Bieganie ciągle ciężko nazwać bieganiem, choć przeszedłem do 6-ściu 3-minutówek, przerywanych 2-minutowym marszem, ale za to przeżyłem piękną rowerową przygodę.
Pojechaliśmy z Zakopanego w stronę Łysej Polany, gdzie jest długi podjazd. Mam rower z 21 ząbkami z tyłu, więc trzeba jechać tylko szybko, żeby się nie zatrzymać. Do rozjazdu na Łysą Polanę i Nowy Targ było całkiem fajnie, jednak „ogień w nogach i krew w płucach” jak na zawodach biegowych po dłuższej przerwie można było odczuć.
Później jechaliśmy długim zjazdem(choć nie trzeba pracować pedałami wolę jednak podjazdy, bo jakoś niewygodnie, kark boli i strasznie niebezpiecznie), dalej kilka lekkich dłuższych podjazdów i po jakiejś godzinie i 15 minutach poczułem, że coś jest nie tak, kadencja spada, nogi odmawiają posłuszeństwa, przed oczami lekkie mroczki 🙂 wiadomo – zjazd energetyczny. Zaskoczyło mnie to nieźle, bo na rowerze nigdy tego nie posmakowałem. Spowodowała to długa przerwa od intensywnych wysiłków powyżej godziny. Izotonik, który miałem w bidonie, w tej sytuacji niewiele dał, więc szybko zatrzymaliśmy się w sklepie po colę i czekoladę – to mi uratowało życie, bo do domu było jeszcze 25 km z kilkoma dużymi podjazdami. Towarzysząca mi Kasia Dziwosz, która też podczas leczenia kontuzji „leczy się rowerem”, miała ze mnie niezły ubaw 🙂 Krótki postój i uzupełnienie baków na szczęście pomogło i nawet końcówka nieźle wyglądała. Zaliczone 58 km po górach, było super!
3 Comments
Znam tą trasę i również pokonywałem zarówno rowerem jak i raz biegiem. Co do rowerów to faktycznie można osiągnąć tam niewyobrażalna prędkość. A co do izotoników to nic nie zastąpi wody która jest znacznie tańsza i zdrowsza:)
Krzysiek, jak dajesz rade te trasy pokonywać na samej wodzie, to „szacun”. Ja w sumie pojechałem do Zakopanego po przerwie i z rowerem przystosowanym na niziny, z małymi przekładniami z tyłu, dlatego pod górę musiałem bardzo mocno pracować.
Z górki nie puszczałem się zbytnio, ale ok. 55km/h to normalka, z ciągłym hamowaniem, bo się boję 🙂
Dokładnie na wodzie, ja bardzo dużą wagę przywiązuję do żywienia. Z racji fobii na punkcie domowej kuchni mogę znacznie więcej osiągnąć. Szkoda że jednak zbyt późno zająłem się sportem. W trakcie maratonu poza wodą co najwyżej biorę przed startem żel. U was zapewne jest inaczej bo na obozie nie macie możliwości raczej sami sobie gotować, ponadto zajmuje to sporą ilość czasu. Ale pewne rzeczy trzeba polubić. Odkąd pojawił się u mnie syn mam ku temu większą motywację:)