzielę września po raz 11-sty miałem przyjemność organizować Półmaraton 2 Mostów w Płocku, co jest zawsze wielkim wyzwaniem, a zarazem przyjemnością. Myślę, że wspólnie z MOSiR Płock, wieloma służbami i organizacjami, a także połową mojej Rodziny, zaangażowanymi ten projekt, udało się przeprowadzić po raz kolejny wyjątkową imprezę. Cieszę się, że mogę być jej częścią i ciągle myślę, jak zrobić ją jeszcze lepiej.
To było ostatnie tak trudne wyzwanie organizacyjne. Poczułem się jak na wakacjach i zacierałem ręce, do skupienia się na zabawie w sport, Już po tygodniu zafundowałem sobie niezłe Combo – w sobotę Bieg Soczewka u brata Przemka – wygrałem bieg długi, a na drugi dzień start w Triathlonie w Serocku na dystansie ¼ Iron Man.
Obje imprezy trafiły niespotykanie, jak na połowę września, upalną pogodę – taką, jaką uwielbiam.
O ile Soczewka poszła gładko, tak Serock był skomplikowany i ekstremalnie trudny.
Atmosfera rewelacyjna. Przed startem biegł Filipek i Zosia w biegach dla dzieci. Filip już dużo lepiej skupiony na zadaniu, przybiegł w połowie stawki, za to Zosia doświadczona kilkoma już startami w tym roku odniosła swoje drugie zwycięstwo i to znowu w pięknym, dojrzałym stylu. Taktycznie biega po prostu perfekcyjnie – dużo lepiej niż ja przez połowę swojej przygody
Triathlon był podróżą w nieznane. To tak, jak przy pierwszym Maratonie – nie wiesz, co Cię czeka i że będzie tak ciężko.
Pływanie poszło mi zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałem. Ciągle wyprzedałem i przyspieszałem na dystansie. Woda do okularków nalała mi się dopiero pod koniec, a nawigowanie chyba wyszło całkiem dobrze.
Pierwsza strefa zmian bez jakiś większych błędów, ale mimo, że był w niej ok 400 metrowy podbieg, gdzie myślałem, że zyskam, wielu zmieniło lepiej lub znacznie lepiej.
Rower był ekscytujący i wiele się działo. Od początku wyprzedzałem, ale zacząłem za szybko i pod koniec 45-kiloetrowej trasy, Ci sami wyprzedzili mnie. Problem był z nawrotkami, gdzie najwięcej traciłem. Paweł Ochal dobrze powiedział – na szosówce ciężko rywalizować z rowerami czasowymi. Zmiana do biegu poszła mi płynnie, a sam bieg całkiem dobrze. Pobiegłem zdecydowanie szybciej niż kolejny biegacz i z dalekiej pozycji szybko przesunąłem się na 3 miejsce w M40 i VIII open. 2:07 to szybciej niż zakładaliśmy z doświadczoną żoną.
Po tym starcie przeskoczyłem o klasę sportową.
Pojechałem na 2 tygodnie do Szklarskiej Poręby. Sporo trenowałem z Izą, a rower z Łukaszem Kalaszczyńskim. Rower był znowu przygodą. Bieganie nie szło mi jednak najlepiej. Dopiero pod koniec pobiegłem kilka szybkich tysiączków i wiedziałem, że idzie ku lepszemu, choć noga ciągle nie pozwalała na wiele.
Po powrocie wystartowałem w moim pierwszym City Trail. Wcześniej nie ciągnęło mnie tam za mocno, bo z góry wiedziałem, że ciężko będzie zaliczyć cały cykl, a druga rzecz Park Młociński jest płaski, jak stół, a za takimi przełajami nie przepadam. Za to jako element przygotowania dl dłuższego biegania na ulicy nie było źle.
Wygrałem po ciężkiej walce z młodszym rywalem, a przede wszystkim z silnym głosem w głowie, żeby odpuścić i że to jest generalnie bez sensu… 😉
Pod koniec października poleciałem wraz z żołnierzami – sportowcami do Lucerny na Mistrzostwa Świata w półmaratonie. Wykupiłem sobie pakiet do biegu otwartego. Nie czułem się przygotowany, bo nie udało mi się zrobić specjalistycznego treningu, jednak wiedziałem, że jestem w najlepszej formie w sezonie.
