Nasze organizmy zdecydowanie lubią monotonii. W treningu, aby się rozwijać, trzeba różnicować środki i metody treningowe, żeby wywołać bodziec dla organizmu, aby ten stawał się silniejszy, szybszy, czy wytrzymalszy. Muszą być okresy ciężkiej pracy, ale też odpoczynku. To naukowo mówiąc – periodyzacja.
Po 2 dużych tygodniach musiał nastąpić lżejszy okres – regeneracji. Przebiegłem w nim połowę dystansu tygodniowego, a do tego miałem tylko 2 umiarkowane jednostki treningowe. Reszta były to lekkie wybiegania, przebieżki lub mała siła. Nie opuściłem siłowni i ćwiczeń core, ale były 2 serie zamiast 3 na sile ze sztangą, a ćwiczenia stabilizacyjne trwały połowę zwykłego czasu.
Zrobiłem też coś, o czym marzyłem od lat, a nie było czasu lub środków na realizację. Jeździłem też na krótkie obozy, co nie wymuszało potrzeby takiego działania. Pojechałem na niespełna 3 doby na poziom zero. Do Mombasy, cudownego miejsca z rajską plażą, białym piaskiem i palmami 🙂
Może się to wydawać niepotrzebną ekstrawagancją, jednak jest to sprawdzona metoda stosowana przez wielu zawodników już w latach 80-tych, kiedy to np. Bogusław Mamiński z grupą czołowych przeszkodowców zjeżdżali z Mexico City do Acapulco – na 2-3 dni. Organizm „łapie oddech” od hipoksji wysokościowej, do tego zmienia się środowisko, nabiera nowej energii do pracy.
Mombasa 🙂 potwierdzam! – jest to niesamowite miejsce, choć pierwsze wrażenie po przylocie i wyjeździe z lotniska było przykre. Bieda – wielka bieda, bardzo słaba infrastruktura mieszkalna. Miasto inwestuje, co jest wielkim pozytywem, jednak trochę to jeszcze potrwa, a tymczasem są olbrzymie korki i dziurawe, wręcz wyboiste drogi, olbrzymi kurz i bałagan.
Za to im bliżej plaży, tym piękniej. Pierwszy widok na wybrzeże – niech to powie samo za siebie:
Klimat jest gorący, ale dość silny wiatr łagodzi uczucie ciepła. W dzień są ok. 30-32 stopnie Celsjusza, nocą temperatur spada do ok 25, co jest męczące, kiedy, jak ja nie korzysta się z klimatyzacji. Włączałem tylko na krótkie okresy, żeby lekko schłodzić pokój. Rano otwierałem szeroko okno, żeby wpadło świeże powietrze i żeby nacieszyć oczy widokiem Oceanu Indyjskiego, zieleni ogrodu i kolorowych kwiatów. Bajka!
Hotel był prawie pusty, więc nie trzeba się było obawiać pandemii, za to spotkałem komary, które są tu bardzo niebezpieczne, bo roznoszą malarię. Trzeba na to bardzo uważać. Jest to przyznam uciążliwe, bo ciągle rozglądałem się, oczywiście pryskałem się środkami przeciw moskitom, a także kupiłem w hotelu specjalny krem nawilżający odstraszający insekty. Bardzo dobre rozwiazanie!
W piątek zaraz po przylocie ok 17-stej kawa na tarasie,
kupiłem okulary do pływania i buty do chodzenia po kamieniach, chroniące przed kolczatkami, które podobno zdarzają się w czasie odpływu, a nadepnięcie jest niebezpieczne – nie spotkałem.
