To było moje 6 Biegnij Warszawo, wcześniej biegałem w Run Warsaw i The Human Race, a Biegnij Warszawo jest ich kontynuacją.
Lata mijają, a jakby patrzeć na wyniki… idzie mi coraz lepiej 🙂
2006 r. Run Warsaw ⏱14:40 i 5 miejsce
2008 r. The Human Race ⏱30:00 i 1 miejsce 🏆🥇
2009 r. ⏱30:12 i 3 miejsce
2010 r. ⏱29:59 i 3 miejsce🥉
2011 r. ⏱29:43 i 2 miejsce🥈
2012 r. ⏱30:24 i 4 miejsce
2015 r. ⏱30:20 i 1 miejsce🏆🥇
2019 r. ⏱29:41 i 1 miejsce 🏆🥇
Bardzo cenię ten cykl imprez, bo od tego czasu ruszyło w Polsce masowe bieganie. Przypomnę, że przed 2005 rokiem rekord frekwencji na biegu w Polsce liczył ok 2 tysięcy biegaczy. Pierwsze Run Warsaw miało na starcie 9 tysięcy osób! W 2007 było ich już ok. 18 tysięcy. Sprzedano 20 tysięcy pakietów startowych. Nike zaszczepiło nam modę na aktywny styl życia i na moje ukochane bieganie, a mnie ubiera i obuwa do dzisiaj 🙂 Za obie rzeczy cenię amerykańską korporację, mimo że wiele osób mówi, że tu chodziło jedynie o pieniądze…
W tym roku Biegnij Warszawo pasowało idealnie do programu treningowego. Tuż po obozie, na 3 tygodnie przed Maratonem. Sprawdzona droga. Ostatnio tak biegałem w 2015 roku przed 2:12;40 i w 2011 r. przed 2:12.34. Wiosną też biegałem 10 km przed Orlenem.
Przed startem nie wiedziałem z kim będę rywalizował, a tym bardziej, czy po powrocie z obozu będę w stanie biec w tempie poniżej 3:00/km, gdzie tylko raz w ciągu miesiąca biegałem z taką prędkością.
Bieg przed obozem, a mianowicie Półmaraton Praski wypadł bardzo przeciętnie.
Owszem, wiedziałem, że forma po obozie powinna być zupełnie inna niż przed, jednak to, że robiłem tam wyłącznie treningi do Maratonu, dzień przed jechaliśmy ponad 1400 km samochodem, a do tego jesienią zeszłego roku, kiedy to solidnie trenowałem do 10 km i pobiegłem jedynie 29:53, to wszystko nie napawało wielkim optymizmem.
Czułem się dobrze, jednak miałem duży respekt do dystansu 10 km, który nie jest moim mocnym punktem.
W ostatnim tygodniu obozu borykałem się też z bólem pleców. Odpuściłem nawet 2 treningi, co dało mi odpocząć, jednak reszta biegów była z bólem. Bałem się, że to samo może być w Warszawie po długiej podróży…
Na start pojechałem z żoną i córeczką. Ania też biegała i połamała planowane 40′ 🙂
Nie wiedziałem z kim mam biegać, jak będzie wyglądała taktyka. Okazało się, że startuje Kamil Jastrzębski, z którym ostatnio w półmaratonie przegrałem blisko półtorej minuty. Yared Shegumo, z którym na dyszkę, nie wygrałem nigdy, a także Kenijczyk z życiówką poniżej 29 minut i Dawid Malina – halowy Mistrz Polski na 3000 m, przegrałem z Nim na 5000 m w 2015 r.
Chciałem mocno się przetrzeć, zmęczyć się maksymalnie, ale najlepiej, żeby wytrzymać cały bieg do końca, mocniej drugą połowę.
Ruszyliśmy. Początkowo z wiatrem – już na rozgrzewce wiedziałem, że ostatnie kilometry również będą z wiatrem – to super układ. Pierwszy kilometr tuż przed podbiegiem wyszedł w 2:56, drugi to słynna Agrykola. Planowałem, żeby tam pobiec wolno, luźno, tak samo jak następny, gdzie trzeba z kolei odpocząć. Dwójka piknęła w 3:09 – super.
Trzeci mocno pod wiatr 3:02. Od początku chowałem się na końcu naszej grupy. Wcale nie biegło mi się jakoś bardzo lekko, ale rozkręcałem się. Kamil prowadził i zaczął się nieznacznie oddalać. Na Rondzie De’Golla wyszedłem na drugie miejsce przed Yareda i kolegę z Kenii, żeby dołączyć. Zobaczyłem, że Kenijczyk zaczyna puszczać, więc zdecydowanie przyspieszyłem. Dość szybko dogoniłem Kamila, za mną Yari. Kilometr z górki w stronę mostu Poniatowskiego mieliśmy wtedy w 2:53, a więc bardzo szybko. Do 5-tki na zbiegu z mostu schowałem się za Kamila, chciałem odpocząć, zrelaksować się, bo wiedziałem, ż zacznie się już niedługo poważne ściganie.
