Co bym tu nie napisał i czego bym nie zrobił, pewne jest, że przegrałem. Nie czuję się jednak przegrany, bo spróbowałem. Cieszę się, że zdrowie pozwoliło mi to zrobić. Pozwoliło mi powalczyć.
Ostatecznie skończyłem bieg na 11 pozycji z wynikiem jedynie 2:14:41. Ciężko to przyjąć, ale nie ma wyjścia…
Dziękuję za Wasze wsparcie i doping, który podczas Maratonu w Rotterdamie czułem na każdym moim biegowym kroku. Byłem świetnie zmotywowany, pomogliście mi w walce! Niestety zawiodło przygotowanie, które jest w przypadku Maratonu piekielnie trudne, nie do końca przewidywalne w skutkach, zawsze inne.
Po zakończeniu przygotowań miałem świadomość, że wykonałem kawał dobrej roboty, trenowałem i żyłem najlepiej jak to tylko możliwe, żeby 10 kwietnia być w optymalnej dyspozycji. Od sierpnia współpracuję z jednym z najlepszych trenerów na Świecie. Trenerem wielu zawodników z wynikami poniżej 2:10, dwóch medalistów Mistrzostw Europy, świetnego faceta, którzy inspiruje swoich zawodników, także mnie zainspirował i zmotywował do walki o duże cele. System Trenera Shvetsova jest nie tylko skuteczny, ale i bezpieczny, bo zawodnicy nie doznają wielu kontuzji, jest też bardzo ciężki do wykonania i tak zwanego „przerobienia”. Wykonanie treningu to też jedno, a czy odda on na zawodach to drugie. Organizm musi odpowiednio zareagować, zregenerować się i być w dniu startu na najwyższym możliwym poziomie. Najciekawsze w tej całej układance jest to, że nie czuje się symptomów formy przez całe przygotowania – to ma się pojawić dopiero podczas Maratonu, więc czeka się do chwili startu, a nawet wychodzi to w czasie samej walki w dalszej części dystansu.
Kiedy trenowałem sam, lubiłem wcześniej startować w biegach kontrolny – to mi dodawało pewności, wydaje się, że podrzucało na wyższy poziom treningowy, ale ostatnia koncepcja była inna. Wchodzę w to lub nie. Wszedłem. Zaufałem. Trener nie dawał gwarancji, że wyjdzie. Nikt nie da takiej gwarancji. Zazwyczaj wychodzi. Chcesz biegać na wysokim poziomie? To wiąże się z ryzykiem, które trzeba podjąć.
Mimo, że mam blisko 35 lat nie mam jeszcze swojej ścieżki treningowej – swojego systemu, mimo to mam już wyniki 2:11, 2 razy po 2:12, 2:13, teraz 2:14. Nie są to słabe rezultaty, ale chodzi o coś więcej.
To, że było w treningu dużo nowego nie jest złe – musi tak być, aby stymulować organizm nowymi bodźcami. Robienie cięgle tego samego w pewnym momencie nawet uwstecznia.
Jestem 48 godzin po biegu, nie mam jeszcze dystansu do całej sytuacji, bo emocje grają we mnie z podobną siłą jak podczas i chwilę po biegu. Może nawet teraz jest gorzej. Biegam 22 lata, a to była prawdopodobnie moja największa biegowa porażka. Jestem dojrzałym, doświadczonym zawodnikiem, a jednak źle przygotowałem się do najważniejszego startu. Być może, jak już nie raz pokonała mnie moja własna wygórowana ambicja. Chciałem jak najlepiej i zwyczajnie przedobrzyłem.
Wierzyłem, że razem z Trenerem Shvetsovem osiągniemy sukces i dalej w to wierzę, że mogę jeszcze szybko biegać. Niestety tym razem nie byłem w formie, organizm nie „złapał superkompensacji”, aby wynik był na oczekiwanym, wysokim poziomie.
Trener nie ukrywał i ja zresztą też, że interesuje nas bieganie w okolicach 2:10. Taki poziom na Olimpijskiej trasie, przy odpowiednim przygotowaniu pod panujące warunki i jest realna szansa walczyć o wysokie pozycje. Dodatkowo przecież wiemy , że Afryką jest na świeczniku kontroli antydopingowych, co zresztą widać po ostatnich dużo słabszych wynikach.
