W niedzielę to już tradycja – długi bieg z różną intensywnością. Tym razem, pierwszy raz w sezonie było to tzw. steady aerobic, czyli metoda zaczerpnięta po współpracy z Trenerem Shvetsovem. Środek treningowy do wyczucia i właściwego wykonania, dozowania prędkości i czasu pracy bodaj najtrudniejszy, choć wcale nie ciężki, wręcz przyjemny – zawsze lubiłem długo biegać z umiarkowaną prędkością. W tych treningach – prawdopodobnie nie do końca idealnie wykonanych upatrują swoją wiosenną porażkę…
Jest to swego rodzaju szybkie wybieganie. U mnie mieści się w połowie drogi między progiem przemian tlenowych i beztlenowych – bądź mądry i traf… Mam liczne badania wydolnościowe, wtedy jest to łatwiejsze, choć żeby na nich polegać powinno się je powtarzać wraz ze wzrostem wytrenowania, bo wraz z nim wszystkie parametry ulegają zmianom. Z kolejnymi treningami jednak staje się to łatwiejsze, ja czuję to w ten sposób, że na stałym tętnie utrzymuję określoną prędkość przez nawet godzinę, wiem, że nie mogę przyspieszyć nawet odrobinę, bo wtedy HR szybko poszybuje o nawet 5 uderzeń – momentalnie. Jest to balansowanie na granicy czystego tlenu, w maksymalnie górnej jego granicy.
wiem…, dzisiaj popracowałem nad opalenizną 😉
Dodatkowo jak widać postęp, oznacza to, że intensywność została dobrze trafiona. Postęp obrazuje się tym, że przez ok. 100-115 minut biegnę z większa prędkością, przy parametrach HR na stałym poziomie lub nawet te parametry obniżają się, jednak stale reguła jest podobna – balansuję jak na linoskoczek 🙂
Już podczas poprzednich wyjazdów miałem w planie pobiegać na osławionej trasie w kierunku miejscowości Moiben z trasy Iten-Eldoret, mniej więcej w połowie jej dystansu.
Trenowali tam między innymi Wilson Kipsang przed Rekordem Świata i wielu innych znanych biegaczy. Ma ona długość 20 km i prowadzi równolegle do Wielkiego Rowu Afrykańskiego, dlatego jest tak płaska.
O 7:15 przyjechał Taksówkarz – taki specjalny – doświadczony w asyście biegaczom. Wcześniej pobudka 6:15, pomiar spoczynkowej częstość skurczów serca – dzisiaj tylko 37, wczoraj dzień po tempie było aż 44. Regeneracja jak u juniora :), lekkie śniadanko z jednego tosta z dżemem i kenijską herbatą. Po pół godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Chwila rozgrzewki i ruszyłem w tempie, aby częstość skurczów serca oscylowała początkowo w granicach 145. Biegło mi się nadspodziewanie lekko. Po 3 kilometrach średniej jakości drogi, która lekko mnie rozczarowała, zaczęło się robić wręcz genialnie. Dosłownie lekkie siodełka, ale można powiedzieć, że praktycznie płasko.
Wiatr wydawał się boczny, jednak po nawrocie po 15 km utrudniał zadanie. Jak widać na profilu trasy w pierwszą stronę było z górki, ale nie było to praktycznie odczuwalne jak na warunki Iten, gdzie płasko jest tylko na stadionie. Był to tak zwany podbieg nieodczuwalny…
Jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego biegania. Na wysokości 2200 m n.p.m. średnia poniżej 3:50, HR średnie tylko 150 ud./min i dobre samopoczucie.
Wielki krok w przód!
5 Comments
Pozdrawiam z deszczowej Warszawy 🙂
Super trening.
A już myślałem że to trasa przez Łosiowe Błota 🙂
„W tych treningach – prawdopodobnie nie do końca idealnie wykonanych upatrują swoją wiosenną porażkę…”
To znaczy za mocno wykonywanych?
Jaka jest różnica tempa i HR w porównaniu Kenia/ Warszawa?
Powodzenia!
prawie 🙂
Cześć Mikołaj,
Tak 2, czy 3 razy na 12 długich biegów zrobiłem lekko za szybko, szczególnie w Albuquerque. Biegało się genialnie, ale później były kolejne trudne treningi i zmęczenie nawarstwiało się. Organizm „nie przerobił” treningu i na starcie było źle…
Jeśli chodzi o różnicę temp Kenia/Warszawa, to w Warszawie biega się szybciej na km ok 8-10 sekund. Krótsze odcinki mniejsza różnica, ale dłuższe, kiedy przychodzi zmęczenie i dług tlenowy jest trudniej spłacany, różnice są jeszcze większe. Musi też być dłuższa przerwa wypoczynkowa podczas trening przerywanego.
Najgorzej biega się tu odcinki powyżej progu mleczanowego dłuższe niż 3 minuty – niedotlenienie straszne!
Dzisiaj biegałem 800-setki i na drugim kółku nie miałem już tlenu, człowiek się dusi, aż bolą mięśnie międzyżebrowe. Z pewnością to kwestia adaptacji / osobniczych predyspozycji. Ja w Kenii zawsze biegam na niskim poziomie, ale za to po powrocie jest zwykle postęp 🙂
Pozdrawiam