Ostatnie zawody 2022 roku to Mistrzostwa Sojuszniczego Dowództwa NATO w biegach przełajowych.
Polecieliśmy do Londynu rywalizować w ramach szerszej akcji sportowej, gdzie przez okres roku zbiera się punkty w kilku dyscyplinach sportowych. To były moje już moje ósme tego typu zawody i chyba najtrudniejsze🥵, a zatem pewnie zapamiętam je na najdłużej!
Od początku października borykam się z urazem, który nie pozwala mi dużo i intensywnie trenować. Średnia tygodniowo oscylowała w granicach 60 km. Głównie były to wybiegania, szybsze wybiegania, pływanie. Lepsze jednostki to 3×1 km ok. 3:10, a na 4 dni przed zawodami 21 km wybiegania z narastającą prędkością. To nie dawało pewności. Jednak wiedziałem, że w przełajach zawsze byłem znacznie mocniejszy, niż wskazywały na to rekordy życiowe z bieżni, czy ulicy, a także poziom wytrenowania.
Ostatnie 3 dni przed zawodami zrobiłem zupełnie wolne, bo albo zaczynała się infekcja, albo wypadła podróż, albo zrezygnowałem z rozruchu na rzecz spaceru po Londynie 🙂 Pierwszy raz udało się zwiedzać stolicę Wielkiej Brytanii i bardzo mi się podobało! Miasto jest piękne!
Dzień przed wyścigiem oglądaliśmy w dużej grupie mecz z Polski z Argentyną na katarskim Mundialu. W dużym pubie, na wiekim telebimie. Anglicy gratulowali nam awansu do dalszej fazy, ale nie było w tym nic spektakularnego, co dało się wyczuć w słowach i wyrazach twarzy🙈.
Zawody odbyły się w sąsiedztwie bazy RAFu w Halton nieopodal Londynu. Na terenach Uniwersytetu. WIększość trasy to lekko pagórkowate łąki, część to strome leśne zbocze. Biegaliśmy 4 pętle, a zatem było bardzo widowiskowo. Pierwsze wystartowały dziewczyny, a tu miałem podwójne emocje, bo startowały 2 moje Zawodniczki. Ania Bańkowska ostatecznie zwyciężyła, a Iza Paszkiewicz była trzecia za Angelą Mach. Bieg pokazał, że będzie trudno, również orientacyjnie, bo nie było tradycyjnych taśm, a słupki, które kierowały po trasie biegu.
Wystartowaliśmy dość ostrożnie. Dla mnie to oczywiście dobrze, ponieważ z tak mocnymi rywalami jak wracający po kontuzji Krystian Zalewski, Szymon Kulka, czy Kamil Karbowiak w mocnym tempie nie miałbym nawet kontaktu. Pierwsze 5 km z 9,2 km trasy upłynęło dość gładko. Najlepiej radziłem sobie na zbiegach. Na płaskim wychodziły braki tempowe, na stromych podbiegach brakowało siły biegowej.
Na 6 kilometrze nastąpiło przyspieszenie. Nie byłem już w stanie utrzymać pierwszej grupy. Zostałem z trzema miejscowymi. Wiedziałem, że są dobrze przygotowani, bo biegali na tej trasie przez cały rok zarówno trenując, jak startując w cyklu zawodów. Kiedyś miałem okazję ścigać się z „Wyspiarzami”, a także wiem, że jest to u nich bardzo popularna konkurencja – są w nich znacznie mocniejsi niż u nas w kraju!
Ktoś z ekipy krzyknął mi 7 kilometra – trzeba z nimi wygrać, bo możemy przegrać „drużynówkę”. Wtedy akurat przeżywałem spory kryzys. Nie było wyjścia, trzeba było mocno brać się do pracy. ok 8 kilometra Anglicy przyspieszyli, czułem jakby ktoś trzymał mnie za koszulkę, nie było kompletnie mocy, żeby utrzymać pleców 2 rosłych rywali.
Poza bezsilnością czułem standardową dla przełajów jakby „krew w płucach”, bezdech i „nogi jak z waty”. Inaczej niż na ulicy, czy bieżni nie ma możliwości rozluźnienia się, bo co chwila podbieg, skręt, zmiana nawierzchni…
Dwóch rywali miałem blisko przed sobą, jednego „na plecach”. Nie było mowy o odpuszczeniu nawet na moment, poszukania komfortu. Czasem porównuję to uczucie z koniecznością wyjścia z sauny, kiedy wiesz, że jest już za ciężko lub gorzej: z zamkniętej trumny, kiedy nie można złapać oddechu.
Ostatecznie nie udało mi się dogonić 2 kolegów, ale też nie pozwoliłem się nikomu dogonić. Technicznie wyglądało to bardzo średnio, jednak nie to jest tu najważniejsze 🙂
Zwykłe niedotrenowanie zdecydowanie nadrobiłem walką. Było rewelacyjnie! W takich okolicznościach czuję się jak ryba w wodzie. Po raz koleiny potwierdziło się, że jestem uzależniony od mocnego zmęczenia. To dziwne, lecz tak po prostu jest, że organizm lubi krańcowe wyczerpanie raz na jakiś czas. Czy to sposób na długie życie w zdrowiu? Pewnie z biegiem lat coraz rzadziej i mniej ekstremalnie, ale myślę, że zdecydowanie nie ma co się ze sobą pieścić 🙂