Już drugi raz z rzędu miałem przyjemność uczestniczyć w Gali Biegów Masowych. To bardzo sympatyczna impreza, która podsumowuje i nagradza organizowane biegi, wyłania najlepszych zawodników i zawodniczki oraz ogłasza, kto został wybrany odkryciem sezonu.
Biegi wybierają internauci, natomiast zawodników kapituła w tajnym głosowaniu.
Zabawa jest przednia 🙂
Podczas gali pełniliśmy nawet rolę ochroniarzy Mateusza Jasińskiego, który bije kolejne blogerskie rekordy.Zwycięzcami plebiscytów zostali zasłużenie za najlepszego Zawodnika Henryk Szost (uzyskał najlepszy wynik tego roku), Iwona Lewandowska po pięknym wiosennym wyniku w Londynie, natomiast odkryciem roku wybrano Monikę Stefanowicz, która po kilku słabszych latach i zmianie nazwiska powróciła w pięknym stylu do polskiej czołówki maratonek.
Najlepszym Maratonem został po raz drugi z rzędu Orlen Warsaw Marathon. Cieszę się, bo tu najbardziej „pachnie wyczynem”. W innych kategoriach wygrywały imprezy stawiające wyłącznie na amatorskie bieganie, a mi się to nie do końca podoba…
W tej kwestii byłem już nawet rozdarty. Kurcze, czy rzeczywiście może wyczyn nie jest już kompletnie potrzebny, nikogo już nie interesuje – nie napędza, nie inspiruje? Czy w końcu Igrzyska Olimpijskie też nie mają już miejsca bytu?
Dostaję przecież od wielu ludzi masę pozytywnych sygnałów. Porozmawiałem też z mądrzejszymi od siebie i Ci mnie poparli, również uważając, że bieganie to nie tylko rekreacja, ale także nie tylko wyczyn – dopiero połączenie ma sens!
Wielu czytających bloga nie ma świadomości, że zaledwie 10 lat temu amatorskie bieganie było zjawiskiem marginalnym, a właśnie wyczyn był na pierwszym miejscu. Nie chodziło, jak teraz, głównie o frekwencję. Imprezy nie miały wtedy takiego rozmachu, było ich kilka w roku, ale wyczynowiec miał klawe życie (ja nim wtedy nie byłem, bo biegałem na bieżni).
Podobne zjawiska odsuwania wyczynu w cień miały miejsce również na zachodzie, który również zachłysnął się biegowym bumem i bez opamiętania z niego czerpał pełnymi garściami. Teraz inwestuje się ogromne pieniądze, żeby odrodzić sport, jednak nie jest to takie łatwe, jeśli ominęło się prawie całe pokolenie.
W Polsce problemem jest zarządzanie, a co za tym idzie brak klubów, do których można wysłać dziecko. Siedzę w sporcie prawie 21 lat, w Warszawie mieszkam 15 i jak ktoś mnie pyta, to z pełną odpowiedzialnością nie potrafię polecić czegoś, czego jestem pewien…
Pod koniec ubiegłego tygodnia zapadł wyrok w sprawie warszawskiej Skry, klubu, który istniał przez wiele, wiele lat, gdzie był pierwszy tartan w Polsce, gdzie Marian Woronin pobiegł 10.00 na 100m, gdzie ja jako junior młodszy i junior szlifowałem swoje biegowe fundamenty, gdzie odbywały się piękne mityngi z międzynarodową obsadą.
Wyrok, który doprowadził do odebrania terenów Skry i z tego co słyszałem Skra ogłosiła tym samym upadłość. Ten teren był zdaje się zbyt cenny jak dla sportu i rekreacji. Czyli w Warszawie został już tylko AZS AWF Warszawa.
Ja byłem w obu klubach i wiem jakie możliwości dla zawodnika zapewniały. Być może to się zmieniło, ale na przełomie wieku było to niebo i ziemia.
Wygląda na to, że niedługo dla ambitnych sportowców zostaną już tylko akcje polegające na zbiórkach pieniędzy jak dla potrzebujących. Tak właśnie wygląda w tej chwili warszawski sport, który umiera.
Proszę wyprostujcie mnie lub pocieszcie…
Jak zachęcić młodzież do aktywności fizycznej. Przypomnę, że w sporcie dzieci i młodzieży nie ma miejsca na rekreację. To nie ten czasu! Dzieci, aby się zająć muszą rywalizować, trenować i podnosić swoje umiejętności jak wyczynowiec.
