Ponownie byliśmy świadkami fantastycznej imprezy sportowej – Igrzysk Olimpijskich. Przeżywaliśmy je na różny sposób. Podziwialiśmy ceremonię otwarcia, kibicowaliśmy swoim rodakom, oglądaliśmy tylko wybrane – ulubione dyscypliny lub konkurencje, cieszyliśmy się sukcesami, czasem frustrowaliśmy słabszymi występami. Dywagowaliśmy na temat taktyki, pomyłek sędziów, dziwnych regulaminów – tradycyjnie, jak to kibice.
Ja przeżywałem je w tym roku podobnie jak w latach ubiegłych z wielkim zainteresowaniem nawet jeździectwo, gimnastykę, piłkę nożną kobiet. Wszystko z wielkim niedosytem, że nie mogłem reprezentować mojej Ojczyzny, pocieszając się jednak, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, aby zakwalifikować się i dzielnie walczyć w najlepszej możliwej formie. Z dużym przekonaniem, że wszyscy którzy brali udział w kwalifikacjach pośrednio również tworzą sport olimpijski podnosząc poziom sportowy swoich konkurencji.
Teraz przepraszam za być może przesadny patos i pisanie o rzeczach oczywistych, ale okoliczność mam wrażenie, że są odpowiednie.
Założenie sportu antycznego i przywołany w XIX wieku przez Pierre de Coubertina sport nowożytny to przede wszystkim znalezienie sposobu na poprawę życia ludzi, to liczne socjologiczne wartości. Nie chodziło tylko o podnoszenie tężyzny fizycznej – dbanie przez to o lepsze zdrowie obywateli. Sami uczestnicy Igrzysk, to jedynie wierzchołek góry, przede wszystkim myślano o całych narodach, które motywowane i inspirowane przez swoich mistrzów również uprawiają sport. To systemy szkolenia od lat najmłodszych, to zamysł, aby poprzez atrakcyjną formę zainteresować sprawnością fizyczną jak największą rzeszę ludzi. Chodziło również o rozrywkę – wielkie widowisko, ale takie, która niesie ze sobą konkretne wartości. Sport jednoczy, dowartościowuje społeczeństwa.
Zmieniają się czasy, zmieniają się zainteresowania, jedne dyscypliny dochodzą do programu Igrzysk (np. BMX-sy nie wiem, nie rozumiem, miałem w dzieciństwie kolarkę 🙂 ), inne są z niego usuwane. Duch sportu jednak z zasady ma pozostawać ten sam.
Drugą równie ważną wartością, to sport jako sposób na pokój. Grecy toczyli liczne wojny trwające latami, jednak na czas Igrzysk wszystkie je zawieszali. Dzięki rywalizacji sportowej udowadniali swoją siłę, ale także uczyli się szacunku do rywala. Z założenia najczystszy przejaw stosunków międzyludzkich i między całymi narodami. Każda gra, czy bieg lekkoatletyczny zawierają zasady, które mówią o „Fair-Play”, czystej grze, która wpojona od dziecka idzie z nami przez całe życie. Jak Twierdził Pierre de Coubertin: w trakcie rywalizacji sportowej rozwijane są takie cechy charakteru jak: uczciwość, wytrwałość, lojalność i sprawiedliwość.
Sport to dodatkowo moim zdaniem możliwość poznania samego siebie, zmuszenia się do krańcowego wysiłku, sprawdzenia się, w ramach oczywiście rozsądku i zdrowia. Jeśli to zrobimy, to wiemy co poprawiać. Sport hartuje nie tylko ciało, ale też psychikę.
Dzisiaj mówimy o endorfinach i wyzbywaniu się stresu, wielu twierdzi, że ważne decyzje podejmuje dopiero wtedy, kiedy nabierze dystansu do problemów po wykonaniu wysiłku fizycznego.
Sport to część edukacji. Jeszcze nie tak dawno nawet mieliśmy Ministerstwo zawierające w sobie zarówno Edukację jak i Sport. To jedno! Sport to wycinek edukacji, ale jakże ważny!
Są np.: niezbite dowody, że mózg potrzebuje wielopłaszczyznowej stymulacji, aby się maksymalnie rozwijać, a większą część naszego mózgu stanowią strefy ruchowe!
