To nie mój świeży wynik w Maratonie, tylko na 1000 m 🙂
fot.Aleksandra Szmigiel-Wiśniewska / Running CreativesMoja nietypowo Maratońska droga przygotowań zaczyna nabierać rumieńców. Po 3:54 na 1500 m na początek i 14:35 na 5000 m w Wojskowych Mistrzostwach, ostatni wynik to perełka. Cieszę się bo jest to jak na wspomnianego Maratończyka bardzo wartościowy rezultat i dobry prognostyk przed 5000 m 19.07, czyli przed Mistrzostwami Polski, gdzie poziom będzie już bardzo wysoki i trzeba być bardzo dobrze przygotowanym.
Wieczór na Agrykoli zapowiadał się niezbyt dobrze. Prognozy pogody mówiły o przechodzących przez Warszawę ulewach, było chłodno. Dokładnie z pierwszym strzałem startera ok. 18:30 lunęło jak z cebra. Pełno wody na pierwszym i drugim torze, zrywa się wiatr – aura zupełnie nie na szybkie bieganie…
Od rana zaaferowany byłem listami startowymi i ogólnie sprawami organizacyjnymi związanymi z imprezą, ale rozruch o 10-tej zrobiony – rzecz „święta”. Po rozruchu wieczorne bieganie idzie mi w ostatnim czasie doskonale (po wielu próbach znalazłem ile to nie za dużo i nie za mało, żeby na starcie noga kręciła się od początku do końca). Okazało się, że najlepiej służy krótki 3 km bieg + trochę rozciągania i lekka siła na łagodnym podbiegu 3×40 m skip A z wybiegiem 40 m i to samo z lekkim wieloskokiem bieżnym + 2 km na koniec. Przerwa między rozruchem a startem optymalnie 8 godzin. W biegach do 10 km czuję się fantastycznie po rozruchach, lubię biegi wieczorną porą, szczególnie po 20-stej.
Po wspomnianym oberwaniu chmury pogoda zaczęła się normować, nawet zrobiło się cieplej. Kiedy kwadrans po 20-stej wyszedłem na rozgrzewkę, było już całkiem przyjemnie, choć wiatr był wyraźnie odczuwalny. Już sobie policzyłem 3 proste pod wiatr i tylko 2 z wiatrem…
Atmosfera rozgrzewana przez niezawodnego spikera Kubę Wiśniewskiego zaczęła się udzielać – czułem, się bardzo dobrze. Dwie mocne przebieżki luźno i w dobrych czasach, choć tyko ok. 15 sek.
Bieg pierwotnie planowaliśmy na mocne tempo 1:27 na 600 m – bardzo szybko, dokładnie na moją życiówkę z czasów zupełnie innego treningu „byłem wtedy zupełnie innym zwierzęciem” – bieżniowcem trenującym na co dzień na stadionie w kolcach – zupełnie inne przemiany energetyczne, inna praca mięśniowa, inne objętości treningowe. Nic, chłopaki tak chcieli, więc tak było do samego startu. Niestety z różnych powodów zapowiadani rywale nie mogli wystartować, zostaliśmy z Krzyśkiem Wasiewiczem do tego grupa młodych również szybkich biegaczy, ale z nimi nic nie ustalaliśmy. Dosłownie na „kresce” zmieniliśmy założenia na tempo 600-setki w 1:29 zamiast 1:27.
Sebastian Wójtowicz, który zgodził się pełnić funkcję Pacemakera ruszył dobrze, choć z lekkim zapasem. Miałem wrażenie, że dla mnie jest za szybko, ledwie nadążałem. Ustawiłem się na 3 pozycji za Krzyśkiem, co nawet mi taktycznie odpowiadało. Po 200 metrach tempo się uspokoiło i poczułem się bardziej komfortowo. Wiedziałem, że biegniemy szybko, ale nie było jeszcze „finiszu” :).
Po 500 metrach widać już tabliczkę z cyfrą 1, zegar pokazuje dobry czas, dzwonek sędziego, Krzysiek przyspiesza, ja też lekko zmieniam częstotliwość kroków, mocniej pracuję ramionami, po ok. 150 m, czyli 250 m do mety znowu tempo się uspokaja, czekam na finisz, czuję, że będę miał z czego ruszyć, nie tak jak 19 maja na 1500 m. Ostatnia setka, mocno ramiona i do przodu, skracam krok, „mielę ile się da”.
Już na 30 m do mety wiem, że wygrałem – to doskonałe uczucie, szczególnie, że 13 czerwca na 5 km nie dałem rady. To piękne uczucie – wrzawa jest niesamowita. Super, że na stadion przychodzą biegający kibice, którzy czują, rozumieją i kochają lekkoatletykę. Fajnie, że udało nam się takich ściągnąć na imprezę – o to chodzi. Myślę, że widowisko było bardzo dobre. Wyniki nie były jakieś kosmiczne, ale walka, taktyka, zmęczenie mogły się podobać.
Zegar zatrzymał się na 2:29.32, więc poniżej magicznego 2:30.
ale mi się podobało 🙂 wygrywanie najlepiej buduje morale, pewność siebie i daje chęć do dalszej ciężkiej pracy – tego mi było trzeba.
Dziękuję wszystkim rywalom i gratuluję wyników, życząc ich rychłej poprawy!
3 Comments
Aż żałuję, że nie mogłem tego dnia być na Agrykoli choćby w roli kibica (choć sam chętnie bym pobiegł, tym bardziej, że też lubię wieczorne biegi). Wynik 2:29 na 1000 m jak na maratończyka rzeczywiście dobry, ale czy aż taka perełka w porównaniu z wynikami z 1500 i 5000 to aż taka różnica in plus? Według kalkulatora MacMilliana odpowiednik tysiąca w 2:29 na 1500 to 3:53 i 14:36 na piątkę. Stąd moje pytanie – czy bieg oceniasz jako tak dobry ze względu na ogólne samopoczucie, mokrą bieżnię czy po prostu fakt, że dla maratończyka im krócej tym trudniej :)?
Witaj, 8.09 mamy kolejną edycję 🙂
Ja nie lubię tych wszystkich kalkulatorów – one nie biorą pod uwagę najważniejszego, czyli predyspozycji osobniczych. sprowadzają wszystkich do jednego mianownika, próbują porównać wartość różnych dystansów, a tak się nie da!
Wybitny 800-metrowiec nigdy nie będzie wybitnym 1500-metrowcem i odwrotnie. Tak jest na każdym poziomie sportowym.
Ja zawsze miałem predyspozycje wytrzymałościowe i z 2:25 na 1000 m biegałem 3:45 na 1500 m.
Dlatego 2:29 jest dużo lepszym rezultatem niż 3:55, nie mówiąc już o 14:30 na 5000 m. W szczytowej formie pobiegłem 13:59, a wiem, że stać mnie było na lepszy wynik, na 1000 m już raczej niewiele mógłbym urwać.
Mając takie zaproszenie, grzechem byłoby się nie pojawić! Jak najbardziej mam w planach ten start we wrześniu – chętnie spróbuję swoich sił na 1500 lub 1000 m 🙂
No właśnie, stąd było moje pytanie – chciałem dowiedzieć się dlaczego akurat ten wynik na 1000 m oceniasz tak wysoko – teraz już wszystko jasne. Z tego, co się orientuję to wynik 13:59 jest z biegu ulicznego, czyli na bieżni (teoretycznie) powinno być jeszcze lepiej? Nie pozostaje mi nic innego, jak trzymać kciuki za dobry występ w Krakowie na MP, a później owocne przygotowania maratońskie 🙂