Był to trudny tydzień, bo po 3-tygodniowej nieobecności w domu, zawsze jest dużo spraw do nadrobienia. Wróciłem do Warszawy zaraz po niedzielnym biegu, a we wtorek załatwiałem wizę – mało przyjemna wizyta, ale całe szczęście udana.
Niedzielny bieg oceniam pozytywnie, bo wróciłem do gry. Jestem w dobrej dyspozycji, takiej która daje szansę na kolejny rekord życiowy wiosną, oczywiście w Maratonie. Jeszcze miesiąc wcześniej byłem w rozsypce, a teraz sytuacja jest zupełnie inna. W Diekirch wprawdzie byłem dopiero 9-ty, jednak przegrałem z dobrymi zawodnikami. Warunki też nie należały do moich ulubionych. Trasa była bardzo szybka, zmrożona. Oczywiście spowalniał trudny podbieg po leśnych schodach i karkołomny zbieg, gdzie odrabiałem straty z płaskich odcinków każdej z 7 pętli. Najgorsza dla mnie była różnica temperatur, ok. 28 stopni Celsjusza, ale udało się .
Od poniedziałku trenowałem już w Warszawie. Poniedziałek i wtorek to „lizanie ran”. Mocno odbita pięta powodowała, że wszędzie biegałem, nawet do sklepu, bo marsz na całych stopach sprawiał okropny ból, a bieg na śródstopie dawał jako taki komfort. Do tego po biegu w kolcach moje łydki miły się fatalnie, pomógły im jednak lodowe masaże, prysznice zimna-ciepłai i najskuteczniejsza metoda, czyli masaż silnym strumieniem wodny na pływalni.
W środę na hali na AWFie zrobiłem 400-setki. W sumie 18 sztuk na krótkich przerwach i w tempie, o którym w Kenii mogłem tylko pomarzyć, więc było świetnie.
Bardzo ciężko było w piątek, kiedy to wybrałem się na dłuższe wybieganie do zaśnieżonego i rozdeptanego Lasu Kabackiego. Przez pierwsze 10 km było jeszcze ok, ale później już coraz gorzej. Nie jestem przyzwyczajony do takich warunków. Ciągle się ślizgając biegłem spięty, naszarpałem się i umęczyłem strasznie. W sobotę tylko 2 krótkie wybiegania i rytmy po utwardzonych drogach, żeby zachować siły na najważniejsze, czyli niedzielne tempo. Długo zastanawiałem się, kiedy będzie na nie najlepszy czas. Myślę, że wybrałem dobrze, bo plusowa temperatura i pomoc jaką zapewnił mi mój niezawodny serwis w osobie Taty w samochodzie, spowodowały, że udało się zrobić naprawdę dobry trening na średnich i długich odcinkach. Zacząłem od czterech dwójek, później dwie czwórki i na koniec jeszcze 3-kilometrowy odcinek pod wiatr. Uff… dużo tego, bo aż 19 km biegu w tempie niewiele wolniejszym niż maratońskie. Jak na pierwszy taki trening i warunki jakie panowały, to jest naprawdę nieźle. Jestem zadowolony.
Teraz pakuję już torbę na ponowny wyjazd w góry. Tam czeka mnie najtrudniejszy okres treningowy. Jestem nieźle przygotowany, teraz tylko dobrze to wszystko rozegrać…