Twórcy Nowożytnych Igrzysk i Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego mieli szczytny cel, pomysł na lepszy świat dzięki kilku dniom rywalizacji raz na 4 lata, ale przede wszystkim całej sieci rodzimych komitetów olimpijskich, które dbają o Ideę Olimpijską w swoich krajach. Aby podczas 4-letnich okresów przygotowawczo-treningowych, czyli „Olimpiad” być gotowym do „Igrzysk Olimpijskich” czyli finałowych zawodów sportowych. Wybrać garstkę zawodników, którzy staną się „Olimpijczykami”, ale przede wszystkim dbać o ducha sportu najszerzej jak to możliwe w swoich krajach. Jak to się udało, możemy oceniać na przestrzeni już 120 lat, bo pierwsze nowożytne Igrzyska odbyły się w 1896 roku.
Opisane wyżej walory sportu są moim zdaniem ciągle uniwersalne, a Idea wciąż doskonała. Możemy się z tym zgadzać lub nie, ale do dzisiaj nikt nic lepszego nie zaproponował, a niezbitych dowodów na prewencyjne działanie aktywności fizycznej jest coraz więcej. To samo dotyczy aspektów międzyludzkich.
Oczywiście jak świat długi i szeroki zdarzają się działania negatywne. Wśród nich na pierwszy plan wysuwa się w ostatnim czasie niedozwolony doping, czyli mówiąc bez ogródek oszustwo i kradzież. Niestety w ostatnim czasie prym wiodą lekkoatleci z całymi ich federacjami. Próbuje się z tym walczyć, jednak jest to bardzo nierówna walka i jak się okazuje mało skuteczna.
Moim zdaniem, jak sport miał być z założenia prewencją w walkach z chorobami cywilizacyjnymi, tak doping skutecznie można zwalczać prewencją moralną. Jeśli człowiek ma zasady, to będzie czysty do niedozwolonego dopingu jak łza. Pomysły o legalizacji dopingu są złe – jakież byłyby tego zdrowotne konsekwencje…
Drugim sportowym zagrożeniem jest zbytnia komercjalizacja sportu, czyli zatracenie głównego sensu zabawy w sport. To naprawdę duży problem, często bagatelizowany, a mający konsekwencje w między innymi stosowaniu niedozwolonego dopingu, bo gdzie pojawiają się duże pieniądze, tam też ludzie, którzy zrobią wszystko, aby je zdobyć. Winni są tu nie tylko sami zawodnicy, ale przede wszystkim działacze, managerowie, którzy stawiają sport na równo z biznesem. Wiadoma sprawa – im większe pieniądze w sporcie, tym więcej i dla nich. Tu w zapobieganiu również ważne są zasady, ale przede wszystkim odpowiednie regulacje.
Nie stoję na stanowisku, że zarabianie na sporcie jest złe. Kiedy pojawiają się pieniądze, wtedy też powiększa się zasięg sportu. Kiedyś sport był dostępny jedynie dla elit. W tej chwili może uprawiać go każdy, kto tylko tego zechce.
Czasem słuchając przekazu jaki niosą ze sobą Igrzyska, jaki niesie ze sobą Sport, wydaje mi się, że gdzieś błądzi się i zatraca to, co jest tu najważniejsze, nie odrobiło się lekcji historii albo interpretuje się ją dla swojej wygody i interesu. Sport, to edukacja! Ma być czysty, tak samo jak zasady na każdym jego etapie. Każde zasady transparentne i sprawiedliwe. To co dzieje się w walce sportowej ma uczyć prawdziwego życia, więc jeśli na tym etapie będziemy mieć do czynienia z zakłamaniem, wszystko inne „w dorosłym” życiu będzie takie samo!
