Nie mogę się doliczyć po raz który biegałem w Diekirch… pierwszy raz byłem zdaje się w 2002 roku, zająłem wtedy 16-ste lub 17-ste miejsce. W 2006 i 2007 byłem 5-ty, a w moim najlepszym sezonie 2012 roku przybiegłem na 9-tym miejscu.
Dzisiaj byłem 4-ty J Trochę szkoda, że tak blisko podium, a jednak poza nim, jednak i tak jestem zadowolony.
Mam niedosyt bo popełniłem „szkolny błąd”, użyłem niewłaściwych wkrętów. Nie dość, że zbyt krótkich, to jeszcze aluminiowych, które po biegu skróciły się jeszcze o połowę. Konsekwencją tego było to, że słabo trzymałem się podłoża i na 3 kilometrze leżałem na jednym z zakrętów…
Być może nie zmieniłoby to mojej ostatecznej pozycji, jednak komfort biegu byłby dużo większy.
Nie mam jednak co narzekać, bo ostatnie dni były kiepskie. W dniu wyjazdu z Iten obudziłem się z bólem pleców. To znowu odezwał się mój odcinek piersiowy kręgosłupa… fatalne kenijskie materace wreszcie go pokonały. Na treningu było słabo, w podróży też nieciekawie. Rozważałem nawet opcję powrotu do domu. Miałem bilet z Amsterdamu do Warszawy na piątek wieczór…
W nocy prawie nie spałem, przewracając się z boku na bok, próbowałem się rozluźnić, nastawić, ale bezskutecznie, chyba nawet pogorszyłem sprawę.
Przed samym wylotem z Nairobi skontaktowałem się z moim przyjacielem z Luxemburga, który miał poszukać mi fizjoterapeuty na pomoc. Do Amsterdamu leciałem pełen niepewności, wahałem się co robić. Zaryzykować, czy lepiej wracać do domu. W końcu najważniejszy jest Maraton, a jak teraz wszystko popsuje, to będę się leczył 2 tygodnie albo dłużej…
W drugiej części lotu masowałem się delikatnie moim zeszłorocznym odkryciem, które fantastycznie rozluźniało spięte mięśnie przykręgosłupowe i zapewniało mi duży komfort. Nagle ooo wskoczyło, godzina przed lądowaniem J
Nie popadałem w hura optymizm, czekałem aż włączę telefon i sprawdzę wiadomość od Rogera. Jest! „…Masz na jutro dobrego specjalistę blisko Diekirch…”. Ok biorę auto z wypożyczalni i grzeję w stronę miejsca biegu. Po 30 minutach 2 godziny w masakrycznym korku, podróż przedłuża się do 5,5 godziny zamiast planowanych 3-5-4 h. Kolejna słaba noc. Rano ruszam z godzinnym zapasem na 40 minutową trasę do Mersch. W połowie drogi znowu korek. W godzinę przejeżdżam może 2 kilometry :/, już jestem spóźniony… nie będzie pomocy… nie będzie biegania… nie mogę się dodzwonić do Rogera… do Fizjoterapeuty nie mam numeru…nie mogę sprawdzić w internecie, bo po aktualizacji telefonu nie mogę połączyć się z internetem…katastrofa!
Całe szczęście udało się. W Mersch spotykam fachowca pierwszej ręki. Pierwszy raz miałem masaż na czymś przypominającym krzesło tortur. Masaż pleców na siedząco w oparciu klatką piersiową i głową na tymże krześle. Później delikatne nastawianie z użyciem ołówka, który służy do sprawdzania linii kręgów i zaznaczania czegoś na plecach, później jeszcze tejpowanie i diagnoza, że jestem bardzo spięty. Dostaję wizytówkę i prośbę, żeby dać znać jak będzie na zawodach. Jakoś odebrałem to mało przekonująco, ale cóż…
Odpoczywam kilka godzin i idę na rozruch – spięty jak diabli, ale ból ustaje, ranny rozruch przed biegiem podobnie, na przebieżkach już dużo lepiej, za to po nim jest świetnie!
Hm, wygląda na to, że zdążyłem na za pięć dwunasta.
Podczas rozgrzewki czułem się już komfortowo, biegłem z Rogerem, specjalnie się na niego „czaiłem”, żeby zagadać się i zapomnieć. To czasem najlepszy sposób na wszelkie urazy.
Po co to wszystko piszę? Okazuje się, że trzeba wierzyć, być dobrej myśli, nie „wkręcać sobie” najgorszych scenariuszy. Zawsze można znaleźć jakieś wyjście i oczywiście nie wolno się poddawać!
Ten start nie był mi niezbędny, był jednak potrzebny, żeby się przetrzeć, żeby uwierzyć, żeby łatwiej się dalej trenowało. W 2012 roku po przeciętnym starcie w Diekirch „rozkręciłem się” i z tygodnia na tydzień forma rosła aż do rekordowego 2:11.20 w Rotterdamie. Idę w tym roku ta samą drogą, dlatego tak zależało mi na biegu.
Same zawody nie stały na tak wysokim poziomie jak niegdyś. Na starcie zaledwie 3 Afrykan. Sporo dobrych biegaczy z Belgii, Niemiec i miejscowi z Luxembura. Poziom wydaje się minimalnie słabszy do tego sprzed 3 lat, jednak były też zupełnie inne warunki. Jest obiecująco! J
Acha.
Na następny wyjazd do Kenii zabiorę chyba swój własny materac – serio! Można zabrać 2 bagaże po 23 kg. Taki jak mój z domu, tylko w wymiarze jednoosobowym – nowy, zwinięty zajmuje mało miejsca, po zdjęciu folii rozpręża się do większych wymiarów. 🙂
6 Comments
Z ciekawości, cóż to za odkrycie do masażu kręgosłupa?
Jakie plany na teraz? Kolejny obóz?
Mikołaj, super się pochwalić 🙂 23 lutego lecę do Albuquerque, wracam bezpośrednio do Venlo na półmaraton (22.03), późnij 3 tygodnie w domu i start 12.04 w Viena City Marathon.
Idę ścieżką z 2012 roku.
@klisak
Chodzi o ten czarny auto-masażer. więcej można znaleźć na blackroll.com. W Warszawie można kupić Fizjoperfekt. Jest to urządzenie typy wałek do masażu – służące do rozluźniania powięziowo-mięśniowego. Ten konkretny typ jest do masażu mięśni przykręgosłupowych – przez swoje wyprofilowanie nie rusza kręgów, a bardzo dobrze masuje mięśnie!
ten duoball to masz mały czy duży?
@k
Mały i jest ok, tylko ja masuję się na stojąco, robiąc półprzysiady z opartym rollerem na drzwiach.
Duży wydaje mi się, że jest dla dużych 🙂 lub do masażu części lędzwiowo-krzyżowej + pośladków