Ministerstwo sportu oddzieliło się od edukacji i tylko walczy o medale. Nie ma zaplecza, szansę dostają tylko nieliczne jednostki. Ostatnie dziesięciolecie, to pakowanie większości funduszy w piłkę nożną. Niedawno Bartek Olszewski zrobił przegląd warszawskich obiektów sportowych – straszących ruder.
Ok. W tym roku wyremontowano stadion na AWFie, to jedyny obiekt na którym można rozgrywać sensownie zawody, ale to tylko jedna dzielnica Warszawy. Jest jeszcze stadion Poloneza po drugiej stronie Wisły – dzielnicowy, gdzie nie ma lekkoatletyk, na Orle na Pradze również, poza tym tam trzeba słono płacić na korzystanie z obiektu. Agrykola to całkowita pomyłka – piłkarski obiekt, więc biegacze to tam jak intruzi. Jak wypadnie mecz, to pocałujesz klamkę.
Jest dużo pseudo-stadionów. Ciągle buduje się przy szkołach dziwactwa 200-300-270 metrowe, które świecą pustkami, bo do niczego nie służą – to miliony wyrzucone w błoto – nie da się na nich robić sportu nawet młodzieżowego. Tu chodzi o decyzje, a nie o pieniądze. Ktoś, kto to planuje i rozdziela środki nie ma pojęcia, nie ma doradców, marnuje ciężkie pieniądze.
Wiem, że nie będę biegał wyczynowo już długo. Zawsze marzyłem, że później zostanę trenerem. Jednak gdzie i za co utrzymam rodzinę?
Nowy sezon ruszył, może czas też poruszyć takie właśnie trudniejsze sprawy?
Bardzo kibicuję nowemu Ministrowi Sportu Witoldowi Bańce. Jest młody, był świetnym 400-metrowcem, wie jak wygląda polski sport. Może w lekkiej będzie ciut lepiej…
5 Comments
„Wiem, że nie będę biegał wyczynowo już długo. Zawsze marzyłem, że później zostanę trenerem. Jednak gdzie i za co utrzymam rodzinę?”
Mariusz, trenerem możesz zostać z powodzeniem. Jednak nie takim, jakim byś najbardziej chciał. W obecnych realiach najlepsze pieniądze zarobisz (stety/niestety) trenując amatorów.
Mariusz, pytasz czy wyczyn nikogo nie interesuje? Naturalnie, że interesuje – w tym kraju jak w żadnym innym potrzebujemy sukcesów wyczynowych sportowców bo leczymy sobie tym nasze narodowe kompleksy. Olimpijskie złoto polskiego sportowca jak mało co potrafi dać radość i dumę. Pomimo tego, jestem coraz bardziej zniesmaczony, zohydzony sportem zawodowym – toczonym przez nieuleczalną gangrenę dopingu i komercji. W zawodowym sporcie nie widzę pięknej walki jednostki o poprawę wyników (Ty jesteś nielicznym wyjątkiem potwierdzającym regułę) – widzę machinę technologiczną, wyzysk materialny, zero emocji oraz szczytnych idei, o których ostatni myślał chyba tylko Pierre de Coubertin. Ciężko jest emocjonalnie się zaangażować i komukolwiek kibicować bo co chwila okazuję się, że kolejny zawodnik/zawodniczka jest na dopingu. Wystarczy. Mariuszu, dość szokujące jest Twoje zżymanie się na boom na fitness, który obserwujemy – dziesiątki ludzi spotykam na ścieżkach: rowerzyści, biegacze, rolkowcy, nordic walkerzy. Powiem dobitnie: to Ci ludzie są dla mnie sportowymi idolami, wzorami i to im daję największy szacunek: mamie, która po przyjściu z wyniszczającego ją Mordoru i ogarnięciu dzieci ma pasję by wyjść na wieczorny trening bo przygotowuje się do maratonu. Ją stawiam znacznie wyżej niż zawodowca, który jest na garnuszku sponsora i zazwyczaj (Ty jesteś wyjątkiem) poza treningiem nie zawraca sobie zbytnio głowy prozą życia. Trening zawodowca jest morderczy lecz i 'zaawansowani amatorzy’ trenują naprawdę ciężko a dodatkowo pracują zawodowo, mają rodziny. Amator-sportowiec