Nie podoba mi się, że w naszym kraju liczy się medale tak, jak gdyby od tego zależało nasze istnienie. Wydaje mi się, że jest to jakaś pozostałość z zimnej wojny, jakaś próba zrekompensowania sobie naszej zaściankowości. Przez to nie widzi się piękna sportu, właściwych walorów, które ze sobą niesie. Kiedyś „czerwony brat” kazał zdobywać te medale za wszelką cenę i zostało to tak głęboko wpojone, że ciężko niektórym inaczej funkcjonować…
Co z tego, że nasz doskonały zawodnik w rzucie młotem nie zdobył złotego medalu? Jak to nas osłabiło? We Włoskiej telewizji mówiono i pokazywano to po wielokroć, jako być może największą niespodziankę Igrzysk. Oglądamy dzięki temu jak przeżywa się porażkę i najważniejsze: jak człowiek podnosi się po niej, ta lekcja będzie trwała jeszcze przez lata. To moim zdaniem lepsze dla naszego społeczeństwa, niż gdyby zrobił swoje i mielibyśmy to złoto.
Sport ma łączyć. Ciekawa jest sprawa konkurencji na 800 m kobiet. Są to rzeczy nie do pojęcia rozumem. Ciekaw jestem, co wymyśliłby Baron Coubertin. Ja gdybym miał decydować, to rozważając wszystkie za i przeciw podtrzymałbym stanowisko z ubiegłego roku o leczeniu takim, jakie stosuje medycyna w takich przypadkach, czyli jeśli Caster Semenia chce startować z kobietami, to poziom jej hormonów powinien być utrzymany w odpowiednich normach. W ubiegłym roku takie były, miała hormony na właściwym płci pięknej poziomie i nie była tak szybka jak dzisiaj. Sprawa jest bardzo trudna, delikatna i przede wszystkim niewygodna politycznie. To takie moje prywatne zdanie…
Mi z Rio de Janeiro najdłużej zapadnie w pamięć bieg lekkoatletyczny, gdzie doszło do upadku kilku zawodniczek. Po czym jedna z nich pomaga drugiej wstać i razem docierają do mety. Tu wynik był drugorzędny. Wygrał duch sportu! Jak przypomnę sobie tę sytuację, to dosłownie łza kręci się w oku.
Fantastyczna była również postawa Piotrka Małachowskiego, który oddał swój medal na licytację i pomógł tym samym choremu dziecku. Piotrek jest WIELKI!
W naszym kraju „wynikowe” traktowanie Sportu niesie za sobą potworne konsekwencje – tak – świadomie używam tego słowa. Otóż stworzono osobne Ministerstwo Sportu, żeby zdobywać więcej medali. Co za tym poszło? Ja jestem tego świadkiem przez ostatnie lata. Zdecydowaną większość sił i środków kumuluje się na szkolenie wąskiej grupy tych, którzy mają szanse medalowe, a kluby, które zrzeszały i szkoliły masowo? padają! Tereny będące przez lata obiektami sportowo-rekreacyjnymi są sprzedawane deweloperom.
Medali mamy coraz mniej, a wszystko zganiane jest na to, że teraz są komputery i dzieci nie chcą zajmować się sportem…
Nie wiem jak Wasze dzieci, ale moja 3 latka mówi, że będzie zawodnikiem, a na stadionie czuje się jak ryba w wodzie.
Oczywiście z największa uwagą oglądałem Maraton Olimpijski w wykonaniu męskim. Widowisko było przednie – taktyka dostosowana do warunków atmosferycznych, walka z rywalami, to co działo się tuż przed metą, jedna wielka rodzina ludzi, którzy ją osiągnęli. Szczególnie utkwił mi w pamięci Meb Keflezigi, który trapiony zmęczeniem docierając do mety z gestem triumfu przewrócił się na samej jej linii, po czym wykonał kilka pompeczek 🙂
Zrobił z tego świetną zabawę, bo na tym to też polega. Fantastyczna postać! Przypominam, że medalista Olimpijski z Aten 2004 roku.
Amerykanie byli rewelacją zarówno w Maratonie Męskim jak Damskim. Troszkę zawiedli Brazylijczycy – liczyłem na ich wysokie lokaty.