Często piszę o marzeniach startu na Igrzyskach – fakt. To jest coś, o czym marzy każdy sportowiec, ale ja w głębi duszy marzyłem o czymś więcej. Od dziecka tak mnie ukształtowano, że mam walczyć z najlepszymi na Świecie. Nawet jak jestem słabszy, to walczę ile tylko mogę. Podczas Igrzysk, czy innych imprez mistrzowskich, szczególnie w trudnych klimatach rankingi i życiówki nie odgrywają decydującej roli. Wierzyłem, że w Rio mogę powalczyć o wysoką lokatę. Być może mam Ciągle w głowie udany Maraton z Barcelony 2010 roku, a może mam nie po kolei w głowie.
Wracając do przygotowań, to przepracowałem cały sezon wręcz wzorowo. Wszystko wskazywało na to, że kondycja fizyczna jest najlepsza w całej mojej karierze. Z łatwością realizowałem kolejne, to kolejne tygodnie przygotowań. Miałem wszędzie rezerwę, szybko się regenerowałem. Treningi były imponujące. Czułem, że jestem na dużo wyższym poziomie niż kiedykolwiek wcześniej. Problemy zaczęły się na niespełna 3 tygodnie przez startem w Maratonie. Po zjeździe z obozu górskiego pojawiło się przeciążenie mięśnia piszczelowego przedniego. Mimo, to przebiegłem trening tempowy – 8 km w tempie 3:04/km. Do połowy treningu czułem się doskonale, jednak w 2 części coś było nie tak – nie miałem świeżości, byłem zmęczony. Odpocząłem po tym treningu solidnie, ale następny tydzień również nie wyglądał dobrze. Nie wyglądał tak, jak we wcześniejszych tygodniach. Wszystko to jednak można wytłumaczyć – dołek po górach, który jest zawsze. Być może zmęczenie długim 6-tygodnieowym obozem na wysokości. Ostatni tydzień był już znacznie, znacznie lepszy. Ten odpoczynkowy, w którym tak naprawdę forma ma się pokazać. Byłem pełen nadziei i optymizmu, że właśnie tak będzie. Byłem doskonale zmotywowany do walki. Wiedziałem, że jest to mój czas i nie bałem się walczyć o swoje.
Walczyłem ile tylko mogłem. Po tym biegu i po tych przygotowaniach nie mam sobie wiele do zarzucenia. Gdybym miał coś poprawić, to byłyby to drobne szczegóły, być może nie wpływające na całość.
Od 32 kilometra zaczęło się cierpienie już nie do pokonania. Zwalniałem znacznie. Nie byłem już nic w stanie zrobić. Ktoś napisał, że odpuściłem. Nie pękłem psychicznie, tylko zwyczajnie nie miałem skąd brać energii, żeby utrzymać tempo. To zdecydowana różnica. Człowiek ma w sobie określoną ilość energii, kiedy to może kontynuować wysiłek na określonej intensywności. Jeśli jest świetnie przygotowany, wtedy oszczędza te zasoby i jest w stanie więcej wytrzymać. Pomaga oczywiście motywacja. Zgodzę się, że wiele można osiągnąć, jeśli potrafimy sięgnąć po maksymalne rezerwy. Na 38 km zamykały się powieki, kręciło mi się w głowie i z ledwością pokonywałem zakręty, wręcz wyrzucało mnie na zewnątrz. Byłem totalnie wyczerpany. Otworzyłem się na zmęczenie jak rzadko kiedy, ale nie miałem potencjału, żeby pobiec na poziomie, jaki sobie z Trenerem zaplanowaliśmy. Z tego co miałem w sobie, nawet gdybym miał bieg równy jak po sznurku, miał odłączony mózg, to i tak nie osiągnąłbym lepszego rezultatu. Być może gdybym zaczął półmaraton 1:06, a nie 1:05:19 to byłoby z tego 2:12, ale to i tak nic by nie dało – trzeba było biec na wynik poniżej 2:11 i tak właśnie się działo.
Wiele się pisze o tym, czy jak nie idzie w czasie biegu, to nie lepiej zejść. Moim zdaniem jest tak, że jeśli będziesz mieć ułożony plan awaryjny, to wtedy z pewnością zejdziesz. Maratończycy wyczynowcy zazwyczaj nie mają takich planów. Plan jest jeden – stajesz i dajesz z siebie wszystko! Tylko wtedy organizm jest w stanie otworzyć się na maksymalny wysiłek i uzyskać to, co najlepsze.
