Ostatnie 2 tygodnie to czas piękny. Urodził się Filipek, a więc szczęścia, co niemiara. Każdy, kto przeżył to szczęście, rozumie, co teraz czuję, a jeśli nie, to jest to fajniejsze uczucie niż wszystkie wygrane biegi i uzyskane rekordy życiowe!
Parametry ma biegacza 😉 choć bioderka niezbyt równe, ale już trenuje 4-razy dziennie, więc ma szansę być zdrowszy/prostszy od rodziców.
Ze spraw poza treningowych, to jak co roku w tym okresie, pracowałem przy organizacji Półmaratonu 2 Mostów w Płocku – już po raz 6-sty. W tym roku było doskonale. Jeśli jeszcze nie startowaliście, to polecam spróbować – to absolutnie najtrudniejszy, ale też jeśli chodzi o trasę, najbardziej widokowy półmaraton na Mazowszu. Wzgórze Tumskie ze swoimi zabytkami + pejzaże wiślane – rewelacja!
Po raz 7-dmy też mieliśmy Warsaw Track Cup, czyli cykl mityngów lekkoatletycznych na bieżni. Fajna impreza, niezbyt skomplikowana w przeprowadzeniu, jednak finał wymaga precyzyjnych wyliczeń, aby klasyfikacja końcowa zgodziła się w 100%. Tym razem ja liczyłem wyniki i niestety nie ustrzegłem się błędów – przepraszam 🙂 Jak co roku planuję opanować w 100% tabele przestawne 🙂
Wszystkie wyżej opisane wydarzenia, pozwoliły trochę zapomnieć o stresie związanym ze startem w Maratonie. Już od zeszłego roku planowałem go jako punkt kulminacyjny długofalowych przygotowań – jako kamień milowy przed przyszłorocznymi Mistrzostwami Europy. Tu będzie można „zrobić” minimum kwalifikacyjne, żeby wiosną nie martwić się o szukanie maksymalnej formy, a skupić na lecie.
Dodatkowe zajęcia, które nie absorbują zbyt dużo sił i stresu są dla wyczynowca często bardzo korzystne, bo pozwalają zachować równowagę. Miałem kilka sezonów, gdzie zajmowałem się w 100% tylko swoim wyczynowym bieganiem, co kończyło się zwykle przetrenowaniem. Być może wypalałem się też przed strzałem startera. Tak, czy siak – nie wychodziło.
Teraz został niespełna tydzień, a mój organizm już wie, co Go czeka. Nawet szczególnie nie rozmawiamy ze sobą – rozumiemy się bez słów. Przykład: zwykle moja masa ciała to ok. 64,5-65 kg. W ostatnich 2 tygodniach jadłem bardzo dużo, biegałem dość umiarkowanie, a w niedzielę przed „dietą” 63,0, a teraz we wtorek rano nawet:
Organizm już szykuje się do walki. Wie doskonale, że za chwilę start i trzeba optymalizować, co się tylko da. Poza masą ciała występują też inne, czasem śmieszne symptomy np.: nerwy na samym brzegu jak mam coś robić ponad miarę lub nie mogę położyć się spać o 22:00 :). Drobiazgi, ale to one stanowią o całości…
Treningowo jest bardzo dobrze, choć zdarzało się skracać lub omijać niektóre sesje treningowe z wyżej opisanych powodów. Nauczyłem się przez lata treningu, żeby słuchać organizmu – biegać tyle, ile jest się w stanie zaakceptować, tzn. „przerobić” tzn. być maksymalnie silnym w dniu próby, a nie tylko podczas treningu. Cieszę się, że z łatwością idzie mi odczytywanie sygnałów, jakie wysyła organizm. Kiedyś byłem zbyt ambitny tzn. ignorowałem sygnały, licząc na to, że dam radę.
Po Półmaratonie z 2 września, przez 3 dni nie mogłem się pozbierać. Bolały łydki, byłem mocno zmęczony. Łydki i 2 -głowe ud dawały znać o sobie szczególnie. We wtorek przebiegłem 21 km w lekkim 2 zakresie. W czwartek 20 x 400 przerwa 50 sekund(mimo deszczowej pogody średnia 69,0).
Już w sobotę 9.09 – 30 km. Półmaraton poprawiony dość szybkimi 400-setkami na krótkich przerwach spowodował, że wspomniana 30-stka nie należała do przyjemności, jak to często bywało. Biegałem na mojej ulubionej trasie nad Wisłą w okolicach Płocka w kierunku na Dobrzyń. W pierwszą stronę 15 km z wiatrem, do domu pod wiatr. Nie jakiś silny, ale luzu nie było ani trochę. średnia 3:34, Hr śr 151, więc w normie – nieźle, ale samopoczucie 4/10.
