Po udanych Mistrzostwach Polski w Biegach Przełajowych i wcześniejszym obozie, a w końcu po kilku treningach w ciągu ostatnich 3 tygodni, można było śmiało nastawiać się w Berlinie na mocny bieg o życiówkę.
Międzyczasie jednak wkradła się infekcja, która od zeszłej środy trawiła stopniowo moją z trudem budowaną formę. Musiałem zejść z trasy, czego bardzo nie lubię, było to jednak konieczne – zdrowie nie pozwoliło..Początkowy ostry ból gardła udało się wyciszyć, więc w piątek (9 dni wstecz)udało się zrobić solidne tempo, które jednak jak się okazało, tylko mnie dobiło. Problemy przerodziły się w infekcję dróg oddechowych, czyli dla biegacza rzecz najgorsza. Mimo sprawdzonych sposobów, postęp w leczeniu był bardzo powolny. Niby wcale nie poważna choroba, bez gorączki, ale bardzo mocno się zagnieździła, utrudniała oddychanie bardzo skutecznie. Najgorzej było w ostatnią środę, kiedy to na szybszym bieganiu brakowało mi tchu już na 400-setkach. Prędkości jednak się zgadzały – biegałem szybko i luźno – nogi niosły. Byłem w bardzo dobrej dyspozycji, co czuć było też na rozbieganiach, gdzie z HR 135 biegałem już regularnie dowolnie 12, czy 25 km w tempie poniżej 4:00 – bez wrażenia…
Najgorsze były ranki, kiedy to po nocy następowało odksztuszanie. Słaba sprawa… Dzisiaj było całkiem nieźle, co bardzo mnie cieszyło. Podobną sytuację miałem już kiedyś przed innymi biegami i udawało się. Dzisiaj czułem duszności już po pierwszym kilometrze – łatwo pokonanym w 3:00. Do 4-tego czułem się dobrze, ale wspomniany oddech był coraz bardziej utrudniony. Na tym odcinku trasy, kiedy przebiegaliśmy pod Bramą Brandenburską grupa się rozerwała. Pierwsza, która 2 kilometry pobiegła zdecydowanie wolniej niż założenia, zaczęła przyspieszać, ja za 2-ką prowadzących Pacemakerów i Filipem z Niemiec w tempie na ok. 63:30.
Niestety nadzieje zgasły bardzo szybko… Już 5-ty kilometr słabszy pod dosyć mocny wiatr. Później już sam, w tempie ok. 3:08 i wolniej.
O tym, co stało się po wspomnianej 5-tce chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Biegłem coraz wolniej i z każdym kilometrem czułem, że mam coraz mniej tlenu. Nie dotleniam mięśni, słabnę. Po 10-tym kilometrze zdecydowałem, że muszę zejść z trasy, bo tylko sobie mocno zaszkodzę. Priorytety są inne. Strasznie deprymująca sytuacja. Zawód i rozczarowanie. Jednak taka jest kolej rzeczy. Oszukiwałem się, myśląc, że jednak infekcja nie zrobiła spustoszenia. Nie dopuszczałem tej myśli do głosu. Po biegu, chłodno analizując, szanse były malutkie, ale trzeba było spróbować.
Półmaraton był tylko etapem w budowaniu formy, która ma być dopiero za 2 miesiące. To mnóstwo czasu.
Szkoda tylko energii na wyjazd do stolicy Niemiec, co angażowało czas wielu osób. Taki jest jednak sport, szczególnie chyba w moim wykonaniu, gdzie w ostatnich latach na jeden dobry start przypada jeden lub nawet 2 słabe. Czas to zmienić! 🙂
3 Comments
Nie ma sie co martwic! Forma bedzie za 2 miesiace!:) wtedy bedziesz biegl na luzie!!!
Dzisiaj? Szybka dyszke zrobiles:)
Mariusz widziałem Cię na 6km, dopingowałem, słyszałaś mnie, bo spojrzałeś, ale widać było cierpienie w oczach. Z Tiergartner pobiegłem na 18.km do Checkpoint Charlie, ale już się Ciebie nie doczekałem. Pozdrowienia, nie poddawaj się.
Całym klubem TS REGLE SZKLARSKA PORĘBA wierzymy, że kolejne starty będą zwycięskie!!! Pozdrawiamy :)))