To były emocje, jak przy okazji każdego biegu z historią w tle. Uczucie dobrze wykonanej pracy, spełnienia potrzeby upamiętnienia ważnych wydarzeń, a przy okazji możliwość poczucia startowej adrenaliny.
Do Biegu Powstania Warszawskiego nie przygotowywałem się specjalnie. Miał to być kamień milowy w drodze do jesiennych startów. Myślę o pobiegnięciu szybko Półmaratonu Praskiego 3 września. 15 sierpnia mam okazję pojechać na 10 dni do Szklarskiej Poręby, co wierzę będzie, że zdecydowanie poprawi moją dyspozycję.
Wracając do biegu, poprzedził go tydzień luzu treningowego, ale wcześniej 140 km w tygodniu, więc najwięcej od kwietnia. Wcześniej 2 tygodnie aktywnych wakacji. Po takich wyjazdach różnie z formą bywa. W cieple i kiedy sporo przebywa się na plaży, czy w słonej wodzie, później trzeba czasu, żeby wrócił odpowiedni tonus mięśniowy i czasy na stoperze zaczęły się zgadzać.
Atmosfera przed startem była wręcz niesamowita. Wystarczyła Rota, żeby przenieść się emocjami w lata 40-ste tamtego wieku. Poczuć, że mam dzisiaj wielkie szczęście, żyjąc w takich czasach.
Padał deszcz, momentami było nawet chłodno. Rano zrobiłem rozruch, więc nie potrzebowałem długiej rozgrzewki. Miałem duży problem z zaparkowaniem samochodu w pobliżu startu/mety. Zajęło mi dobre 20′ zanim znalazłem miejsce oddalone o ponad kilometr od startu. Rozgrzałem się, trochę posmarowałem maściami. Zrobiłem kilka ćwiczeń stabilizacji. Wypiłem podwójne espresso na półtorej, do pół godziny do startu. Byłem gotów na ściganie.
Na lini startu spotkałem Iwonkę Bernardelli i kilku znajomych. Bardzo sympatycznie – jak zwykle!
Na starcie trochę zaplątałem się w tasiemkę 🙂
Ustawiałem się tak, żeby nie wystrzelić na pierwszym kilometrze, jak to często bywało. Kiedyś kilometr w 2:50 nie robił mi krzywdy, dzisiaj muszę na to bardziej uważać. Od razu ukształtowała się mała czołówka. Nie za bardzo znałem chłopaków, ale wysprzęceni w carbon „Młodzi” zawsze budzą pewien respekt. Zaczęło się badanie. Po półtora kilometra za Placem Marszałka Józefa Piłsudskiego lekko przyspieszyłem, poczułem, że rywale zaczynają lekko puszczać. Na zbiegu ulicą Karową puściłem nogi, przewaga zaczęła się jeszcze powiększać.
Zaczęła się walka z czasem i dystansem. Założyłem sobie, że pierwsze 5 km nie mogę mieć szybciej niż 15:15. Najlepiej 15:20. Wyszło bodajże 15:18. Bardzo luźno i z kontrolą. Do wbiegu na Wisłostradę(5,5 km trasy) czułem się komfortowo. Kilometry ok 3:05 nie sprawiały żadnego problemu. Od początku starałem się wyczuć wiatr, który był minimalny i na pierwszej części leciutko w plecy. To wyraźnie pomagało w realizacji zamierzeń.
Gorzej zaczęło się na Wisłostradzie, gdzie wiatr wyraźnie stopował. Asfalt był mokry, a dystans zaczął się z wolna wydłużać 🙂
Na Solcu zaczęła się walka z samym sobą. Czułem, że rywale nie są daleko, więc nie było chwili na rozluźnienie. Kibice pomagali super dopingiem. Hubert Buśko na 7 km🙏 i wielu innych zagrzewali do pracy.
Po kolejnym wbiegu na Wisłostradę (7,5-8 km) przyszedł kryzys.
Wyraźnie zacząłem zwalniać i walczyć ze słabościami. Stawiałem sobie krótkie cele, bo do mety jeszcze daleko i podbieg na ul. Sanguszki „na deser”.
Tu czas zwolnił, ale jakoś dobiegłem najpierw do podnóża podbiegu, a następnie nie czując rywali na plecach mocno włączyłem pracę ramion i całkiem żwawo podbiegłem do mety,
która na szczęśnie nie była już tak daleko 🙂
Samo przecięcie taśmy na mecie to nagroda. Za chwilę gratulacji od Pani Prezydent Warszawy, kilka wywiadów i zdjęć – genialnie!
Później trucht i szukanie samochodu :), dekoracja i do domu.
Pięknie spędzony wieczór i Święto uczczenia rocznicy Powstania Warszawskiego – już numer 78.
PAMIĘTAMY!