Kwiecień zaczął się niespecjalnie, zakończył o 2 klasy lepiej.
2 kwietnia wystartował w berlińskim Półmaratonie, gdzie niestety musiałem zejść z trasy, o czym pisałem w poprzednim wpisie. Kosztowało mnie to wiele, szczególnie psychicznie… Jak to zwykle w takich przypadkach, po raz kolejny musiałem zrewidować plany treningowe, podnieść się po porażce. Teraz kolejne tygodnie stanęły pod znakiem odbudowy dyspozycji, która po przebytej infekcji i niestabilnej formie po górach, była generalnie słaba – dużo słabsza niż choćby miesiąc wcześniej. Lutowo-marcowy trening w Kenii zamiast windować w górę, ciągnął jakby w dół… jednak co wypracowane, musi w końce „oddać”. W pierwszym tygodniu jedynym światełkiem w tunelu okazała się 30-stka, która wyszła nadspodziewanie dobrze. Przebiegłem po 3:33 na moim wysokim pułapie czystego tlenu. To napawało nadzieją. Pokazało też oczywistą prawidłowość, że z biegiem lat i bagażem doświadczeń i przebytych kilometrów, wytrzymałość tlenowa – na niewielkich prędkościach zwyczajnie utrzymuje się na wysokim poziomie. Słabością było ewidentnie bieganie w zakresach beztlenowych i nisko osadzony próg beztlenowy, o czym świadczyły na słabym poziomie treningi np. ze zbliżaniem się do granicy 3:00 na km, nawet poniżej 3:05 stanowiło nie lada wyzwanie. To też pewna prawidłowość mijającego czasu… Od 10 kwietnia byłem już w Szklarskiej Porębie – to tu miał odbyć się kluczowy okres treningowy do Maratonu w Ottawie (28 maja), to tu z tygodniową przerwą miałem spędzić blisko 5 treningowych tygodni. Z nadzieją na dobre bieganie: objętościowe i coraz szybsze, na dobre warunki pogodowe, czego najbardziej się obawiałem. Nie doszedł do skutku planowany obóz w Albuquerque, o tym też trzeba było szybko zapomnieć.
Pierwszy tydzień można określić mianem „niemrawy”, ale dobry – wprowadzenie i kilka niezłych treningów siły, jeden przeciętny długi bieg i długie tempo ze skracaniem odcinków, bo organizm na czwórki jeszcze nie był gotów. Potwierdziła się słaba dyspozycja przy prędkościach poniżej 3:05. Wystarczył jeden kilometr lekko poniżej 3:00 i było już „po mnie”. Cóż – trenujemy dalej.
W Ottawie mimo, że nie zakładam bieganie szybciej niż 3:05, jednak zapas prędkości musi być wypracowany. Teoretycznie bieganie styczniowo-lutowe powinno zapewnić komfort przy takich tempach, jednak z początkiem kwietnia wcale to dobrze nie wyglądało.
Przełomem były długie podbiegi 8×1 km i rozpoczęcie korzystania z namiotu hipoksyjnego.
analizator gazów pokazywał nawet 13.2% tlenu
Nagle „zagrało” J. Podbiegi w niezłym tempie zakończyłem płaskim tysiącem w 2:50 i „odblokowałem się”. Był to 21 kwietnia. Na drugi dzień Arek Gardzielewski, który jest w życiowej formie, a z którym mam okazję i przyjemność potrenować nawet mnie spowalniał J. Niedzielne 34 na luzie w niezłym jak na Szklarską Porębę tempie, choć przy fatalnej aurze, która kompletnie nie sprzyjała – temperatura oscylowała wokół 2-3 stopni, ciągle deszcze lub śnieg, zimny wiatr – jak na kwiecień paskudnie. We wtorek ciut ryzykownie, ale korzystając z dobrych dni, zdecydowałem się na 2-kilometrówki z Arkiem. Plan ok 6:05 nawet 8 razy, choć mając w perspektywie pierwszomajowy półmaraton liczyłem na 5-6 sztuk.
Trafiliśmy na najlepsze warunki pogodowe od 2 tygodni. Ok 10 stopni Celsjusza i nawet przebijające się słońce, choć dosyć silny wiatr. W dwójkę biegało się jednak doskonale. Od początku czułem, że prędkość 3:00-05 nie sprawia mi problemu, 3-minutowe przerwy są wystarczające. Cieszyłem się prędkością, czułem się szczęśliwy, że wreszcie biegam na swoim dobrym poziomie J
27 kwietnia wyjechałem do Warszawy, 29 przebiegłem 15 km po 3:40 – miało być komfortowo i po 3:35, niestety szło bardzo ciężko, blokowała wysoka częstość skurczów serca. Tego dnia nie można było biegać szybciej.
W całym kwietniu nie potrenowałem tyle, ile bym chciał. Objętość zatrzymała się tuż przed 700 kilometrami.
Wyszły 4 dobre trzydziestki, 1 długie, 2 średnie i jedno krótkie tempo, 2 razy bardzo mocne podbiegi, dużo sprawności.
Być może fakt, że nie zrobiłem wszystkiego, co sobie zaplanowałem, wyjdzie mi tylko na dobre. Jestem już na tyle wybiegany, że nie muszę trenować dużo, najważniejsze być w formie i zdrowiu 28 maja i mieć wcześniej „obiegane” prędkości maratońskie.
Nad szlifem popracujemy w maju 🙂
1 Comment
Jak zwykle ciekawy i wartościowy tekst. Ostatnio długo każesz czekać na kolejne wpisy 🙂
Jaki kilometraż tygodniowy osiągałeś w kwietniu? Czy we wcześniejszych przygotowaniach też tak często biegałeś 30? To jest chyba element zaczerpnięty z planów Leonida Shvetsova?
Powodzenia