Gdybym czuł kryzys przed 15-tym kilometrze, to być może zszedłbym z trasy, bo to byłoby nienormalne, zbyt ryzykowne dla zdrowia. Jeśli przed 15 km czuje się już słabość, to dzieje się w naszym organizmie bardzo źle. U mnie było dobrze do 25 kilometra, jak byłem już tam, to nie ma szansy na rozważania typu, a może spróbować za 2 tygodnie – to było już zbyt wiele.
Mimo, że czas płynie nieubłaganie, wierzę że można jeszcze biegać i się poprawiać. Decyzje o zakończeniu kariery rzadko podejmuje sam zawodnik, a raczej działa pod wpływem środowiska, które to na nim chcąc – nie chcąc wymusza. W Polskim sporcie panuje mit, że 30 letni zawodnik, to zawodnik wiekowy, w naszym systemie każdy powyżej 23 roku życia jest już zresztą zdany sam na siebie, bez wsparcia, bez perspektyw. Lubię biegać, lubię mieć jasny cel przed sobą. Wierzę, że może „coś tam jeszcze ugram”, może przydam się do drużyny na Mistrzostwa Europy, które już za 2 lata. Czas pokaże – nie poddam się tak łatwo – chyba mi wierzycie J
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w mojej walce, których wymienienie zajęłoby więcej miejsca niż cały wpis.
Na szczęście jest nas więcej niż „forumowych fachowców”, którzy różne wnioski wysnuwają i co by się nie powiedziało, czy napisało i tak wiedzą lepiej. Ja nie twierdzę, że wszystko wiem – gdyby tak było, to wywalczyłbym przepustkę na Igrzyska, ale krytyka powinna być konstruktywna i poparta wiedzą jak to wszystko działa, jakie były okoliczności itd.
Trzymajcie się i powodzenia w Waszych startach!
PS. Nie robię dramatu. Są sprawy dużo poważniejsze niż moja walka o marzenia. Mój start dedykuję wszystkim walczącym o zdrowie – Wam z pewnością się uda!
30 Comments
Mariusz
rozumiem Twoją gorycz i rozczarowanie. Masz pełne prawo do tego.
Trzeba przełknąć jednak gulę i iść do przodu. Masz przed sobą wiele możliwości.
Poza tym, jeśli teraz piszesz, po biegu, że nie osiągnąłbyś lepszego czasu to sporo w tym kryje się sensu.
Porażka porażką, potraktuj to jako lekcję. Na ile da się wyciągnij wnioski.
Nie robi błędów i nie dotyka porażka tego, kto nic nie robi.
Witaj Mariusz!!!
A ja chciałem Pogratulować Tobie dobrego biegu i wyniku na światowym poziomie.
Nie jest to ironia. Nie wyszedł bieg na minimum Olimpijskie ale był to bieg była walka i danie z siebie wszystkiego jak Prawdziwy Olimpijczyk.
Twoi wirtualni rywale do igrzysk z naszego kraju nie osiągnęli nawet mety.
Wiem że walczysz do końca i Twój udział w biegu zapewnia że dasz z siebie wszystko. A niektórzy odpuszczają nawet Ci z rekordami kraju. Oni biegają jak mają dobry „układ biegu”- ale to moje prywatne zdanie.
To była by drużyna Ty, Yared i Szost. Wy dwaj pierwsi byście na pewno zrobili swoje dumnie nosząc orzełka na piersi. A p. Henryk może by na tym skorzystał i pokazał wynik- może. Bieg na mistrzostwach czy olimpiadzie jest na miejsce więc wiele może się zdarzyć.
Gratulacje!!! Za Serce Walkę byłeś najlepszym europejczykiem i Bądź z tego Dumny.
Co do przygotowań to moim skromnym zdaniem zabrakło czasu. Powinien po kontuzji być mocny sezon jak ten bieg, może dwa biegi wiosna- jesień i dopiero wskoczenie na wyższy poziom. ale po kontuzji zrobiłeś co mogłeś i to się liczy.
Zwycięstwo nad sobą jest Największym Zwycięstwem.
Pozdrawiam!!!
