Kenia – mały przewodnik biegacza

 

Chcesz tam jechać, ale się wahasz. Nie wiesz jak, kiedy i gdzie warto się wybrać oraz jak się przygotować do takiej wyprawy. Być może pomoże Ci mój krótki przewodnik po wycinku Kenii, może nie tej egzotycznej i dzikiej, ale tej typowo biegowej.


Dlaczego Kenia?

Miejsce zdecydowanie najlepsze do treningu w wysokich górach jakie znam lub o jakim słyszałem na okres europejskiej zimy i wczesnej wiosny. To można powiedzieć mekka biegów długich. Góry, płaskowyż, ciepło, natura, bieganie jako sport narodowy – to daje znakomite warunki do treningu i poczucie, że trenujesz w najlepszych warunkach na ziemi. Nie trzeba też zmieniać strefy czasowej, by znaleźć się w zupełnie innym świecie – tak zapamiętałem Kenię.

Gdzie?

Ja byłem w Iten – małej miejscowości położonej na 2400m n.p.m.! w pobliżu Eldoret (ok. 25km) i ok. 300km na północ od Nairobi. Samolot z Nairobi do Eldoret leci 30 minut i kosztuje 200 zł – tak wracaliśmy do domu, natomiast do Iten jechaliśmy Matatu. Było to 6 godzin jazdy, dosyć męczące bo cała podróż od wyjścia z domu w Warszawie zajęła 22 godziny. Podróż drogami Kenii pozostawiła niezapomniane wrażenia. Przez okno zobaczyłem wiele pięknych widoków i spory wycinek życia miejscowych. Obiad w przydrożnym barze to też niezłe przeżycie, trudno powiedzieć, czy estetyczne J

Kiedy?

Najlepsze okresy to ponoć miesiące wrzesień-listopad (ciepło, sucho, słonecznie). Unikać należy pór deszczowych, w których leje niemiłosiernie, a kiedy pada, glina lepi się do butów, które ważą  wtedy 3 razy więcej. Kenijczycy wierzą, że deszcze przynoszą choroby i wtedy nie wychodzą na trening. Pora deszczowa jest na wyżynie w kwietniu i maju, a później jeszcze w lipcu i sierpniu (kenijska zima). Deszcze te podobno są bardzo ulewne, ale przelotne i oczywiście również wtedy można trenować. W marcu nam przez 3 dni lało bez przerwy, ale reszta 3-tygodniowego wyjazdu była słoneczna i przyjemnie ciepła. Upałów nie było, choć opaliliśmy się bardzo ładnie. Słońce jest palące, trzeba więc zaopatrzyć się w kremy z filtrem.

Choroby i profilaktyka

Przed wyjazdem zdecydowałem się na szczepienia ochronne, choć nie są obowiązkowe, to wolałem się zabezpieczyć. Starczają one na wiele lat, a niektóre nawet do końca życia. Jest to koszt ok. 700 zł. Najlepiej udać się do lekarza specjalisty ds. podróży egzotycznych lub stacji sanepidu, gdzie wskażą odpowiednie szczepienia w zależności od regionu.

Malaria jest groźna na nizinach i podobno nie występuje w Nairobi i na wyżynie powyżej 2200m n.p.m. Choć komary widzieliśmy i ubijaliśmy. Leki przeciwmalaryczne są drogie i maja dużo skutków ubocznych. Ja przywiozłem prawie wszystkie z powrotem do domu. Chroniliśmy się przed komarami śpiąc pod moskitierą i stosując spreje i naklejki odstraszające moskity.

Należy uważać na wodę zawierającą inna florę bakteryjną niż w Europie. My piliśmy tylko butelkowana i taką też myliśmy owoce. Często piliśmy Coca-colę, aby ochronić się przed problemami żołądkowymi.

Wielkim problemem kenijskim, jak i całej Afryki jest AIDS.

Warunki mieszkaniowe

Mieszka się dosyć skromnie. My trenowaliśmy w ośrodku o europejskim standardzie, którego właścicielem jest mąż Lorny Kiplagat Pan Langerhorst. Hotel wyposażony jest w bardzo dobrą siłownię i salę do ćwiczeń, basen, saunę i gabinet masażu. Na życzenie przyjechać może fizjoterapeuta, ponoć najlepszy w regionie. U Lorny mieszkają nie tylko zawodowi biegacze, ale również grono biegaczy amatorów, szczególnie z Holandii.

Dbano o nas bardzo dobrze, codziennie zmieniana pościel i ręczniki, codzienne sprzątanie pokoi i łazienek. Wszystko prane w baliach jak u babci.