Następny trudny trening zaplanowałem dopiero na wtorek – 2 bardzo luźne dni zrobiły swoje. Wyszedł „trening życia”, adekwatny do wyniku z Półmaratonu (1:04:30). Biegałem 3 x 1 km + 4 km + 3 x 1 km + 4 km przerwy 500 m 2′ po 4 km 3:45 – 800. Na pierwszych 2 odcinkach ze zwalnianiem 2:57 i 2:55 – 4 km w 12:22 (na luzie – w pełnym komforcie, samopoczucie 10/10) Następne kilometrówki ok. 3:00-3:02 spokojnie, 4 km już ciut ciężej – na obolałych łydkach. Jednak 12:20. Takie treningi to nagroda za miesiące „rzeźbienia” (biegania na niższym poziomie, akceptowanie z pokorą miesięcy słabej dyspozycji, momentami beznadziejnego samopoczucia). Trening ten pomógł mi zrealizować brat Przemek na rowerze. To wielka pomoc, szczególnie we wietrzne dni. Nie trzeba wtedy skupiać się na tempie – po prostu oddaje się wtedy przyjemności biegania – bo w tym momencie szybkiego biegania :).
a tak to wyglądało:
Nie chcę zapeszać, wiem, że trzeba jeszcze dotrwać do Maratonu, wiem jednak, że jestem w formie porównywalnej nawet z 2012 rokiem, kiedy nabiegałem 2:11.20, a z pewnością nie słabszej niż 2011, czy 2015, kiedy było ok. 2:12.30. Przynajmniej na treningach i podczas ostatniego startu kontrolnego w półmaratonie.
Teraz mam jak zwykle lekkie problemy zdrowotne – bardziej na tle psychicznym – wiem, że tak jest, więc specjalnie się tym nie przejmuję, choć Szczepan z Fizjoperfekt nie próżnuje 🙂
Piątkowy trening to już tradycja 5 x 1500 m przerwa 2′ – 500 m. Po słabej nocy z kilkoma pobudkami, nie mogłem się rozbudzić, w pełni skupić i zmobilizować, ale jakoś „poszło”, w sumie bez większego problemu. Wiedziałem, że tu już nie ma miejsca na szaleństwa, a rekordem ma być niski mleczan.
Wyszedł 3,5 mmol/l, co przy prędkościach nawet chwilowo 3:00 (średnia szybszego biegania ok. 3:04) dycha w 33:13 jest dobrym wynikiem.
W niedzielę 24 km w lesie, w butach treningowych po 3:45 i HR 138. Wiosną biegałem po ok. 3:40-43 na HR w okolicach 150 i to była moja słabość – do poprawki. To zdecydowanie udało się to podgonić 🙂
W przyszłą niedzielę trasa i grupa powinny być dobre. Mam swoich 2 prywatnych biegaczy do pomocy. Do tego Kenijczyk, który ma prowadzić ile da radę, mam nadzieję, że może nawet do 34 km (tam jest zbieg od Ronda Wilsona w dół, później wokół Kępy Potockiej do Parku Fontann na wpół przymkniętych oczach, jakoś powinienem dotrzeć do mety. Już widzę te miejsca oczami wyobraźni. Kępę Potocką i Lasek Bielański obiegałem dokładnie podczas studiów na AWF. Wisłostradę w stronę centrum przejechałem samochodem pewnie tysiąc razy. Park Fontann również dobrze mi się kojarzy. Mam nadzieję, że wszystko to poniesie mnie do mety.
Przed chwilą Zosia otworzyła przeszkloną szafę i zażyczyła sobie medal z dziurką – był to z 2009 roku z Maratonu Warszawskiego. Wróciły wspomnienia, fajne z podium, bo zająłem 3 miejsce, jednak też mieszane z trasy, gdzie pojawiła się kontuzja i cierpiałem strasznie do samej mety, uzyskując wynik mocno poniżej oczekiwań ok 2:17. Mam nadzieję, że w tym roku będzie lepiej, zdecydowanie lepiej wynikowo, miejsce może być nawet odleglejsze – nie o to tym razem chodzi, choć pięknie jest wygrywać 🙂 Wygrać Maraton i to tak duży, to byłoby spełnienie marzeń… Nie boję się o tym myśleć, choć w tych czasach trzeba pobiec piekielnie szybko.
Prognozy pogody niestety wyglądają niezbyt dobrze – czeka nas sporo opadów… Oby zbyt mocno nie wiało… Temperatura powinna być max. ok 14 stopni, a to jest najważniejsze.
Od niedzieli w diecie zdecydowana redukcja węglowodanów, poniedziałek do zera, we wtorek do obiadu również. Wtedy 5 km w tempie maratońskim i później już stopniowe „ładowanie węglowodanów”, a więc coraz więcej ulubionych makaronów, ryżów, kasz i pieczywa. Jednak jestem łakomczuchem 🙂
Wtorek rano, pogoda idealna. Może będzie taka na Maratonie…
Napisałem sporo… bo w przyszłą niedzielę startuję również w klasyfikacji blogerów 🙂
2 Comments
Wielkie gratulacje z okazji narodzin Filipa!
Powodzenia na biegu, wpis bardzo optymistyczny – zapowiadają się wielkie emocje. Trzymam kciuki! Spełnienia marzeń!
GRATULACJE DLA MAMY I TATY !!!!!
Trzymam kciuki i będę dopingował z całych sił.
PO MARZENIA!!!! GO GO GO GO GO………………………!!!!!