Doceniam Twoją rozbrajającą szczerość i podziwiam wynik jaki osiągnąłeś. Wybrałeś sobie bardzo trudną dziedzinę ale nie odpuszczasz. Z takim charakterem masz jeszcze wiele sukcesów przed sobą i nie mam tu na myśli jedynie tych zsiazanych z maratonem. Trzymaj się, odwaliłeś kawał dobrej roboty w przygotowaniach i powalczyłeś na trasie do końca. Szacun!
London 2017 ?
http://www.london2017athletics.com/
Wow, ale wpis… Tak po ludzku pokazuje jak wrażliwym i wartościowym jestes człowiekiem i sportowcem. Nie chcę zabrzmieć jak gimnazjalistka, która potrzebuje poczytać czyjegoś bloga żeby wyjść na swój trening ale to co tu napisałeś jest wielkie i inspirujące nas – maluczkich sportowców. Ja przeżywam obecnie swoją kontuzję a Ty nam tu piszesz: „Nie robię dramatu. Są sprawy dużo poważniejsze niż moja walka o marzenia. Mój start dedykuję wszystkim walczącym o zdrowie – Wam z pewnością się uda!” Zatem o żadnym kończeniu kariery nie ma mowy – masz jeszcze parę spraw do pokazania i wierzę głęboko, że zrobisz wynik co najmniej 2:10. Odpocznij, ochłoń, zarysuj nowe cele, ja jestem cały czas z Tobą!!!
Mariusz jesteś wielki bo walczyłeś do końca i podjąłeś walkę !
Z Polaków walczących o minima na IO w ten weekend tylko Ty ukończyłeś bieg a i bohater gospodarzy w Twoim biegu zszedł z trasy.
Dzięki również za bardzo szczery i emocjonalny wpis. Jest w biegu maratońskim jakaś szczególna dramaturgia bo samo dotarcie do linii startu wymaga ogromu pracy i wyrzeczeń i jest ten jeden dzień ta jedna chwila kiedy wszystko musi zagrać.
Nie rozumiem dlaczego nie można wyłonić reprezentacji na IO w maratonie w jednym i tym samym biegu dla wszystkich??? na zasadzie amerykańskiego trials. Jeden dzien, jedna trasa te same warunki dla wszystkich pierwsza 3-ka jedzie i koniec. Czysto i klarownie.
Jest takie powiedzenie jeśli coś straciłeś to nie trać tej lekcji.
Myślę że powienienes na spokojnie za jakiś czas na chłodno podejśc i przeanalizować jeszcze raz przyczyny takiego a nie innego wyniku.
Trenowałem kiedyś(amatorsko) z pomocą profesjonalnego trenera i moje doswiadczenie było takie że jesli nie popełniełem jakiegoś błedu taktycznego w biegu lub nie było jakieś dłuższej przerwy spowodowanej kontuzją czy ekstremalnych warunków biegałem na założone wyniki i lepiej z zegarmistrzowską precyzja. Start po stracie dystans po dystansie, niemalze bez trudu. To sie sprawdzalo rowniez jesli chodzi o profesjonalnych zawodnikow. Takie jest moje osobiste doswiadczenie.
Mariusz na koniec znasz pewnie goscia Mebrahtom Keflezighi ktory w wieku 40 lat wywlaczyl kwalifikcja na IO 🙂 Wydaje mi sie ze nie liczy sie wiek a zar w sercu i zapał do tej dyscypliny. Dopoty istnieje warto walczyc ! Do góry łeb 🙂
Mariusz, motywujesz do działania, stawiania sobie wysokich celów i konsekwencji w ich realizacji. Wykonałeś kawał dobrej roboty, gratulacje za walkę do końca!
„Kto nie ponosi klęsk, ten nie zwycięża”.
Trzymaj się „weteranie” i pamiętaj, że Gajdus nabiegał 2:09 mając o ile dobrze pamiętam ~36 lat…
Mariusz – gratulacje walki do samego końca. Oglądałem relację i trzymałem kciuki, naprawdę wierzyłem, że to jest ten dzień. Tym razem nie zagrało, ale to przecież jeszcze nie koniec. Nie myślisz może o probie startu na ME w półmaratonie? Czasu wiele nie ma, ale może to też jest jakieś wyzwanie, którego potrzebujesz w tym momencie?
