Po 2 tygodniach obozu w Szklarskiej Porębie przyszedł czas na intensywny trening. Najtrudniejszy w ciągu 20 dni pobytu.
Ruszając w Karkonosze miałem plan zrobić jeden taki bodziec, wysiłkiem zbliżony do startu w zawodach. Zdecydowałem, że będą to odcinki kilometrowe z przerwą czasem równą wysiłkowi. Jest to jedno z łatwiejszych temp, bo walka trwa stosunkowo krótko, jednak i tak wiedziałem, że będzie to wysoki stopień trudności na to, co teraz mam wytrenowane.
Poniedziałek był burzowy, na popołudnie zapowiadała się regularna ulewa, więc pojechałem „na Zakręt” po śniadaniu. Temperatura wynosiła 23 stopnie, jednak było słonecznie, czasem tylko chmury dawały trochę cienia. Powietrze było ciężkie – było parno, typowa pogoda przed burzą. Wiedziałem, że nie są to optymalne warunki, ale na lepsze tego i następnego dnia raczej nie miałem co liczyć.
Licznik mijającego tygodnia zakończył się na blisko 170 kilometrach. Były 300-metrowe podbiegi, blisko 15-to kilometrowy cross na Reglach, 400-setki i długa wycieczka górska, do tego od 5 dni spałem w namiocie hipoksyjnym, który szczególnie w początkowym okresie daje w kość.
Nic – trening to trening, trzeba wykonać, bo tylko tak można liczyć na poprawę formy.
Rozgrzewka nie wyglądała dobrze, mimo ostatnich 2 łatwych dni, nogi wyraźnie czuły trudy ostatnich treningów. Ruszyłem jak zakładałem w 2:54. Nie było to niestety super komfortowe, drugi odcinek łatwiej, bo lekko z górki w 2:52. (biegałem na wahadle od 5-tego do 4-go kilometra słynnej drogi na ze Szklarskiej na Świeradów [link do opisu trasy]).
Od razu po 2 odcinkach piłem wodę i polałem kark – dawało to chwilową ulgę.
3 i 4 odcinek wyszedł ciężko, choć słońce schowało się za chmury. Pierwsze myśli, a może zrobię 6 sztuk??? Mleczan po 4 powtórzeniu 8,2 mmol/l, więc dosyć wysoko…
5-ty odciek słabszy, bo 2:56 i kończę z rękami na kolanach, nie jestem w stanie truchtać, jest gorąco. Dyszę bardzo ciężko. Walka toczy się nie tylko w drugich etapach kilometrówek, ale przede wszystkim w głowie. Odrzucam myśli, żeby skrócić trening. Jestem sam na treningu, co zawsze jest trudne do wytrzymania psychicznie. To są jednak tylko tysiące, następnym razem będą tysiące z dwójkami, później trójki, czwórki itd. Niezłe pocieszenie…
Wiem, że trzeba się przełamywać, wiem to od zawsze, że właśnie takie treningi robią różnicę. Zwyczajnie trzeba czasem przecierpieć – przełamać się. Pisał o tym też Alberto Salazar w swojej książce 14 minut. Niby proste, a jednak…
6-ty i 7-dmy odcinek już bardzo ciężko. Nie myślę o mecie, tylko o kolejnym słupku drogowym do zaliczenia, później kolejnym, trzymam technikę, oddycham na dwa wdechy, nie krzywię się za bardzo na twarzy, mocno pracuję ramionami – jakoś leci.
Przy 4-tym kilometrze trasy zauważam strumyk –moczę obficie głowę i ruszam na kreskę do ostatniego odcinka. Nogi mi się już trzęsą, lekko kręci się w głowie, wydłużam przerwę o 20 sekund.
Na ostatnim odcinku, mimo że zawsze ostatni jakoś już idzie, jest bardzo ciężko. Już po 300 metrach, a po 500 metrach każdy krok sprawia dużą trudność. DAJĘ RADĘ. Ten odcinek trwał w głowie najdłużej. Ostatnie 200 metrów czułem się jak na finiszu najtrudniejszego biegu -2:54.1, czyli tyle co średnia całości. Poziom sportowy treningu? Niby nic specjalnego, nie powala na kolana, jednak nie chodzi o uzyskane czasy, a o wysiłek, który miał miejsce i czy jest on trampoliną dla wzrostu formy, czy raczej niepotrzebnym obciążeniem…
Mleczan na koniec 9,2, z trudnością zmieniam startówki, ściągam mokry strój startowy. W czasie treningu poszło półtora litra płynu, a pragnienie nie ustaje. Truchtam z nogi na nogę 10 minut, chwila rozciągania i przychodzi ulubione uczucie dobrze wykonanej pracy – to w treningu lubię najbardziej, kiedy uda się przepchnąć kolejny kamień milowy. Wiem, że jestem jeszcze na początku drogi, ale tak daleko nie byłem już 2 lata.