Szwajcaria przywitała pięknymi widokami i doskonałą pogodą. Było przepięknie! Wystartowałem ok 5 minut po wojskowych. Od razu wysforowałem się na prowadzenie. Na około 5-tym kilometrze rywal uciekł mi na zbiegu, nie było mowy, żeby tam przytrzymać. Wolny jestem… Walczyłem sam, a na pagórkowatej trasie nie było to łatwe. Dogoniłem Izę ok 17-stego kilometra. Wiadomo było, że jest słaba, a to było dla mnie najgorsze. Całe szczęście miała z kim biec, więc pobiegłem swoje. Nie było to łatwe.
Generalnie teraz moje bieganie odeszło emocjonalnie na dalszy plan, a miejsce to zajęli zawodnicy, których sukcesy i porażki powodują znacznie silniejsze emocje.
Zdecydowaliśmy z Izą, że mimo tak słabego wyniku w półmaratonie pobiegniemy Maraton na nawet słabszy wynik. Dostaliśmy wyniki badań krwi wykonane niedługo przed półmaratonem i wyszło szydło z worka. Po Szklarskiej porębie na przełomie września i października te znacznie się pogorszyły, a to dla długodystansowców jest kluczowe.
5 tygodni do Walencji zleciało momentalnie.
Biegałem, żeby optymalnie przygotować się do prowadzenia biegu.
Wystartowałem w Biegu Niepodległości, choć jeszcze 2 dni wcześniej miałem prowadzić. Zająłem tam 3 miejsce, tocząc walkę z młodszymi rywalami. Nawet najlepsza taktyka nie pomogła, bo nie miałem zwyczajnie mocy, ale było fantastycznie – jak kiedyś – walka!
Tydzień później przebiegłem cross w Borecka Łękuk Trail. Tam jest po prostu przepięknie! Świetna oprawa, malownicza trasa, uroczyste rozpoczęcie z ciekawymi rozmowami, gdzie mogłem poopowiadać o bieganiu, wiele miłych spotkań, bal na zakończenie. Sauna z kąpielą w zimnym jezierze na koniec. Za rok mam zamiar wrócić!
Jesienią zawodnicy Giża Team hurtowo bili życiówki lub notowali dobre starty. To budowało! Ania Bańkowska wróciła do biegania – zajęła niestety 4-te miejsce w Mistrzostwach Polski. Oczko wyżej zapewniłoby spokój, ale za to trzeba dalej walczyć – znowu wszystko jest możliwe! Piotrek zapalił w debiucie 2:48.14 w Berlinie, Bartek 2:59 58 z Wiednia poprawił na 2:52.34 w Poznaniu!
Iza odżywała z każdym tygodniem. Byłem pozytywnie nastawiony, choć w sporcie wszystko może się zdarzyć.
Dałem się namówić, żeby spróbować pobić Rekord Polski Masters na 21,1 i później dołączyć do Izy, Nie złożyło się. Grupa biegła za wolno, więc tylko biegłem i obserwowałem poczynania czołówki Światowej kobiet. Na 16-stym kilometrze spróbowałem sił samemu, ale po kilometrze oczywiste było, że sporo mi zabraknie. Biegłem spokojnym tempie, dając się wyprzedzać kolejnym licznym grupom biegaczy. Rzecz jasna, najbardziej interesowały mnie kobiety. Te biegły niesamowicie. Silne, dynamiczne, skupione na celu, jak w transie. Otoczone dużym gronem biegaczy, z czego zawsze kilku z Pace zamiast numerów. Ja miałem Giża i cięgle to słyszałem wśród wielu kibiców na trasie.
Każda kolejna grupa coraz bardziej liczna, ale też biegnąca wyraźnie wolniej. Miałem okazję oglądać zawodniczki od tempa na 2:15 do 2:28, a było ich ponad 50 wśród przynajmniej 300 mężczyzn!
Ten Maraton jest pod tym względem jedynym w swoim rodzaju. Każdy chce tam po prostu być!
Ok 27 kilometra wyłapałem Izę. Wyglądała bardzo dobrze. Zrównaliśmy się, wyczułem tempo i od razu przeszedłem do nadawania swojego. Szybkie obliczenia na ile biegniemy i ile trzeba. Było lepiej niż zakładaliśmy, a więc zadanie dość proste – trzymać. Oczywiście do rankingu olimpijskiego liczy się każda sekunda, a więc trzeba było wyciągnąć z tego biegu i organizmu maksimum.