Szkoda że się nie udalo ale taki jest sport Teraz z pewnością jest ciężko ale to minie .Jestem pelen podziwu ze mimo wszystko walczyłeś do konca Walka trwa
jak dla mnie jesteś najlepszy Mariusz!
kiedy kompletowałem MORT! – taki bardzo amatorski klub biegowy, w sumie nie klub, a team, zależało mi na tym, by byli to fighterzy, którzy nie zejdą z trasy, albo którzy nie będą się rozczulać nad sobą. podobnie powinno być w kadrze narodowej na wielkie imprezy. okey czasy, czasami – te są podstawą zaufania w sukces, ale niekiedy walka i siła charakteru są ważniejsze od reszty. mam nadzieję, że podobnie pomyślą w PZLA i to Ty jako ten 3. z listy pojedziesz na Olimpiadę!
Cześć,
Na blogu w relacjach w 95% kwestie treningowe – jaki trening, jak poszedł itd.
…a jaka była dieta i suplementacja w tych przygotowaniach?
Twoja grupa byla dosyć często pokazywana bo biegl w niej Holender i też walczyl o minimum i w końcu zszedl. Szkoda ,na polowce 1.05 z hakiem wyglądaleś calkiem nieżle i tak sobie pomyślalem ,że będzie na styku.Przetrenowanie jest niestety najgorszą rzeczą jaka może przydażyć się biegaczowi i nic nie można poradzić ,ale twardo walczyleś do końca a nie zszedleś z trasy i za to wielkie brawa dla Ciebie .Też tak mialem w 2013 w Rotterdamie i w 2017 ponownie będę chcial tam pobiec i już myslę jak uniknąc tego blędu Pozdrawiam
Jesteś dla mnie wzorem do naśladowania. I dzięki za dedykację gdyż od trzech miesięcy borykam się z kontuzją która ogranicza moje bieganie do minimum. Czuje się z tym zajebiście źle ale życie takie właśnie posrane jest i trzeba non stop z upadku się podnosić.
Przed Tobą jeszcze z pewnością Wiele wspaniałych przeżyć i osiągnieć biegowych. Gratulacje za walkę jako jedyny z 4 naszych walczyłeś do końca
Głowa do góry Mariusz, porażki są nawozem sukcesu. Jeszcze zawalczysz o swoje marzenia. Trzymam za Ciebie kciuki!
W „The runner’s guide to the meaning of life” Amby Burfoot’a jest inspirujący i budujący rozdział „Losing”. Powodzenia w kolejnym biegu.
Intensywność treningów to cholernie trudna sprawa, żeby z nią trafić idealnie. Tempa w okolicach 3:00/km to już musi być rzeźbienie z zegarmistrzowską precyzją. Ryzykowałeś, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – nie tym razem, to następnym poprawisz PB i super, że potrafisz stawić temu czoła. Brawo za walkę do końca, jeszcze dużo startów przed Tobą! Dał nam przykład Keflezighi jak zwyciężać mamy 😉
Jesteś najsympatyczniejszym biegaczem w polskiej elicie maratońskiej – nie ma drugiego takiego!
Dziękuję, że miałem możliwość przeczytania tak szczerego wpisu znakomitego zawodnika, który pokazuje nam, co to znaczy walczyć do końca i dawać z siebie wszystko.
Po tej lekturze dopiero widzimy, jak w sporcie zawodowym jest trudno zgrać wszystkie elementy, które wpływają na światowy wynik, gdzie 98% realizacji planu to porażka.
Tak wygląda prawdziwy sport od środka. Hektolitry potu, tysiące przepracowanych godzin, sztab konsultantów i czekanie na upragnioną superkompensację. Nie zawsze się da, niestety.
Wielka klasa i czapki z głów za szczerość i walkę o najwyższe cele.
Do boju Mariusz!!!
Mariusz, super ze nie zszedłes tylko walczyłeś do konca, gratulacje
p.s Słuchaj a czy jest jakis jeden procent że jeszcze spróbujesz powalczyc o minimum? cała Polska z Tobą
Panie Pawle,
Niestety w Maratonie nie jest to już możliwe.
Pozdrawiam i dziękuję!
