Po 2 dniach luźniejszego biegania w ostatnią sobotę zaliczyłem wreszcie podejście do pierwszych „tysiączków”, czyli klasycznego treningu 10 x ok. 3’ na przerwie 1 do 1, czyli tyle pracy, co odpoczynku. Czekałem na to z niecierpliwością i duża niepewnością. Przygotowałem się przez ostatnie tygodnie dokładnie – seria biegów z umiarkowaną prędkością, crossy w 2 zakresie intensywności, przebieżki i tuż przed – rano rozruch z rozciąganiem, dzień przed duża porcja węglowodanów, ubrałem się prawie jak na zawody z trzema różnymi wariantami stroju w bagażniku. Zaparkowałem samochód przy samy starcie i w drogę. Na rozgrzewce, zaczęło się chmurzyć i lekko kropić, jednak było ciepło, bo 15-16 stopni, wiało dosyć mocno, jednak wahadło w okolicach sadów pomarańczy jest nieźle osłonięte. Świeży asfalt, którego nie było tu pod koniec 2012, kiedy byłem ostatnio w Albufeirze. Warunki – tylko zasuwać!
We środę po Sylwestrze od razu na drugi dzień wieczorem miałem w planie zwykłe rozbieganie z przebieżkami, jednak po 8 kilometrach zdecydowałem, że jednak zrobię 400-setki, tak jak pierwotnie zakładał plan, a zweryfikować go miały problemy żołądkowe. Zrobiłem 12 sztuk w 3 seriach po 4. Biegało się trudno, prędkość ok. 1:10 okazała się wymagająca, wręcz na 1:07 było chyba tego dnia moje maksimum. Nie sprawdzałem tego i nawet nie miałem ochoty. Wiem, że właśnie tego typu treningu potrzeba mi teraz najbardziej, muszę się wreszcie „rozbujać”, zapas prędkości jest mi bardzo potrzebny, przez 13 miesięcy nie przebiegłem nic szybciej niż tego dnia, a wcześniejsze 4 Maratońskie lata zniwelowały znacznie zapasy z bieżni, kiedy to takie 400-setki biegło się nawet poniżej minuty, jednak to już teraz zupełnie inna bajka.
Byłem trochę podekscytowany, dlatego już od początku rozgrzewki biegałem dobrze poniżej 4 min./km, jednak w startówkach oczywiście Nike Zoom Streak 3, noga kręci się zupełnie inaczej. Ostatnie 400-setki zrobiłem w treningówkach Nike LunarFly 4, które mimo wyglądu buta półstartowego amortyzują jak diabli, przy szybszym bieganiu podeszwa Lunar sprawia duże opory. Coś za coś – chroni przy „klepaniu” dużej ilości kilometrów.
Pierwszy odcinek części głównej treningu mimo biegu pod lekki wiatr wyszedł 3:03 – nie patrzyłem na międzyczasy, mimo że trasa oznaczona jest co 100 m. Nie chciałem zacząć zbyt szybko, co tego dnia było wielce prawdopodobne i zgubne. 3:03 – nawet ułamek tan sam jak podczas moich pierwszych zawodów na tartanie od kiedy datuję początek mojego wyczynowego biegania (marzec 1995 rok). Jakoś mocno wróciły tamte wspomnienia.
Każdy kolejny odcinek był coraz łatwiejszy, po 4-tym zmierzyłem mleczan 4,8 mmol/l, więc bardzo dobrze, potwierdziły to częstość skurczów serca i jego opad. Po pomiarze zgubiłem rytm – pobiegłem w 3:09, później do 8 odcinka rozluźniałem się, nie przejmowałem prędkością, skupiałem żeby biec luźno i dobrze technicznie, czułem się jak podczas Maratonu na kolejnych kilometrach – praca i akumulacja – przemieszczanie w przód jak najmniejszym kosztem sił, ale w dobrym tempie. Po tym odcinku 3,7 mmol/L. Taki spadek nie koniecznie równa się temu, że jest teraz organizmowi lżej, chodzi głównie o usprawnienie procesów utylizacji mleczanu, lepszą gospodarkę tlenową, która jest po ok. 40 minutach wysiłku na wyższym poziomie. Na ostatnich dwóch „tysiączkach” mogłem pozwolić sobie na minimalne przyspieszenie 4,4 mmol/l. Pozostało jednak wrażenie, że jeszcze przynajmniej 2 odcinki nie zrobiłyby dzisiaj krzywdy, więc trening w moim odczuciu zrobiony „po mistrzowsku” oby tylko takie były już zawsze J
Średnia wyszła w granicach oczekiwanej prędkości startowej na Maratonie w kwietniu – można powiedzieć z matematycznego punktu widzenia – jak do licha w takim razie przebiec w ten sposób 42 km, jak teraz 10 z przerwami??? Tak to już sprawdziło mi się nie raz – stopniowo odległości trzeba będzie zwiększać, lekko przyspieszać, skracać przerwy, zwiększać ilości odcinków, zagęszczać bodźce tak, żeby 13 kwietnia być optymalnie wytrenowanym i co najważniejsze nie przetrenowany. To coś jak z ładowaniem akumulatorów – nie znam się na tym, ale biegacza ładuje się długo i łagodnym treningiem, co pewien czas mocniej bodźcując specjalistycznym treningiem, trzeba fazy pracy przeplatać fazami odpoczynku, nie przeładować, bo na Maratonie nie będzie wydajny.
Dosyć mądrości – zobaczymy już za kilkanaście tygodni, czy jest to odpowiednia ścieżka, a zaraz ulubiony cross na słynnej pętli J
(Załączone zdjęcia pochodzą z crossu – dzięki Ola!)
Zdjęcia pokazują łatwiejszą część trasy, w lesie jest górzyście, a podłoże zmienne