Niestety, nasza reprezentacja męska wypadła znacznie poniżej oczekiwań, nie ma się co oszukiwać – sportowo było fatalnie jak na bardzo duże możliwości. Szczerze mówiąc po przebiegu kwalifikacji i przygotowaniach nie spodziewałem się niczego dobrego. Przykro mi, że tak to ostatecznie wyszło, bo odbija się to rykoszetem na wszystkich Maratończykach i sile naszej konkurencji. Dużo by o tym pisać, choć pewnie większość została już wypowiedziana. Nie śledziłem specjalnie reakcji opinii publicznej, byłem daleko poza, spodziewam się jednak, że była ostra. Mam tylko nadzieję, że pójdą za tym rzeczowe wnioski i decyzje. Być może, mimo wszystko, jednak w takimi kierunku, żeby budować, a nie całkiem odwrócić się od konkurencji, która od dawna i tak traktowana jest marginalnie, bo zdaniem osób decyzyjnych nie daje szans medalowych.
Prawda jest taka, że to my Maratończycy jako zawodnicy zawieliśmy najbardziej. Nie ważne są tłumaczenia, tylko wyniki na mecie, bo to te są podstawą do rozliczeń, przydziału środków na szkolenie pod kolejne Igrzyska. Na podstawie tych wyników formułowane są minima kwalifikacyjne na kolejne imprezy. Niestety, to co się wydarzyło, dla polskiego Maratonu jest dużym krokiem w tył. To był nasz najgorszy występ w historii!
Jeśli Maraton będzie coraz mocniejszy sportowo uważam, że więcej osób będzie go trenować na poziomie wyczynowym, co za tym idzie półamatorskim, czy czysto amatorskim. Ma to oczywiste przełożenie. To trzeba budować z konsekwencją cegiełka po cegiełce.
Nie chcę tu nikogo krytykować, czy chwalić za postawę – każdy sam, na swój sposób ma prawo przeżywać ten dzień. Bardziej interesują mnie sportowe walory, tajniki przygotowania, to jak można osiągnąć mistrzostwo sportowe – co pomaga, a co szkodzi. To są te niuanse, które są równie interesujące, co sama walka sportowa. Bo oglądanie 2 godzin dosyć spokojnego biegu to tylko wisienka na torcie całych długoletnich przygotowań.
Dwa lata temu miałem przyjemność rozmawiać z Panem Ryszardem Szczepańskim – Trenerem Bronisława Malinowskiego, człowiekiem o niesamowitej charyzmie. Opowiadał, że notabene dokładnie tyle lat temu, co kilometrów liczy Maraton, Bronek miał problemy z kwalifikacjami, przez co słabiej wypadał na imprezach Mistrzowskich. Minęło tyle lat, a u nas nadal nie poradziliśmy sobie ze zmorą polskich biegów, jaką moim zdaniem i zdaniem Pana Ryszarda były i są systemy kwalifikacji. Temu nie jest do końca winien Związek, bo często przystaje na zasady narzucane przez samych Zawodników i ich Trenerów, często daje im wolną rękę, płaci za ich przygotowania. Wina leży po obu stronach. Wina jest w tym, że my jako całe środowisko biegowe nie potrafimy wypracować takiego modelu, który byłby skuteczny. Kłócimy się, marudzimy i wzajemnie obarczamy winą!
Przeanalizujmy ostatnie 20 lat – 5 Igrzysk
Atlanta 1996 – 17 Leszk Bebło, 61 Grzegorz Gajdus
Sydney 2000 – DNF
Ateny 2004 – 34 Waldemar Glinka, 37 Michał Bartoszak
Pekin 2008 – 34 Henryk Szost, 54 Arkadiusz Sowa
Londyn 2012 – 9 Hentyk Szost
Rio de Janeiro – 39 Artur Kozłowski 2:17.34, 128 Yared Shegumo 2:31.54
Najlepsze miejsce to Londyn 20132 Henia, a w tym zasługi polskiego systemu szkoleniowego jest już niewiele (choć nie wolno zapominać o wkładzie poprzednich Trenerów), bo Trenerem jest Rosjanin, zupełnie inna szkoła.
Nie mamy systemu. Nie potrafimy wypracować reguł, a nawet jak to jakoś wyjdzie, to na końcu nie są przestrzegane. Czy Yared powinien startować mimo nie wypełnienia regulaminu kwalifikacji? To trudne pytanie – każdy sam powinien sobie na to odpowiedzieć. Moim skromnym zdaniem 2:32 nie tłumaczy ferelny lot.