PS. Przechodzę w stan jeszcze większego niedosytu i chęci do pracy 🙂
Przeszkody ? 😉 w tym roku minimum jest najniższe od lat 😉
Witaj Kuba,
Po biegu, pomyślałem o Mistrzostwach Europy w Półmaratonie, jednak moja regeneracja postępuje zbyt wolno, żebym mógł powalczyć o minimum. Skupię się nad przygotowaniem do jesiennego Maratonu, ale w kontekście przygotowań do Mistrzostw Europy w Maratonie, które są za 2 lata. Być może jak pisał jay-c Londyn za rok i Mistrzostwa Świata :).
Brzmi to wszystko jak rozbudzanie kolejnych nadziei, ale ja dalej uparcie wierzę, że stać mnie na bieganie 2:10, oczywiście pod warunkiem, że perfekcyjnie się przygotuję.
Zobaczymy, czas pokaże, tymczasem układam już plan działania na najbliższy okres…
Witam,
Bieganie drugi raz na tej samej trasie dodaje pewności siebie, czego serdecznie życzę i jeszcze pogody, jaką była w tym roku!
Dziekuję!
Witam,
Z pewnością od maja zacznę trenować na bieżni, co w zeszłym roku dało świetne efekty.
W tej chwili myślę o dystansie 5000 metrów, który jest dla Maratończyka świetnym uzupełnieniem treningu.
Przeszkody są bardzo specjalistyczne i choć trenowałem je 9 lat, to wiele organizm już zapomniał (ostatnio biegałem 7-lat temu).
Belki są też dosyć ryzykowne, jeśli chodzi o kontuzje.
Niemniej jednak, jeśli będę się czuł świetnie w najbliższym czasie, a w maju sytuacja rozwinie się pomyślnie, to kto wie… 🙂
Tymczasem wczoraj (8 dni po Maratonie) przebiegłem 2,5 km, po czym wracałem do domu piechotą – jestem wykończony.
Mariusz, analizując listy startowe do Orlenu widać, że nie chcący zrobił nam się system kwalifikacji bardzo podobny do amerykańskiego 😉 Nie ma tylko Ciebie i Marcina Chabowskiego (oczywiście wiem, że Szost, Brzeziński, Dobrowolski, Schegumo startowali/planowali startować gdzie indziej).
Wydaje mi się, że zawodnicy mieli za dużo możliwości i zaczęły się kalkulacje – tym bardziej Ciebie podziwiam za walkę do końca w Rotterdamie, tak jak pisałeś – gdybyś z tyłu głowy miał inną opcje na pewno byś zszedł…
Swoją drogą ciekaw jestem ilu z zawodników szczerze i realnie wierzy w swoją kwalifikację.
Co do belek – nabrałeś doświadczenia, wytrzymałościowo na pewno jesteś na wyższym poziomie, jak będzie zdrowie „mechaniczne”, to a nóż odda to na belkach 😉
@piotr
Piotrze,
możesz się do mnie proszę odezwać na @:
pepe19tutajmałpaonetkropkapl
?
pozdrawiam
ps. Mariusz, jak możesz skontaktować mnie z Piotrem to daj proszę znać.
Wiem, że jest to bardzo ciężkie do przełknięcia.O ile w ogóle jest dla kogoś kto ma wielkie ambicje.Rozumiem Pana i choć mam 21 lat to wiem, że mimo przyzwoitych jak na amatora wyników nie mam możliwości i takiego talentu jak Pan.Patrząc jednak z szerszej perspektywy to najważniejsze jest to o czym Pan wspomniał.Dać z siebie wszystko by nie mieć po latach wyrzutów sumienia a być spokojnym, że zrobiło się wszystko co było w naszej mocy.Jest Pan dla mnie ogromną inspiracją.Piękne są fragmenty, w których Pan pisze, że może mimo pewnych braków celuje Pan bardzo wysoko.Osiągnął Pan mimo wszystko bardzo dużo i jeszcze może osiągnąć. Meb Kefhlezighi jedzie na kolejne Igrzyska w wieku 40 lat.Mam nadzieję, że Pan też nie powiedział ostatniego słowa 🙂
Brawo! Ja wierzę, że jeszcze wiele dobrego przed Tobą. Dla nas, „malutkich” w maratonach, tacy ludzie jak Ty są wielką inspiracją i motywacją. Wierzę tylko, że z perspektywy czasu jaki już minął, Twoje zdanie się nie zmieniło i nie poddasz się. Trzymam kciuki i pozdrawiam!