Byłem bezwzględny i widząc sytuację prowadziłem Izę mocniej, niż pozwalał jej na to komfort biegania, a trwało to długo.
Kontrolowałem każdy moment biegu i z każdym kilometrem wiedziałem, że przybliżamy się do celu, a było nim ok. 2:29.
Ostatecznie skończyliśmy zawody z bardzo wartościowym 2:28:35, minimum na Mistrzostwa Europy w półmaratonie, zapewnionym szkoleniem PZLA w okresie zimowo-wiosennym i realną szansą na walkę o wielkie marzenie moje i Izy, a mianowicie kwalifikację olimpijską.
Sytuacja mojej trenerskiej pracy obróciła się tego dnia o 180 stopni!
Powrót do Polski był ciężki. Wszystkie barierki schodów moje. Nogi miałem zmęczone dużo bardziej niż Iza… Powrót do biegania zajął mi dobry tydzień. Byłem zmęczony jak tym, jakbym sam walczył do końca w najcięższym Maratonie. To z pewnością były emocje trenerskie…
Z Giża team zaczęlimy treningi na sali gimnastycznej, cały sezon przygotowawczy. Grupa się powiększyła – jest super atmosfera. Wsplne trenigi na podbiegu na Agrykolio. Grupa na Facebooku i na WhatsApp – wspólny cel i wzajemna motywacja / wymiana doświadczeń – dla mnie to spełnienie postanowienia, które było wiele lat odkładane, bo ciężko pogodzić „trenerkę” z własnym profesjonalnym treningiem.
W Sylwestra pobiegłem w Płocku w zawodach, których znowu nie planowałem. Na trasie wokół zalewu Sobótka, gdzie stawiałem w 1994 roku swoje pierwsze biegowe kroki.
To był dobry rok!
Trochę liczb:
1 zawody:
i statystyka treningowa:
bieganie:
Tu średnia tygodniowo to zaledwie 54 kilometry, a więc biednie 😉 Kiedyś robiłem regularnie 130-150 km tygodniowo. W sumie to mam jednak talent, jeśli z takiej pracy udaje się jeszcze całkiem dobrze biegać. Są duże rezerwy!
rower:
Moje jazdy były na początku krótkie i raczej luźne. Szklarska Poręba w sierpniu i wrześniu była trudniejsza z uwagi na podjazdy, a jeszcze trudniejsza z powodu zjazdów. Szczególnie dobrze jeździłem na przełomie września i października z Łukaszem Kalaszczyńskim. Pokazał mi kilka trudnych, ale pięknych tras. Pokazał też ile brakuje mi na zjazdach, ale też podbudował jakością podjazdów. W tym rzeczywiście jestem naprawdę dobry. Ostatnie 2 jazdy w październiku na czasowym rowerze. To też trzeba jeszcze wytrenować. Zupełnie inna jazda niż na rowerze szosowym. Wystarczy położyć się na lemondce, a prędkość rośnie do zaskakujących wartości. Ciężko tylko długo wytrzymać w pozycji aero – zdecydowanie nie jest to rekreacyjna jazda.
pływanie
Tu mam największe rezerwy, a są to raczej braki. Po pierwsze mam za małą masę mięśniową obręczy barkowych, a także słabą mobilność w tym obszarze i w obszarze klatki piersiowej. Wszyscy biegacze mają tu problem. Myślę, że poprawa tego drugiego aspektu sprawi, że będę sprawniejszy i lepszy technicznie. Także co ważne, czuję teraz, że lepiej oddycham. Pływanie reguluje oddech, jest też dla biegaczy rozluźnieniem – odnową biologiczną. Ponadto pływanie z deską z nogami do kraula, czy delfina wzmacnia tylną taśmę mięśniową i zapewnia stabilność w obrębie odcinak krzyżowo-lędźwiowego kręgosłupa. Jednak nie można przesadzić. Za dużo pływałem i zbyt mocno w październiku i listopadzie, przeciążyłem oba barki, ale to raczej sprawa przejściowa.
Triathlon, oczywiście rekreacyjny, może dużo pomóc w bieganiu. Przynajmniej mi pomaga na moim etapie treningu.