Bieg Świętego Dominika w Gdańsku to impreza bardzo prestiżowa. Rozgrywane są tu corocznie Mistrzostwa Polski w biegu ulicznym na 10 km. Organizacja jest bardzo dobra i dopieszczona w detalach. Jest mnóstwo kibiców, gdyż trasa wiedzie przez ścisłe centrum miasta. Pokonuje się 10 i 3/4 pętli długości 935 metrów, co powoduje, że zgromadzeni kibice (zawsze w olbrzymiej liczbie) ma świetne widowisko mogąc śledzić biegaczy. Wszystkiego dopełniają godziwe premie finansowe dla aż 25 zawodników na mecie + bonusy za czasy i w Mistrzostwach Polski. Wszystko to sprawia, że zawsze w pierwszą sobotę sierpnia pod pomnik Neptuna ściągają najlepsi.
Moja forma wydawała się bardzo dobra. Byłem przed biegiem nastawiony na walkę o wysokie lokaty. Miałem poczucie zapasu prędkości, a bieg sprzed tygodnia pokazał, że również wytrzymałościowo jest bardzo dobrze. „Dominik” wypadał ponadto w 15 dniu po górach, kiedy to zazwyczaj zaczynają się dni, w których z reguły dyspozycja jest najwyższa. Byłem pełen optymizmu. Dopełniała to dobra pogoda – pierwszy raz od lat nie było upału – nic tylko mocno biegać.
Ruszyliśmy o 17:30. Początek był szybki, biegliśmy przez blisko 3 pętle jedną dużą grupą. Niestety nie czułem komfortu, nawet zaczynałem momentami odstawać. Było to lekko niepokojące. Po 3 pętlach tempo zdecydowanie siadło, wtedy poczułem się komfortowo i pętle zaczynały uciekać. W przodzie biegli Kenijczyk z lekko odstającym Marciem Chabowskim. Po 4 kilometrach odskoczył Artur Kozłowski wraz z zawodnikiem z Ukrainy. Dalej moja liczna grupa. Zwalnialiśmy coraz bardziej, dlatego przez moment wychodziłem nieśmiało na czoło. Nie miałem jednak poczucia, że frunę, to była ciężka, mozolna praca. Liczne zakręty i zmiany podłoża ciągle wybijały z rytmu. Tak to jednak jest na tej trasie.
Decydująca rozgrywka zaczęła się na 3 koła do mety, kiedy to zaatakował zdecydowanie Arek Gardzielewski. Rozerwał grupę, próbowałem trzymać, jednak po jednej pętli byłem już bez energii, nogi jak z waty – nie byłem w stanie utrzymać tempa. Ostatnie 2 okrążenia to walka o utrzymanie jak najlepszego rytmu biegu – to praca identyczna jak w Maratonie – na dużym zmęczeniu. Nie poddawałem się, czasem chwilowe kryzysy przechodzą i ostatni kilometr wcale nie musiał być słaby. Arek, Damian Kabat i Adam Nowicki – wszyscy w zielonych koszulkach, zaczęli odchodzić. Nie poddawałem się, bo wiadomo, że też są ludźmi, a to szarpnięcie może ich kosztować na końcu bardzo wiele. Wiedziałem, że może nawet na ostatnich 400 metrach mogę jeszcze nadgonić.
Mimo, że ostatnią prosta przebiegłem szybko, skończyłem za nimi. Wynik na mecie to ostatecznie 30.09. 8 miejsce ogólnie i 6 z Polaków. Pierwszy raz od wielu startów nie byłem nawet w stanie truchtać. Wypłukałem się całkowicie z cukrów, dopiero litr odżywki węglowodanowo-białkowej postawił mnie na nogi.
Nie jestem zadowolony. Liczyłem na lepszy występ – nie znacznie lepszy, ale plasujący mnie bliżej stawki medalowej. Podpowiadały to ostatnie treningi i starty.
Cóż, najprawdopodobniej zbyt intensywnie potrenowałem w ciągu ostatnich dni, dlatego nie miałem świeżości – jeśli biegnie się od startu bez komfortu, to o tym właśnie to zazwyczaj świadczy.
Teraz trzeba się cieszyć z tego, co się ma i iść dalej do przodu.
1 Comment
Mariusz, gratuluję dobrego wyniku i miejsca! Nie wiem na ile Twój niedosyt spowodowany jest czasem, a na ile miejscem. Jeśli tym pierwszym to zapewne wiesz najlepiej co jeszcze poprawić w treningu i forma będzie nadal zwyżkować. W końcu to maraton jest celem. Jeśli natomiast chodzi o miejsce i rywalizację z pozostałymi, to uważam że 6 miejsce wśród Polaków jest extra. Bierzesz pod uwagę swój wiek? Nie wypominam, ale mimo wszystko byłeś najstarszy w stawce ;). Teoretycznie przynajmniej to faworyzowało pozostałych.