Podobno wszystko dobre, co się dobrze kończy, a mężczyznę poznaje się nie jak zaczyna 🙂
Ten obóz był początkowo kiepski, jak to zresztą zwykle po wejściu w sezon. Ostatnie 2 tygodnie, a szczególnie końcowe 3 dni pokazały jednak, że praca idzie w zdecydowanie dobrym kierunku.
Piątkowe trzy trójki po 3:02, to był genialny trening. Trafiłem przy okazji na idealne warunki pogodowe, co nie jest bez znaczenia. Miałem pomoc kumpla na rowerze i generalnie po starcie przyszła kompensacja – dokładnie zgodnie z regułą.
Taki trening zawsze jest swego rodzaju treningiem – testem. Jeśli zrobiło się podobnych sporo, to jest się do czego porównywać. Jest dobrze – była to generalnie mówiąc przyjemność J 9-cio minutowe wysiłki nie są zwykle łatwe, ten był pracą kontrolowaną – w większości komfortową. Wiedziałem, że w każdym momencie mógłbym przyspieszyć, wiedziałem, że spokojnie mógłbym zrobić jeszcze 1 odcinek na podobnym zmęczeniu, 5-ty byłby już trudny, ale też do zrobienia.
Po co to piszę? Dla każdego zawodnika najtrudniejsze jest wyczuć prędkość treningowych, a docelowo stopień zmęczenia jakiemu powinniśmy się poddawać, aby było to dla nas trenujące. Wielu sądzi, że im szybciej będzie biegać na treningach, tym szybciej również na zawodach. Z mojego doświadczenia wynika, że nic bardziej mylnego. Wielu posiłkuje się tabelami i znowu wychodzą od wyniku chcianego, a nie możliwego. Nie trenują na tyle na ile się dzisiaj czują, tylko na tyle, na ile marzą…
Ja przez lata popełniałem ten sam błąd, płacąc wysoką cenę zmarnowanymi sezonami. W tej chwili coraz lepiej panuję nad emocjami i tego typu treningi budują zamiast działać destrukcyjnie.
Trener wyznaczył mi pierwszy odcinek na 3:03-3:05 i później jak będzie dobrze, to szybciej. Po pierwszej trójce złapałem mleczan zaledwie 4,2 mmol/l, więc nie powinienem biegać wolniej, ale też nie szybciej. Po 3-cim powtórzeniu było już 7,2 mmol/l. Sporo, ale jeszcze we właściwych granicach i zadecydowało tu słabe jeszcze przygotowanie mięśniowe na tych prędkościach.
Na drugi dzień w sobotę czułem się doskonale wydolnościowo, zmęczone były niestety łydki. Na pomoc przyszło solidne rozciąganie okolic biodrowo lędźwiowych i masaż tego odcinka. Puściło!
W niedzielę przyszedł czas na pierwszą 30-stkę. Obawiałem się nawarstwiającego się zmęczenie i końca obozu, który zazwyczaj niesie ze sobą przemęczenie. Tym razem było nadspodziewanie dobrze. Od początku wyłapałem odpowiednią intensywność, gdzie częstość skurczów serca ustabilizowała się w jednej wąskiej strefie – drgała o 2-3 uderzenia nawet przy zmieniającym się podłożu i kierunku wiatru. Trzymałem się przez półtorej godziny w czystym tlenie, ale już z przyzwoitą intensywnością pracy. Wszystko ok 152 -154 ud./minutę. Dopiero ostatnie 5 km serce popracowało na wyższych obrotach, aż do 160 ud./min. Układ ruchu zniósł tą pracę perfekcyjnie. Pod koniec czułem się podobnie jak po 5-tym kilometrze, kiedy już się dogrzałem. To było znowu jak marzenie – uwielbiam tego typu treningi!
Przebiegłem jeszcze wolniej niż biegałem przed ostatnim Maratonem, ale już wcale nie dużo brakuje.
Long Runnów ciągle jeszcze się uczę. Kiedyś robiłem jeden taki bieg przez całe przygotowania – to był deser – nagroda. Sądzę jednak, że w niedzielę to było właśnie to. Poprzednie 24-26 km były trochę szarpane i minimalnie zbyt wycieńczające – choć był to dopiero to początek. W ubiegłym roku wszedłem w tego typu trening w dużej już dyspozycji – był mi od razu dużo łatwiej.
