Po sporych zawirowaniach z urazem mięśnia piszczelowego przedniego i stawu skokowego jestem już jakoś na prostej. Do zestawu ćwiczeń „żeby się nie rozpaść” dołączyły kolejne J
W ubiegłym tygodniu trenowałem codziennie, a pod jego koniec wyszedł trening marzenie. Mogę śmiało pokusić się o stwierdzenie, że był to tzw. trening życia!
W planie miałem pobiegać dłuższe odcinki, oczywiście po takiej przerwie ciężko cokolwiek zaplanować w 100%. Dyspozycja w takiej sytuacji jest wielkim znakiem zapytania, a trzeba też uważać – nie można od razu zapomnieć o przebytym urazie – nie było wymiany uszkodzonej część w serwisie…
Pojechałem do Kampinosu na moją ulubioną trasę biegową – asfaltówka wzdłuż puszczy w okolicach Czosnowa. Zostawiłem samochód przy 10-tce. Rozgrzałem się porządnie i ruszyłem w stronę 15-tego kilometra. Postanowiłem, że pobiegnę taki odcinek, jaki będę w stanie wytrzymać z założeniem, że trzeba będzie zrobić podobnych przynajmniej 3. Biegłem lewą stroną szosy, niestety oznaczenia kilometrów mam po prawej, zresztą po całym roku lekko się zatarły i nie byłem w stanie zobaczyć żadnego międzyczasu. Biegłem na samopoczucie i było mi z tym bardzo dobrze. Czułem się dosyć komfortowo, wiedziałem, że jest szybko -stawiałem na tempo w granicach 3:08-3:10. We wtorek zaszalałem trochę na biegu ciągłym w drugim zakresie kiedy to pierwsze 8 km biegałem nawet po 3:15-3:20, a później zwyczajnie „spuchłem” – normalna sprawa po dłuższych przerwach – świeżość jest, a wytrzymałość nie bardzo…dzień wcześniej przebiegłem osiemnastkę po 3:51 – za szybko, ale „leciał się” więc się nie hamowałem. Wiedziałem, że 3 ostatnie dni mogą mnie trochę przystopować – okazało się inaczej.
Zdziwienie było murujące, kiedy na znaku 13 km stoper pokazał 9:02… Nie spodziewałem się takiego scenariusza, w najlepszym razie wyobrażałem sobie 9:15 (to byłoby coś – myślałem sobie). Czułem się trochę jakbym wygrał w totka J Postanowiłem nie nadużywać i skończyłem po 3,5 km.
Po dosyć krótkiej przerwie nawróciłem i pobiegłem dalej. Myślałem, że biegnę jeszcze spokojniej(taki był plan i odczucie), a tu pierwszy kilometr w 2:55! To mnie już kompletnie zbiło z tropu, zwolniłem i na luzie dobiegłem do 4-kilometra w 12:04.
Dalej zacząłem odczuwać narastające zmęczenie mięśniowe i zakończyłem trening dwoma 3-kami po 3:02-3:03. Wiedziałem, że nie mogę przesadzić – to pierwszy taki trening po niebezpiecznej kontuzji – trzeba zachować zdrowy rozsądek, żeby uraz nie powrócił.
Było to niesamowite uczucie – takiego treningu nie zrobiłem od 2 lat. Od 2 lat nie miałem takiej swobody w bieganiu i płynącej z tego radości. To właśnie takie treningi cieszą najbardziej. Wracałem do domu i próbowałem to sobie ułożyć w głowie i nadal do końca nie mogę…
Teraz do Maratonu zostają mi niecałe 3 tygodnie. Wiem doskonale, że przez długą przerwę w decydującym momencie przygotowań, czyli między 6, a 5 tygodni do startu nie trenowałem. To strata, której nie da się ot tak nadrobić jednym czy 2 dobrymi treningami „na świeżości”.
Widać doskonale, że dyspozycja jest, być może to nawet przebłysk formy – nie ma co się dołować, ale prawdziwa forma maratońska to trening regularny i objętościowy, a nie przerywany i „akcyjny” Co z tego wyjdzie? Zobaczymy niebawem. Tymczasem wracam do treningu, w ostatni weekend zrobiłem jeszcze długi bieg – nogi zmęczone, ale regenerują się ładnie. Jutro biegam tysiące, a w niedzielę szybką 30-stkę, czyli kamień milowy przygotowań – tego teraz brakuje najbardziej.
5 Comments
Trzymamy kciuki, teraz na pewno się uda!
Świetna informacja !
takie treningi niosą – oby do mety w eindhoven:)
marsz
Super!, tak trzymaj Mariusz! a ja trzymam kciuki!
Fajnie będzie wystartować w tym samym maratonie i niech Bóg da, być świadkiem Twojego sukcesu. Ja będę atakował „trójkę”. Powodzenia życzę!!!