to osoba, która kocha sport i wychodzi na trening bo ma do tego pasję często osiągający przy tym doskonałe rezultaty. Zawodowiec bardziej myśli o kasie, karierze, emeryturze olimpijskiej – ciężko mi się utożsamiać z takimi wartościami. Kto jest tak naiwny by wierzyć, że piłkarze grają dla kibiców? Mariuszu, amatorzy nie są dla Ciebie zagrożeniem – to ta pracująca mama wychowa swoje dzieci w duchu fitnesu, da im przykład do pracy nad tężyzną fizyczną, dostrzeże potrzebę zapisania dziecka do klubu sportowego, obudzi pasję do sportu. Usportowione społeczeństwo to społeczeństwo, które chętniej łożyć będzie na kulturę fizyczną, nie będzie wypisywać lewych zwolnień z WF swoim dzieciom, poprze program olimpijski, który wesprze naszą elitę. Szacunek musi również pójść w drugą stronę – zawodowcy tacy jak Ty zamiast powątpiewać w sens rozwijania sportu amatorskiego powinni integrować się z ogółem biegaczy, być bardziej dostępnym. Kto widział na przykład aby elita poczekała na dekorację amatorów, dopingowała na trasie ostatnich biegaczy? Jest to wręcz obowiązek z punktu widzenia promocji sportu oraz zbudowania mostu między sportem zawodowym a amatorskim. Tymczasem zawodowcy mają głęboko w dupie te wolniejsze TYSIĄCE biegaczy – nagroda odebrana i do domu. A potem utyskiwania, że nas nie szanują, że blogerzy więcej zarobią niż profesjonalni biegacze. Ilu tymczasem polskich sportowców próbuje się komunikować z kibicami, prowadzi blogi takie jak Twój (niestety rzadko uaktualniany, zdominowany przez relacje z biegów oraz autoanalizami samopoczucia oraz zdrowia aniżeli poradami dla amatorów). Pozdrowienia, mam nadzieję kibicować Tobie Mariuszu w Rio!
@Adam
Witaj Adam,
Nie chodzi o to, że jestem przeciwny bieganiu amatorskiemu i uważam, że przez jego rozkwit upada wyczyn. Jestem przeszczęśliwy, że bieganie jest takie popularne. Jest to też dla mnie świetna prognoza na przyszłość, żeby moja firma zajmująca się wszystkim związanym z bieganiem miała się jeszcze lepiej.
Chodzi mi o to, że wszystko powinno iść w dyszlu – masa zdrowych biegaczy amatorów i silni biegacze wyczynowi.
Trzeba brać przykład z najlepszych: New York Marathon, Berlin, Londyn, Tokyo etc…
W Polsce tylko nieliczni to robią, nad czym sobie ubolewam – tyle 🙂
To prawda, że wielu biegaczy wyczynowców nie angażuje się w bieganie amatorskie, ale też wielu Amatorów nie interesuje się wyczynem – tak będzie i trudno… Ja mówię za siebie: mnie to interesuje i od 10 lat niczym innym się nie zajmuję – blog, organizowane imprezy, ostatnio Nike+ Running Club i program „O co biega” na Canal+ jestem pewien, że w niewielu miejscach można otrzymać tyle porad, które są pewne, przetestowane, potwierdzane naukowo.
Jeśli chodzi o treści z bloga – to jak piszesz, ostatnio są mało ciekawe, ale za to prawdziwe.
Ostatnie 3 lata to wychodzenie z kontuzji i próba powrotu na swój (jak teraz obserwuje się kolejne wpadki dopingowiczów) wysoki poziom. Wszystko wygląda na to, że może zakończyć się sukcesem i niebawem życiówką. To może być ciekawe dla biegaczy będących w podobnej sytuacji. Być może wątek ten trzeba rozpatrywać jako całość, to będzie miało to sens – tylko, żeby stanowiło to całość, trzeba by przeczytać 3 lata na raz 🙂
W te 3 lata widać, że miałem potworną depresję – każdy sportowiec tak ma, kiedy raz: nie może normalnie trenować, a dwa: „cieniuje”. Po drodze były tylko porażki i malutkie kroczki do przodu.