Możecie powiedzieć – łatwo mi gadać. Przebiegłem tyle różnych treningów, mam takie doświadczenie, przeszedłem tyle testów wydolności, napisałem pracę magisterską z fizjologii itd. To wszystko fakt – dlatego wiem jak powinno to wyglądać i każę Wam się nad tym wszystkim zastanowić 🙂
Życzę Wam, żebyście trafiali w punkt z Waszymi intensywnościami i ich objętością. To nie jest łatwe, jednak z czasem do osiągnięcia.
Jak już pewnie zauważyliście, od dłuższego czasu polecam, aby bardziej sceptycznie podchodzić do sugerowania się w doborze obciążeń przede wszystkim prędkością. Ta jest często bardzo złudne. Wpływ na to mają warunki i dyspozycja dnia. Szacowanie wysiłku w swoim odczuciu jest droga znacznie lepszą. Wiara w prędkość i GPS, co jest teraz popularne, zakłóca lub kompletnie gubi sygnał czucia swego ciała. W tej chwili większość powie mi, że amator musi biegać na tempo i ciągle gapić się na zegarek, bo nie czuje swojego organizmu. Otóż nigdy nie poczuje, jak nie będzie próbował, jak nie będzie się tego uczył.
Owszem pomiar jest ważny. Rejestrowanie go bardzo pomaga, ale pomaga w analizie, wyciąganiu wniosków i przygotowania się do następnego treningu. Idealnie jak mamy poza pomiarem czasu i dystansu pomiar HR. Jeśli biegamy w podobnym terenie, to widzimy jak na dłoni jak działa na nas np. podbieg, czy wiatr. Jak biegać następnym razem w takich okolicznościach. Kiedy u mnie następuje wzrost zmęczenia objawiający się spadkiem tempa, czy wzrostem częstości skurczów serca. Widzimy, czy następnym razem po 25 km szybszego biegania, możemy już biegać 28, czy 30 km (to na przykładzie długich biegów).
Kiedyś mój pierwszy Trener kazał mi zakleić szybkę zegarka plastrem i tylko klikać międzyczasy, później siedliśmy do analizy. To była właśnie ta droga o która mi chodzi – nauka czucia siebie.
Jak masz idealnie pobiec podczas zawodów, odpowiednio rozłożyć siły jeśli nie wiesz jak to zrobić? Nie wiesz na co stać Twój organizm. Mieliśmy już kilka przykładów takich błędów. Ty nie bądź jednym z nich!
Owszem, czasem wiele może nas zaskoczyć. Niestety długie wysiłki obarczone są pewną niewiadomą. Nawet najlepsi specjaliści czasem się mylą, a najczęściej pozostawiają spory margines błędu w prognozie wyniku, czy oczywiście planowaniu taktyki. Jeśli ktoś Ci powie, że wie jak to się dokładnie robi, to masz do czynienie nie z praktykiem, tylko człowiekiem bez doświadczenia i wiedzy w temacie. Pracujemy na żywym, dynamicznym organizmie na którego wpływ mają tysiące zachodzących w nim procesów.
Powodzenia w łapaniu sygnału jaki Twój organizm wysyła Ci wielokrotnie podczas każdego treningu – usłysz to!
Najbardziej tęsknił będę za pomarańczami,
świeżymi rybami i owocami morza
i jeszcze ananasami – nasze choć również z importu jakoś tak nie smakują
takiej rozpusy codziennie oczywiście nie było – to stół Sylwestrowy 🙂
i ilością czasu na trening i regenerację
bieganie bieganiem, ale rozciąganie i stabilizacja też ważne 🙂
4 Comments
Hello, Mariusz. I’m an international fan.
Wonderful experience of Sevilla cross.
I think Flounder cause of Szost were lack of competition.
Lake Biwa marathon 2012, after 25km(without rabbit)”african Surge” 2:50-52/km. He was OK.
He run 5km road at 13:58 in June, 2012.
The Polish speed and Leonid method for which a way is probably very good.
One Question:
Does your „very fast long run” include a warm-up and cool down?
seems difficult at 3:50-3:40/km immediately after starting.
(P.S. sorry, poor English…..)
Hi,
Henryk Szost is a very talented athlete , very versatile.
My long run worm-up was only 500 meters slow running and 3 exercise where I needed and GO 🙂
The first and second kilometer was about 3:50-3:45.
No cool down, only stretching.
Regards Mariusz
My English is also no perfect…
Mariusz mam pytanie jaki jest Twój hrmax?
Witam,
W ubiegłym roku wyłapałem najwyżej 188 – sukcesywnie spada z roku na rok 😉