Kamil wyglądał bardzo dobrze. Nie oglądał się, nie dawał sygnałów na zmianę. Biegł równo i pewnie. Postanowiłem to wykorzystać na ile się da. 5 km mieliśmy w 15:06, wtedy pomyślałem, że jeśli jeszcze oszczędzę się jakieś 2 km i zaatakuję na 3 km do mety, to jest szansa na połamanie 30 minut.
Do 6 km biegłem jak cień za Kamilem, a za mną Yared. Czułem jednak, że walka rozegra się między mną a Kamilem.
Na moście Świętokrzyskim próbowałem wyjść, ale na zbiegu Kamil biegł naprawdę szybko (2:56 km), to było tempo ok. choć czułem, że rezerwa jest.
Most Świętokrzyski 7 km
Chłopaki z mojej grupy średnio dobrze biegli do stycznych, postanowiłem to wykorzystać na którejś prostej przed skrętem. Tak wydarzyło się na ulicy Tamka. Kamil szybko zbiegł do lewej, a ja po linii prostej zaatakowałem bardzo zdecydowanie. Od razu poczułem, że jestem sam. Biegłem dobrze technicznie, dynamicznie i w miarę lekko. Za chwilę poczułem, że wiatr mi pomaga. „Włączył się” tryb wytrzymać do mety mocnym, równym tempem. Pół-przymrużone oczy, częstszy oddech, mocno ramionami – długi finisz. 9-ty km w 2:50 i zaczyna być, ciężko, bardzo niewygodnie – normalna sprawa przy dużym zmęczeniu, ale też perspektywa zwycięstwa w dużym biegu, pokonania rywali, przypieczętowania dobrze przetrenowanych ostatnich 3 miesięcy. Uczucie dobrze wykonanej roboty.
Dobiegam do ronda pod trasą Łazienkowską, zostaje 200 m. Zaczyna się duża wrzawa podgrzewana przez prowadzącego. Pomarańczowy dywan, taśma z napisem Biegnij Warszawo. Przecinam ją, wcześniej widzę, że wynik będzie 29:40 z groszem.
Bardzo, ale to bardzo się cieszę. Zwycięstwo, to zwycięstwo – każde smakuje ciut inaczej, ale każde bardzo dobrze. Tym razem troszkę goryczy dodał fakt, że „powiozłem się na Kamilu”, ale tak to często bywa. Wygrywa się nie tylko mocą, ale też doświadczeniem, trochę chytrością. Każdy ma swoje cele, każdy walczy, ale wygrywa tylko jeden, a pulę zgarnia zwycięzca. Walka, jak w boksie, trwa już długo przed nią i tego trzeba się uczyć latami. Są zwycięstwa i piękne zwycięstwa. Ja poczuję się zwycięzcą, kiedy dobrze pobiegnę jutro podczas Maratonu w Wuhan, bo Biegnij Warszawo było tylko środkiem do celu, ale też kamieniem milowym. Zbudowało zapas szybkości do Maratonu, dodało pewności siebie, przyniosło też niestety infekcję zaraz po. Po 2 dniach musiałem zrobić kilka dni pauzy, bo organizm mocno walczył z zapaleniem gardła. Teraz czuję się już bardzo dobrze i jestem pełen nadziej, że tak samo będzie w czasie docelowych zawodów.
Chciałbym serdecznie podziękować Kamilowi Jastrzębskiemu, Yaredowi Shegumo, anonimowemu Kenijczykowi i Dawidowi Malinie za wspólny bieg. Myślę, że nasza rywalizacja była dość ciekawa.
Cieszę się, że córeczka mogła widzieć moje zwycięstwo, bo bardzo się z niego za metą cieszyła. Zostanie ono w mojej pamięci na długo, tak samo jak inne, które udało się odnieść na przestrzeni ostatnich 25 lat. Pamiętam szczegóły z praktycznie każdego.
Nowa trasa, choć z Agrykolą na drugim kilometrze jest szybsza niż poprzednia z ulicą Belwederską. Jeśli jeszcze nie startowaliście, serdecznie polecam.
3 Comments
Gratulacje,złamanie 30 minut to cos wielkego!!!krotkie pytanie,piszesz o infekcji po biegu?jak z tym walczysz gdy jestes w treningu,czy organizm ma sam z tym walczyc czy wspomagasz się farmakologią?czy to jakies leki przeciwiruusowe czy np popularne zawierajace ibuprofen?
Dzięki, to nie był jakiś super wybitny wynik, ale jak na moje przygotowania i 19 przebiegniętych Maratonów, nie jest źle 🙂
Nie można przyjmować za dużo przeciwzapalnych, lepiej, jeżeli organizm sam zwalczy infekcję. Moja była silna – gardło. Płukałem, działałem miejscowo (pryskałem popularnymi spejami) i nawilżałem. Dużo piłem wody do tego imbir, czosnek, miód – jak najbardziej naturalnie. Do tego dużo witaminy C.
Wyleczyłem się, jakoś pozbierałem, jednak w Maratonie to i tak zabrało co swoje…
No własnie Mariusz,czekamy na relecje tego co tam w tym Wuhan się działo,media bardzo mało piszą o tym biegu a tam cała smietanka polskiego maratonu biegła…