Pierwsze wrażenie z plaży… bardzo dużo osób sprzedających co się da. Masaż, pamiątki, safari, wędkarstwo, czego potrzebujesz? Ciężko się opędzić. Piasek biały, takiego jeszcze nie widziałem. Wchodzę do wody – ale ciepła. Przepłynąłem swobodnie 800 m, raz lekko pod falę, raz z pomocą. Strasznie słona woda, ale to dobrze – 25 minutowa solanka zrobiona 🙂
Atmosfera podczas posiłku, mimo, że zajęty co 10-ty stolik fajna. Kenijczycy są bardzo przyjaźni. Już za chwilę wszyscy wiedzą, że jestem Maratończykiem z Polski, przyjechałem z Iten na krótki odpoczynek, z następnego dnia przyjadą moi kompani. Na talerzyk nakładają mi specjały swojej kuchni, aż ledwie się mieści. Po chwili mam drugą porcję. Wszystko pyszne, świeże. Najlepsza ryba. Nie pamiętam nazwy, coś z białym kolorem – doskonała.
Drugiego dnia odpoczywam. Przed śniadaniem spacer po białym piasku, oczywiście na boska. Woda jak w jeziorze – zupełnie bez minimalnych fal. Widzę w pewnym momencie z oddali wielbłąd, luźno spaceruje przy samej wodzie. Plaża jest prawie zupełnie pusta. Grupka dzieci wykonuje salta, gwiazdy, fiflaki – dobrzy są! Kilka osób chce mi coś sprzedać, ale odpowiadam, że nie mam pieniędzy, więc szybko odpuszczają. Nie mam, ze sobą nic.
Po za dużym śniadaniu 🙂 idę jeszcze pospać.
Później leżaczek i lunch – znowu trochę za duży, ale miałem cel – odżywić się trochę. Zjeść dobrego białka, odbudować się. Piję tonik, bo ten działa przeciw-malarycznie. Odpoczywam. Po południu drugi spacer plażą z moczeniem nóg. Miałem popływać, ale nie chciałem też z tym przesadzać. Zrobiłem 20-minutowy trening stabilizacji z zegarka Polar(LINK), który podpowiadał mi, że tego w tym momencie potrzebuje mój organizm. To ciekawe urządzenie, które analizując ostatnie treningi, sugeruje np.: porozciągaj się, lub wzmocnij mięśnie brzucha, kardio mi nie poleca 😉
Ma się wtedy do wyboru zazwyczaj 3 rodzaje treningu, a ćwiczenia pokazują ruszające się ludziki, odliczany jest czas, są czytelne opisy ćwiczeń i co po czym następuje – fajna sprawa!
W niedzielę było już wesoło. Przyjechali Basia i Kazik. Rano spacer wzdłuż plaży, później 2 kilometry pływania. Przed wyjściem posmarowałem się mocno kremem, jednak słona woda go zmyła i nieźle spaliłem plecy. Na to trzeba mocno uważać.
Co ciekawe do południa plaża świeciła pustkami, natomiast w popołudniową niedzielę mieszkańcy wylegli nad wodę. Było mnóstwo osób – w 95% miejscowych. Byli bardzo aktywni. Nikt praktycznie nie siedział na piasku. Nie widziałem ani ręczników, ani parawanów. Kilka niezależnych meczy piłkarskich, mnóstwo spacerowiczów i kąpiących się. Piramidy gimnastyczne tworzyli dzień wcześniej widziani młodzi akrobaci – wtedy trenowali 🙂 Rowery wodne, kity. Najfajniejsze to, że tak aktywnie, rzadko z telefonem w ręku.
W poniedziałek mieliśmy wylot już o 10:40, więc trzeba było opuścić hotel o 8:00. Wstałem o 6:00, pobiegałem, porozciągałem się, zjedliśmy omlet, naleśnikami z dżemem z passion i owocami. Pełni energii wróciliśmy do Iten 😄
Naładowałem akumulatory – chciało mi się już wracać do treningu, bo cel mam jasny i z każdym tygodniem staje się on coraz bliższy – trzeba brać się do roboty!
Powodzenia w Waszych przygotowaniach, zdrowia i realizacji marzeń!