Strumyk, koktajl węglowodanowo-białkowy na mleku sojowym z bananami i jest pięknie. Na koniec oberwanie chmury – wyrobiłem się praktycznie co do sekundy J
Następny taki bieg za 10 dni, a za niespełna 20 dni 5 kilometrów podczas Biegu Powstania Warszawskiego, w którym będę miał przyjemność startować na zaproszenie Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji – za które to zaproszenie bardzo dziękuję! Będzie to doskonałe przetarcie przed Mistrzostwami Polski na 10 km w Gdańsku podczas biegu Św. Dominika – Kamienia milowego o nazwie „zapas prędkości do Maratonu”.
6 Comments
Gratuluję udanego treningu i trzymam kciuki 🙂 A z ciekawości chciałem się zapytać, pomiędzy tysiącami przerwa trwała 3 minuty, czy może to były przerwy jednominutowe?
Pozdrawiam Irek. Ps. przyjemność z wykonanego dobrze ciężkiego treningu jest jak samo silna jak frustracja z powodu skrócenia zakładanego treningu. A odnośnie tego czy owy trening jest trampoliną do wzrostu formy czy niepotrzebnym obciążeniem chyba nikt nie odpowie od Pana za jakieś 2-3 tygodnie 🙂
stosunek czasu pracy do przerwy odpoczynkowej 1:1 oznacza, tyle samo trwał wysiłek co przerwa.
Jak zrobię taki trening na przerwie 1 minuta, to będzie super dyspozycja 🙂
mariuszu czy uważasz, że ten słynny „mikroklimat” szklarskiej rzeczywiście zastępuje wyskokgorski(1600 – 2000 n.p.m) chyba jednak nie, bo inaczej nie używąłbys namiotu?
super trening, gratuluję
marsz
@marsz
Szklarska Poręba to góry niskie i jest to inny bodziec niż góry średnie o jakich piszesz. O hipoksji wysokościowej nie ma co w tym przypadku mówić jako o decydującej i odczuwalnej szczególnie dla zaawansowanych. Jest tu jednak coś, co mocno bodźcuje – ja przez pierwsze 3 dni pobytu nie mam siły w Szklarskiej biegać – podobnie jak w Sant Moritz… Specyficzny mikroklimat działa pozytywnie i
Szklarska ma tę przewagę, że tu można szybko biegać – komponenta mięśniowa jest zatem łatwiejsza do wypracowania. Poza wspomnianym mikroklimatem są świetne trasy biegowe, wszędzie robi się naturalną siłę biegową – to rzecz moim zdaniem podstawowa.
dzięki mariusz:)
a co jest twoim zdaniem ważniejsze dla amatora, o ile w ogóle można to rozstrzygnąć – hipoksja czy moce bodźce w bps do maratonu, pytając inaczej, gdzie i kiedy jechać na
„obóz przygotowawczy” (start 26.10): w alpy na 2000 m.n.p.m czy do do szklarskiej?
marsz
@marsz
To trudne pytanie i większość trenerów odpowiedziałaby Szklarska.
Ja jako Trener mam doświadczenie z jednym zawodnikiem biegającym amatorsko, który był ze mną w Kenii przez 2 tygodnie i po przyjeździe poprawił rekord życiowy na 10 km, z którym walczył długo. Warto zaznaczyć, że do Kenii jechał z różnych przyczyn mocno niedotrenowany. Moim zdaniem po Szklarskiej nie osiągnąłby takiego poziomu sportowego.
Ja poleciłbym dla początkujących biegaczy, którzy nie byli jeszcze w górach niskich, najpierw potrenować właśnie na takich wysokościach – nie wykorzystywać od razu większego bodźca wysokości, czyli w granicach 1800-2000 m n.p.m.
i jeszcze… jeśli nie masz doświadczenia z górami średnimi – nie pchaj się tam sam, bo oczywiście możliwość poprawy poziomu sportowego jest dużo większa, natomiast tak samo duże jest ryzyko, że nic z takiego wyjazdu nie wyjdzie. Znam przypadki, że zawodnicy po wyjeździe w wyższe góry załamywali formę na długie miesiące – góry w połączeniu z mocnym treningiem to „stąpanie po cienkim lodzie”. Mi też w tym roku niestety nie wyszło 🙁