Najbardziej mozolny, czasem frustrujący okres przygotowania ogólnego można powiedzieć, że w końcu mam za sobą 🙂
Po długim roztrenowaniu taka ścieżka była dla mnie konieczna. Czasem widzę, że takie wejście w trening powoduje jeszcze trudniejsze dochodzenie do zadowalającej dyspozycji, bo nie ma treningów bodźcujących, powodujących mobilizację organizmu, co dopiero zaczyna wprowadzać mój na jaki-taki poziom.
Przez 3 miesiące od 25 października do 22 stycznia organizm ani razu nie został poddany poważnemu
wyzwaniu. Każdy nawet trudniej wyglądający trening był z dużą, dużą rozerwą. Rzecz jasna, że było to swego rodzaju rozleniwienie, jednak po trudnym 2016 roku było to jak wspomniałem nieuniknione. Serce, cały układ hormonalny musiał mieć czas na wyciszenie, regenerację – spokój.
Od końcówki listopada przez 3 tygodnie biegałem po 75-90 km, później przez 4 tygodnie po 120-140 km, wreszcie 8 tydzień zakończył się startem w Hannut i objętością treningową 108 km, ale wreszcie był „ogień”.
Następne 2 tygodnie (końcówka stycznia i początek lutego) to już zwiększenie objętości odpowiednio do 148 i 164 km, ale to już obóz w Szklarskiej Porębie.
Z pewnością mógłbym biegać już wcześniej dużo więcej i dużo szybciej, ale nie ma to sensu z kilku powodów:
Troszeczkę się powtarzam, w poprzednich wpisach było już o powyższych tematach, ale teraz podsumowując 2 ostatnie miesiące mogę wyrazić to w liczbach.
Wróciłem też do solidnego prowadzenia dzienników treningowych. Jeden mam w Polar Flow, drugi klasycznie w Excelu. Już zacząłem się łapać na głównym zagrożeniu płynącym z takiego działania, a mianowicie z liczenia kilometrów, co jest dużym błędem, gdyż zwyczajnie przez to się „zajeżdżamy”, a przynajmniej ja wpadałem niegdyś w taką pułapkę. Liczą się okresy zwiększonej intensywności i objętości, a jak nawet 4 dni wypadną gdzieś pomiędzy i brzydziej to wygląda w tabelkach, to nawet lepiej. Ile trzeba było lat, żeby to zrozumieć…
W Szklarskiej porębie udało się solidnie potrenować. Były mocne podbiegi, był Chojnik, było 4 x 3 km po 3:10, były 400-setki po 68 sekund 50 sek przerwy, a 5 i 10-ta 400 m w 2:20 i wreszcie na koniec 10 x 1000 m po 3:02 na 2′ przerwy do tego 4 sale z płotkami i dużą ilością ćwiczeń ogólnorozwojowych. Każdy trening w zasadzie udany, nie ma się nawet do czego przyczepić – jest dobrze!
Przez ostatnie 2 tygodnie miałem też super odnowę – sauny, jakuzi, pływanie – to równie ważne jak sam trening, to jego nieodzowny element.
Zaraz po obozie w sobotę 11.02 wystartowałem w crossie w Falenicy. Teraz wiem, że nie bez przyczyny nazwano go biegiem górskim. Praktycznie biega się tam albo pod górkę, abo z górki – trasa jest bardzo wymagająca. Mój start miał na celu mocne przetarcie. Miałem pewne obawy, ponieważ wiedziałem, że zwykle po Szklarskiej Porębie, czy Zakopanem pierwsze dni mam kiepskie – biega mi się ciężko, muszę zwykle poczekać 7-10 dni, żeby „odpalić”. Druga to chłód, bo przy minus 5 oddycha się bardzo trudno, kiedy bieganie ma być na maksymalnych obrotach. Trzecia, to ostre zbiegi i ryzyko kontuzji – tego chyba najbardziej boi się każdy trenujący. Tym razem chwilę po obozie czułem się naprawdę dobrze. Bez trudu pokonywałem podbiegi, zbiegałem równie dynamicznie, szybko oddaliłem się od rywali, samotnie przemierzając trasę. Biegłem w kolcach Nike Zoom Victory XC, w których startuję już 3 rok i jestem nimi zachwycony. Po tak długim biegu na drugi dzień nie czuję żadnych dolegliwości, przeciążeń, obtarć itd. są świetne i bardzo bezpieczne.
Po pierwszej pętli wiedziałem, że jest dobrze, więc stopniowo przyspieszałem, zwiększając intensywność biegu, czułem, że temperatura nie jest wcale taka zła, a strome zbiegi idą mi całkiem nieźle. Na pierwszym okrążeniu stojący na tasie kibice obserwowali mój bieg z dozą niepewności, na drugim klaskali, a na trzecim naprawdę żywo kibicowali. Było to bardzo motywujące i miłe. Myślę, że moje sobotnie bieganie mogło się podobać, mi podobało się bardzo 🙂
Zawsze po zawodach analizując start szuka się najsłabszego ogniwa. Tego dnia było to oddychanie. Z pokonanym dystansem płuca wychładzały się coraz bardziej, być może głównie przez to bieg sprawiał największe trudności. Kolejne podbiegi nie robiły zbyt dużego wrażenia.
Cieszę się, że ustanowiłem rekord trasy. Pobiegłem 32:21 w zasadzie każda pętla w podobnym czasie, a było coraz trudniej z uwagi na dublowanie, które na trzecim okrążeniu wymuszało czasami bieg poza ubitą trasą, omijanie, lawirowanie pomiędzy biegaczami i drzewami. Potrąciłem 2 osoby, za co przepraszam, jednak nie dałem rady wyhamować. Wiem, że wynik jest jeszcze do poprawienia, przy ciut lepszym podłożu, wyższej temperaturze i lepszej formie, która wygląda w tej chwili już bardzo obiecująco 🙂
3 Comments
Gratulacje, tak trzymaj.
Gratulacje Mariusz i do przodu 🙂
Super wynik!!! Z niecierpliwością czekam na Twe starty docelowe. Trzymam kciuki.