Wpisów jest u mnie mniej, to jest fakt, bo czasu już nie tyle. Proza życia – jest większa rodzina, więcej obowiązków, trzeba robić najpierw to, co trzeba i to, co daje pieniążki…
Jeśli chodzi relacje z biegów, to dostaję czasem odpowiedzi, że są wartościowe, bo pozwalają na nie popełnienie podobnych błędów przez czytelników. Są osoby, które wysoko oceniają te moje analizy samopoczucia szczególnie psychicznego. Ja chciałbym coś takiego poczytać u podobnych zawodników, ale to praktycznie niemożliwe. Staram się przemycać to tu, to tam coś, co pomoże innym. Mam oczywiście świadomość, żeby blog był czytany musi dawać coś czytelnikom.
Dzięki za uwagę, postaram się, żeby było lepiej.
Tradycyjnie nie dziękuję za Twoje trafione w sedno życzenia!
Po pierwsze gratulacje za odwagę poruszenia dość niewygodnego tematu.
Sam zdecydowanie bardziej interesuje mnie bieganie wyczynowe choć wciąż uważam się za amatora (życiówka 31:36/10k), bo pracuje na cały etat.
Kiedyś czytałem, że RunnersWorld zrezygnowało z fotografii wyczynowców na okładkach, bo te się już nie sprzedają. Ludzie podobno nie identyfikują się z profesjonalnymi biegaczami. Obecnie liczy się ilość, a nie jakość i pewnie ciężko będzie to zmienić.
Jeżeli chodzi o kluby to niestety obiekty są tu najmniejszym problemem. Wydaje mi się, że problemem jest mentalność samych trenujących.
Ja sam pamiętam jak 10-12 lat temu marzyłem o bieganiu 30/10k, ale obecnie zdecydowanie łatwiej popstrykać sobie ładne fotki.
W Wielkiej Brytanii tartany też są w rozsypce, a na stadionie jest 100 osób biegające interwały i wynik 2:40/maraton na nikim nie robi wrażenia.
Niestety Adam pisząc o zupełnej bierności polskich wyczynowców ma wiele racji. Czasem mam wrażenie, że ten wyczynowy świat zupełnie oderwał się od rzeczywistości i cały rok przesiaduje w Sankt Moritz. Do tego że każdy swoje plany treningowe traktuje jak największy sekret zdążyłem się przyzwyczaić, ale dwa starty w roku to chyba polski ewenement.
Pozdrawiam
Wojtek
@Adam
To ja jednak nie rozumiem. Wszyscy piszą jak to ci wyczynowcy mają wszystko zapewnione przez sponsorów, że tylko trenują. Poza Karoliną Jarzyńską to chyba z biegaczy długodystansowych nie ma żadnej osoby, która spełnia te kryteria. Czyli te wszystkie wywody są o nikim. Praktycznie każdy z tych wyczynowców gdzieś pracuje. Nawet Szost i Lewandowska są zatrudnieni w wojsku, bo inaczej pewnie mieliby problem z utrzymaniem się. Z mojej obserwacji, to dla ludzi idolami są jakyś szybkochodziaże w wycieczkach po górach – oni to faktycznie są utrzymywani przez sponsorów. Maratończycy chyba (Mariusz?) tak różowo nie mają i w dodatku mimo, nieporównywalnego wręcz poziomu sportowego (przepraszam, że śmiem porównywać biegi ultra czy górskie z konkurencją olimpijską i niebotyczne wyniki sportowe czołówki Polaków w maratonie z zabawą w górach) nie są zauważani przez media czy tak zwanych amatorów. Jak zatem ktoś miałby być podziwiany, to niech będzie już ta mama czy dziadek, ale niestety tak nie jest. Jest jakiś bieg po schodach, bieg na antarktydzie, wycieczki górskie, zabawy przebycia jak najdłuższego dystansu w 24h czy co gorsza blogowanie o tym. Jak zatem czegoś życzyć jeżeli chodzi o sport kwalifikowany, to raczej sprawiedliwej oceny wyników. Skoro dla ogółu biegających autorytetami są faceci biegający maraton w 2:25 czy 2:30, to nic dziwnego, że potem nikt nie szanuje wyników z wyższej półki. Jak sportowcy będą traktowani odpowiednio do swojego poziomu sportowego (przez państwo, kibiców czy sponsorów), to reszta już się sama uporządkuje.