Wakacje połączone z obozem biegowym – to przez ostatnie lata standard, ale JA nie narzekam 🙂
Zosia jakby znała zastosowanie bieżni i przez cały mój trening korzystała z obiektu we właściwy sposób. No może nurkowanie w rowie z wodą nie było najlepszym pomysłem, ale już przynajmniej wie, że tak nie wolno robić 🙂
Font Romeu to idealne miejsce do treningu. Mnogość tras pozwala na optymalne przygotowania w każdym okresie treningowym. No i oczywiście czynnik klimatyczny – tu się naprawdę ciężko oddycha na szybszym bieganiu!
Nie przypadkowo całą karierę spędziła tu Paula Radcliffe, wszyscy Francuzcy długodystansowcy, a teraz mieszkanie kupił tu najlepszy obecnie biegacz długodystansowy Mo Farah.
Spotkać tu można wielu biegaczy i trenerów z różnych krajów, wielu przebywa tu cały lato wyskakując tylko na mityngi Diamond League. W czwartek oglądaliśmy wspólnie Lozannę, gdzie biegał wspomniany Mo, Marcin Lewandowski ścigał się na 800 m, a w biegu na 1500 m kobiet biegała cała grupa, która również na niespełna 2 doby wyskoczyła sobie do Szwajcarii.
Angielskiemu trenerowi próbowałem wytłumaczyć dlaczego w Maratonie mamy najtrudniejsze minimum na Świecie – nie potrafiłem tego zrobić. Wspólnie stwierdziliśmy trochę humorystycznie, że nie ma się co dziwić, że tylu Polaków emigruje na wyspy 🙂 Taki angielski humor…
Pireneje to były moje pierwsze „góry”. Tak biegacze mówią na obozy klimatyczne w górach średnich, które to mają wielkie oddziaływanie na nasze organizmy (przedział mniej więcej od 1500 do 2500 m n.p.m.). Było to już ponad 10 lat temu.
Tak…, wtedy wszyscy biegali w bawełnianych koszulkach z biegów ulicznych 🙂 W tle Corsunia, którą przyjechaliśmy – bilety lotnicze kosztowały wtedy fortunę. Po obozie zrobiłem w 7 startach 5 rekordów życiowych, zdobyłem pierwszy medal na „Seniorach” (tu tłumaczę: nie mylić z emerytami – seniorzy to Mistrzostwa Polski wszystkich kategorii wiekowych – najwyższa ranga). Mam nadzieję to powtórzyć już za 8 dni, choć będzie to tym razem trudniejsze zadanie.
Na straconej pozycji nie jestem, trening idzie bardzo dobrze, choć oczywiście nie jest to tak specjalistyczne przygotowanie typowego bieżniowca, a Maratończyka, który „szuka techniki i przetarcia na większych prędkościach”.
Na obozie jestem od 30 czerwca, pierwszy tydzień to była zwyczajowa aklimatyzacja, jednak już 5-tego dnia biegało się lekko. 10 km po 3:33, na niziutkim tętnie pokazało, że organizm już się zadomowił.
W ostatnią środę przyszedł czas na konkretny trening tempowy – 7 x 800 m na stosunkowo krótkiej przerwie wynoszącej 2:30. Było w końcówce ciężko, ale dzięki pomocy Tomka Lewandowskiego udało się zrobić trening, a czasy wyszły bardzo dobre. Jak poskładać odcinki do kupy, to jest życiówka murowana, oczywiście nie takie to proste równanie, choć czasem się zdarzało.
W górach biega się z reguły dużo wolniej niż na nizinach. Ile wolniej? – to wszystko sprawa indywidualna. U mnie zawsze poprawka była zdecydowana, choć oczywiście im częściej trenuje się w górach, tym więcej można w nich zrobić z prędkościami startowymi. Moje 800-setki średnio po 2:13 nie są niczym imponującym, ale przed treningiem brałbym to w ciemno – jestem bardzo zadowolony!
Biegał ze mną Dadafu – Norweg pochodzenia etiopskiego. Dużo mi pomógł, prowadząc bardzo równo 2 odcinki, na szóstej 800-setce trochę mnie zakwasił, bo postanowił biegać tylko 400 metrów, ale ciut szybciej, zacząłem z nim zbyt szybko 200 metrów, co odbiło się później dużym zmęczeniem – jednak co by nie mówić, był to świetny trening zerwania tempa na dystansie, co z pewnością będzie miało miejsce w Krakowie.
trochę… ile to te trochę?
Po 4 odcinku miałem mleczan 10.9 mmol/L i czułem się bardzo dobrze, gotów nawet na szybsze bieganie. Po 7-dmej (jestem z tego niejako dumny) pomiaru dokonywał fizjoterapeuta Wojek, nie chciał pokazać wyniku i zapytał mnie: ile miałeś?, jak to czujesz? Bez zastanowienia obstawiłem 16,5 mmol/L, a urządzenie pokazało 16,4. To zwyczajnie się czuje, szczególnie jak już kilka treningów tempowych za Tobą.
W czwartek był odpoczynek i tylko jedno 19-kilometrowe rozbieganie na La Calme (2150 m n.p.m.) + odnowa biologiczna – sauna, pływalnia, jakuzi, a w piątek znowu próg LT i 12 km biegu ciągłego.
Biegliśmy dużą ekipą – było raźnie, czułem się doskonale, mimo, że łydki pamiętały środowe kolce. Prowadziłem całą grupę, ale za to biegałem swoim tempem 🙂
Mlecza wyszedł dosyć duży, bo po 3 min 2.9 mmol/L, jednak to efekt nakładające się treningu oraz lekkiego przyspieszenia w końcówce.
już jutro konkret – tysiące, oj będzie bolało… 🙂
1 Comment
No Mariusz, sylwetka na złoto na 5 km na MP
Będzie petarda, a jesień 2:10 w maratonie do rozmiany:)
Powodzenia!