Puszcza Kampinoska to nieprzemierzone trasy biegowe, ale czy tylko?
Dzisiaj jadąc na moją ulubioną drogę do treningów specjalnych napotkałem rodzinę łosi. Młode od razu zauważyłem z daleka, kiedy podjechałem blisko, z zarośli oddalonych o maksymalnie 20 kroków patrzyła na mnie matka. Zwierzęta z tak bliska robią duże wrażenie. Uwielbiam naturę, dlatego to spotkanie od razu poprawiło mi trochę posępny „przedtempowy” humor.
Kiedy dotarłem na miejsce, czyli do cmentarza wojskowego w Palmirach, wróciła powaga i skupienie. W tym miejscu znajdują się mogiły ponad 2 tysiącach straconych w czasie II Wojny Światowej. Wśród nich postać wyjątkowa, o której istnieniu i sukcesach wiedziałem odkąd zacząłem przygodę z bieganiem. Nie tylko Kronika Sportu, ale treningowa edukacja przekazywana z pokolenia na pokolenie, czy później Akademia Wychowania Fizycznego dostarczała informacja o słynnym „Kusym”.
Pobiegłem pod grób, pomyślałem o wyjątkowo udanych Igrzyskach w Los Angeles i o jakże długiej podróży przez Atlantyk statkiem do Ameryki, później 2,5 doby pociągiem. Cieszę się, że nasza do Surinamu potrwa tylko dobę. Jeszcze jedno mocno utkwiło mi w pamięci – Mistrz 25 okrążeń żył tylko 33 lata, tyle ile będę miał za rok…
Startując z parkingu przy cmentarzu, dokładnie od znaku P, w stronę miejscowości Palmiry poznaczyliśmy asfaltówkę co 500 m na dystansie 4 km. Trasa jest jak marzenie, lekko pagórkowata na początku, dalej płaska jak stół, ruch znikomy, drzewa łączą się koronami nad jezdnią – tylko trenować.
Dzisiaj do zrobienia miałem trudny trening, bo na długich odcinkach. Pogoda była optymalna, lekki wiatr ginący w koronach drzew, nawet przebijało się słońce. Na górę założyłem 3 cienkie warstwy (startówka, miller na długi rękaw i najlżejsza z możliwych kamizelka z Mikrofibry) na dół tylko spodenki z podszywką Nike Pro, czapeczka z daszkiem – pełen komfort jak na tę porę roku! Początek poszedł dobrze, pierwsze dwie czwórki w butach treningowych, później ubrałem startówki i trzeci odcinek zleciał dosyć lekko i szybko, na czwartym brakowało już energii – organizm przypomniał sobie jak to jest operować na przysłowiowych pustych bakach. Kiedy się zatrzymałem, kręciło mi się w głowie – trening zadziałał – to lubię 🙂
Był to ostatni taki bodziec przed Maratonem, szału nie ma, ale jestem zadowolony z wypracowanej dyspozycji. Powoli wszystko zaczyna się zazębiać. Dzisiejszy trening zrobiłem myślę optymalnie, już niebawem zobaczymy jaki przyniesie to efekt.
4 Comments
Z zazdrością czytam o Twoich treningach po kontuzji :)! Sam borykam się teraz z problemami zdrowotnymi. Tak czy inaczej ściskam kciuki za dobry rezultat w Surinamie! No i czekam na kolejne wpisy ;). Pozdrawiam!
życzę dobrej diagnozy, a potem cierpliwości – trzymaj się!
Też lubię biegać w tych okolicach. Nawet w sobotę chyba Cię mijałem na Radiowej biegnąc z wózkiem. Powodzenia w Surinamie!
Czyli wiem kto już poznaczył także moją trasę rowerowo – biegową :))