Turystyka

Region Iten nie jest typowym Afrykańskim obszarem z sawannami i dzikimi zwierzętami z programów przyrodniczych. To region rolniczy, żyzny, zagospodarowany i dosyć gęsto zaludniony. Do najbliższego parku narodowego z typowymi atrakcjami, hipopotamami itd. Jest jakieś 3 godziny jazdy samochodem. Region mimo, że czasami do złudzenia przypomina letnią Lubelszczyznę ma w sobie coś dzikiego. Rosną tam różnego rodzaju i wielkości akacje, bananowce, granaty i inne owoce z hipermarketu. Ziemi jest koloru cegły, często pada deszcz, a roślinność jest bardzo bujna. Iten położone jest zaraz przy zboczu Wielkiego Rowu Zachodniego. Jest to bardzo szeroka dolina położona ponad 1500m niżej. Przypomina wielki wąwóz po wyschniętej rzece, jednak bardzo zielony. Jest to niesamowity widok, w który można się wpatrywać bez końca.

Samo Iten to małe niezbyt czyste miasteczko z hotelem Jumbo, bankiem z ochroną pod bronią, dwoma bankomatami, dużym targiem z rzeczami przydatnymi tylko Kenijczykom, trzema kafejkami internetowymi, jednym sporym sklepem i innymi małymi sklepikami, punktami fryzjerskimi i co ciekawe naprawdę wieloma punktami GSM – tam mieć telefon komórkowy to swego rodzaju wypas, ale raczej dostępny dla każdego.

W Kenii niezapomniany jest zapach. Jest charakterystyczny i wyrazisty. Zapach ziemi unoszący się w powietrzu, ludzi oraz naszych ubrań przesiąkniętych klimatem. Pamiętam go do dzisiaj i przypomina mi naszą niesamowitą wyprawę.

Trening

Jest ciężko, choć przez pierwsze 11 dni trenowało się bardzo dobrze. Problemy sprawia oddychanie, które tam bardziej przypomina charczenie. Oddech jest bardzo utrudniony i przynajmniej 2 razy bardziej częstotliwy niż na nizinach. Są silne wiatry, a tereny są pofalowane. W ostatnim tygodniu miałem już zdecydowanie dosyć górek, które choć nie były bardzo strome, i długie, to zajmowały praktycznie ponad 90 % dystansu.

Drogi szutrowe – znakomite, podłoże  jest naturalne i miękkie, rzadko uczęszczane przez samochody, częściej przez motocykle i rowery. Stare i wysłużone auta kopcą strasznie dymem z duża ilością oleju. Szczególnie dokuczliwe jest to podczas podjazdów pod górkę, kiedy wyprzedza się biegiem wlekące się, przeciążone pojazdy.

Stadion ma lekko ponad 400m, nawierzchnia gliniasta. Jest pięknie położony u zbocza wielkiego rowu. Ma kryte trybuny i za razem pasą się tam wszelkiego rodzaju zwierzęta domowe. Wygląda na strasznie zaniedbany, choć bieżnia jest bardzo dobra. Biegają tam całe tabuny Kenijczyków, tylko kurz się unoś. Ja ważąc ok. 62 kg wyglądałem przy nich jak gladiator. Są naprawdę drobnej budowy.

Korzystaliśmy także z asfaltowej drogi Iten – Eldoret, gdzie biegaliśmy treningi tempowe do maratonu. Mieliśmy kilometrową prostą, gdzie ciągle mocno wiało, jednak można było zrealizować trening na przyzwoitych prędkościach.

Na każdym treningu spotyka się mnóstwo ludzi przemieszczających się okolicznymi drogami lub siedzącymi przy drodze, pozdrawiającymi swoim tradycyjnym How are you?, a także dziećmi próbującymi choć przez chwile dotrzymać kroku. Trzeba odpowiadać, bo daje to miejscowym dużo radości.

Kenian Shiling

Pieniądze w Kenii to Kenijskie szylingi. Ich wartość – 100 szylingów to prawie 4 złote. Za tyle można kupić np. siatkę owoców, przejechać 50 km matatu, czy korzystać z internetu w kafejce przez 100 minut. Za 500 można zjeść super posiłek w najlepszej knajpie w okolicy, a za 300 przenocować w hotelu.

Najdroższa jest woda – butelka 1,5L kosztuje od 60 do 100 szylingów, tańsza jest nawet Coca-Cola, która jest tam prawdziwym przysmakiem i rarytasem.

Kuchnia

Typowo węglowodanowa. Króluje kasza ugali (drobna, sklejona kasza przypominająca kuskus, dosyć mdła i koloru nasze jęczmiennej), ciapaty (pyszne naleśniki z regionalnej mieszanej mąki i wody), ryż, pieczywo (lekko przypominające nasze drożdżowe, tylko cięższe i bardziej pożywne), a także ziemniaki najczęściej gotowane w mundurkach.

Jeżeli chodzi o warzywa, to jedzą ich bardzo dużo. Przeważa zielona kapusta Sukuma łiki (dla mnie bez smaku, przypominająca trawę lub glony), poza tym marchewka, ogórki, cukinia, papryka, te bardzo dobre! Często podawne gotowane na parze.