W Rio był to bieg, gdzie zwycięzca uzyskał 2:08, Amerykanie 2:10 i 2:11, Anglik 2:11, Kanadyjczyk 2:12. Tam można było tak biegać, to są tacy sami ludzie jak my!
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że najzdrowsze zasady to kwalifikacje na typ Amerykański – wszyscy chętni spotykają się jednego dnia, odpowiednio wcześniej i ścigają. Trzech pierwszych jedzie i koniec, kropka! Oni znają zasady kwalifikacji i miejsce eliminacji 3 lata wcześniej, u nas podawane są na mniej niż rok przed Igrzyskami. W Top 10 były 3 Panie i 2 Panów! Oni są potęgą – nie Kenia!!!
Mieli U.S. Olimpic Team Trials w lutym w dosyć trudnych warunkach, podobnych do brazylijskich. Mieli dużo czasu na odpoczynek i kolejne kwalifikacje i dużo czasu, aby osiągnąć drugi szczyt formy.
Owszem znajdzie się wielu przeciwników takich zasad, stoczyłem na ten temat wiele dyskusji, ale argumenty moich oponentów nie są przekonywujące pod kątem najważniejszego, czyli osiągnięcia szczytu formy na Igrzyska.
Prawda jest taka, że nasi Maratończycy całą energię spożytkowali na kwalifikacje, biegając wielokrotnie, poprawiając się, potwierdzając etc… Inni z kolei nie startowali nigdzie od 11 miesięcy, nie wypełnili tych kwalifikacyjnych regulaminów…
W tym roku będą w Polskim Związku Lekkiej Atletyki wybory i mam nadzieję, że osoby, które były odpowiedzialne za nasze biegi długie wstaną i powiedzą z honorem to, co powinni. Wszystkim nam zależy na dobrych wynikach. Nie ma wyjścia – trzeba jak w prężnie działającej firmie: sensownych wniosków i odpowiedniej strategii. Przygotowania do Tokio zaczynają się już za chwilę! Przypominam za klasykami: Olimpiada to 4 letni okres przygotowań do Igrzysk.
4 Comments
Mariusz, bardzo fajny wpis. Niemniej, po ogłoszeniu zasad kwalifikacji pisałeś, że jako środowisko jesteście zadowoleni z zasad, że w końcu wysłuchano Wasze sugestie (sam chyba dosyć mocno ze związkiem w imieniu maratończyków rozmawiałeś), byłeś zadowolony. Amerykańskie zasady kwalifikacji na pewno sa najlepsze, jednak trzeba zwrócić uwagę na kilka faktów logistyczno – organizacyjnych, które u nas ciężko będzie spełnić:
1. Odbywanie kwalifikacji odpowiednio wcześniej – w Polsce maratony odbywają sie od początku kwietnia (amerykanie maja ten komfort, że mogli zorganizować juz w lutym). Rozwiązaniem byłby bieg np. na jesieni roku poprzedniego, jednak wtedy wystąpiła by sytuacja jak u Yareda (osobiście tez uważam, że problemy z podróżą nie były głównym powodem takiego występu), czyli brak potwierdzenia dyspozycji w roku startowym.
2. Odzwierciedlenie warunków klimatycznych panujących na Igrzyskach – w przypadku Rio u nas nie możliwe, amerykanie taka możliwość mieli.
@runner
Witaj,
Wtedy wpadłem na pomysł rozmów ze Związkiem w lipcu, kiedy nie było jeszcze wskaźników, a za chwilę mieliśmy biegać Maratony. Wtedy na pomysł Trialsu, który również miąłem w głowie, było już zbyt późno. Cieszyłem się, bo udało się cokolwiek wskórać, a szczególnie, że środowisko wreszcie w miarę się zjednoczyło – to było dla mnie satysfakcjonujące.
Niestety Igrzyska nie wypaliły moim zdaniem głównie dlatego, bo chłopaki w pierwszych startach na początku roku nie nabiegli minimów/potwierdzeń i powtarzali na Orlenie. To okazało się zbyt wiele.
Taka polityka startowa z wielkim prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością również w moim przypadku spowodowałaby podobny skutek – nie wiem, czy ktokolwiek byłby po takim czymś jeszcze latem w formie…
W tej sytuacji częściowo rozumiem chłopaków, że nie pchali się w upalno-wilgotny, męczący klimat, kiedy zwyczajnie byli i tak przemęczeni.