Jedzą sporo jajek, które w smaku różnią się trochę od naszych, są jakby lżejsze i mają mniej wyrazisty smak i kolor. Jaja w postaci omletów z drobno pokrojonymi warzywami, sadzonych lub gotowanych.

Mięso (miami) jest rzadziej serwowane niż w Polsce. Najczęściej jest to mięso wołowe, wieprzowiny nie spotkaliśmy. Przyrządzane jest zazwyczaj w formie gulaszu z marchewką w sosie pieczeniowym podawane z ciapatami. Mięso jest zazwyczaj twarde lub krwiste. Drób zawsze mocno opieczony, raczej suchy i więcej tam kości niż mięsa.

Owoce są rewelacyjne – banany dojrzewające w naturalnych warunkach, ananasy, granaty, mango, arbuzy i awokado. Mniej smaczne są regionalne pomarańcze i cytryny. Wszystko bardzo tanie.

W bardzo ciekawy sposób, w chrupiącej panierce przyrządzane są ryby. Na początku wszyscy myśleli, że to jakieś delikatne mięso z kurczaka. Pycha.

Wszystko popijane jest herbatą z mlekiem w dużych ilościach. Miałem okazję spróbować regionalnego półsłodkiego czerwonego wina. Normalnie nie zachwycam się winem, ale to było naprawdę znakomite – klarowne, bardzo aromatyczne i jakby gęste.

Piwa nie piłem, jednak wiem, że popularny Tuscer z każdej butelki smakuje inaczej. Nie jest najlepszej jakości.

W naszym ośrodku kawę mieliśmy tylko zbożową do mleka, jednak w pobliskiej restauracji w Keriou można było się napić regionalnej kawy z ekspresu, smakowała oryginalnie i bardzo dobrze. Kupiona przez nas w markecie była okropna.

No tak, najwięcej rozpisałem się o jedzeniu, cóż tak to już jest, jak się biega ok. 30km dziennie, to na posiłki czeka się jak na zbawienie. Niestety jednego dnia coś mi zaszkodziło i później miałem przez kilka następnych problemy żołądkowe, które osłabiły moją formę.

Pamiątki

Można kupić bardzo tanie i oryginalne przedmioty takie jak bukłaki na wodę, rzeźbione w drewnie i kamieniu zwierzęta, figurki masai, korale, maski, czy wydrążane wazony i miski. Wszystko jest tanie i naprawdę wygląda fajnie. Pamiątki spotkać można na specjalnych bazarkach, na lotniskach jest dużo drożej

Pożyteczne wskazówki

– lepiej nie pić wody z kranu i nawet nie płukać zębów ich wodą (inna flora bakteryjna)

– jeżdżą jak wariaci

– nie przyjmują dolarów z przed 1996 roku

– wymiana waluty tylko z paszportem

– w bankomatach najlepiej akceptowane są karty Visa

– potrzebne są przejściówki do kontaktów z 3 bolcami (jak na wyspach Brytyjskich)

– ruch jest lewostronny

– w kafejkach internetowych jest pełno wirusów z którymi nie radzą sobie europejskie systemy!

– dobrze mieć dużo drobnych na tzw. „łapówki”

– wszędzie można za grosze dojechać matatu, które jest bardzo sprawnym i szybkim, choć ryzykownym środkiem transportu

– lepiej nie wsiadać do matatu na postoju, bo można czekać w nieskończoność

– czas to chyba w kenii nie pieniądz, bo raczej nikt się nigdzie nie spieszy

– internet najlepiej z modemu, który można kupić w Eldoret w salonie Safaricom. Modem kosztuje ok 80 zł, a karta na 40 zł starcza na tydzień użytkowania.

– ciągle trzeba bardzo dokładnie myć ręce

Plusy

– wszyscy zdecydowanie pobiliśmy rekordy życiowe

– 2400m n.p.m.

– ciągle ciepło

– naturalne jedzenie

– zmiana czasu tylko o 2 lub 1 godzinę zależnie od porty roku (tam nie ma czasu letniego i zimowego)

– dobra baza treningowa – dostęp do basenu, sauny, siłowni, masażysty i fizjoterapeuty

– stosunkowo krótki lot do Europy

– niezwykle urokliwy i oryginalny kraj

Minusy

– woda i afrykańska flora bakteryjna najcześciej z trudnością lub nie akceptowana przez europejskie organizmy, w tym konieczność kupowania dosyć drogiej butelkowanej wody

– wiatry,

– konieczność stałego uważania na niebezpieczeństwo afrykańskich chorób

– moskitiera w którą kolega z pokoju się zaplątał i prawie udusił,

– bardzo słaby internet

– problemy z elektrycznością – czasem nie ma prądu i co za tym idzie ciepłej wody

– Wskazane są szczepienia – 7 szczepionek

Na pewno tam jeszcze wrócę! Chcesz jechać za rok ze mną?