W regulaminie, który współtworzyliśmy zabrakło wpisu „między 1 stycznia, a 30 kwietnia 2016 roku można startować tylko raz na dystansie Maratonu w celu uzyskania kwalifikacji lub potwierdzenia formy”. Heniu mógł jak Yared nie startować na Orlenie i moim zdaniem byłby w Rio bardzo mocny. Z tego co wiem, niestety nakazano mu startować…
Ja startowałem wiosną raz, bo nawet nie mieściło mi się w głowie, że można próbować 2 razy.
1. Pierwszy weekend kwietnia byłby jeszcze ok, Maraton na Igrzyskach był dopiero 21 sierpnia – to myślę wystarczający czas, ale jak poprzedni również byłby odpowiednio wcześniej np.: we wrześniu.
Ja startowałem w 2010 roku 19 kwietnia we Wiedniu, później pierwszy weekend sierpnia w Barcelonie i byłem w życiowej formie.
Ukraińcy mieli swoje eliminacje we wrześniu – Sitkovsky w Rio był 20-sty, w tym roku biegał Maraton w styczniu. Taki scenariusz też jest do przemyślenia.
Może to być jesień u nas np.: Maraton Warszawski / Poznań Maraton… Najpewniejsze rozwiązanie.
Później można biegać Maraton (widełki np.: między grudniem, a lutym) lub trzeba półmaraton (i tu tylko potwierdzamy formę, czyli już nie wygórowane minima, bo to bez sensu. Chodzi o to, żeby pokazać, że spokojnie szykujemy się do lata). Jeśli 3 z Trialsu ma kontuzję lub inne problemy i się nie potwierdzi, a potwierdzą kolejni, to Ci lecą do Tokio.
Szkolenie ma tylko trzech z jesiennego podium.
Kiedyś kwalifikacje do Barcelony 1992 były w Londynie, innym razem we Wiedniu – można to załatwić. Może jeśli unikać wielkich kosztów i podróży to styczniowy Maraton w Sevilli – super trasa. Ciepły suchy klimat. Koszt dotarcia i zakwaterowania niewielki. W tym roku padły tam dobre wyniki Hiszpanów – warunki były trudne, ale do zniesienia – było ok 20 stopni, a na starcie nawet sporo chłodniej.
2. Warunki klimatyczne w Tokio w sierpniu średnio bywa strasznie tzn. 32 stopnie średnio i wilgotność pod 80%, więc raczej powtórka z Rio lub nawet ciężej…
Amerykanie w Los Angeles też nie mieli strasznego upału i biegali w raczej suchym klimacie, więc wspomniana Sevilla lub podobne miejsce byłyby dobre. Sitkowski nabiegał 2:09 w Marokańskim Rabacie…
Żeby to jednak przewalczyć, najlepiej byłoby wygrać wybory 🙂
W obecnej sytuacji akcje Maratończyków mają najniższy kurs w historii i obawiam się, że potrwa to lata, zanim się odbijemy…
Dzięki za szczegółową odpowiedz 😉 Mariusz, masz pomysły, wizję, do Tokio dużo czasu – wierzę, że wywalczysz przejrzyste i dające szanse na dobry występ na samych Igrzyskach warunki kwalifikacji 😉 W każdym z przytoczonych pomysłów jest jakiś sens.
Też uważam, że Orlen był gwoździem do trumny dla Henia i Artura (który jednak wypadł poprawnie) – i nie chodzi tylko o sam start, a o wykonanie kolejny raz ciężkiej pracy do maratonu.
Ja osobiście byłbym za „trialsem” na jesieni w Polsce – z koniecznością biegania połówki na wiosnę, ale nie zbyt wygórowanej (na pewno nie 1.03.30) i zakazem startu w maratonie lub w przytoczonej przez Ciebie Sewilli – już bez kolejnych startów.
Bardzo mądrze i rozsądnie napisane. Bez zbędnego rzucania błotem, ale szczerze i otwarcie o tym, co wydarzyło się na maratonie męskim w Rio. Mam identyczne zdanie. Pozostaje mieć tylko nadzieję na lepszą przyszłość.