Tak, wszystko co dobre szybko się kończy…
Już niedługo uciekam z powrotem na niziny. Trochę szkoda, bo życie w Kenii płynie bardzo spokojnie. Zawsze jest tak, że będąc na obozie, gdzieś daleko od domu, nie myśli się o zmartwieniach – trochę jak na wakacjach, a do tego robi się to, co się lubi najbardziej. Przez 2 tygodnie była ze mną żona, więc to nie tylko obóz, ale i prawdziwe wakacje!
Treningowo wyszło całkiem nieźle, choć oczywiście mogło być lepiej. Przyjechałem tu po kontuzji, więc przygotowany byłem średnio. W pierwszym tygodniu, kiedy poczułem dobre podłoże pod nogami, od razu zacząłem sporo biegać, wróciłem do normalnego obozowego cyklu. Po 9 dniach troszkę mnie przytkało i na kilka dni musiałem zmniejszyć trening. Wszystko było jednak pod kontrolą, nie ma mowy o jakimś przetrenowaniu. Po prostu organizm jeszcze nie jest gotowy na większą pracę, na którą czas będzie dopiero w marcu. Sądzę, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a taki wariant wysokich gór jako ogólnego przygotowania przećwiczyłem już w zeszłym roku, kiedy to w sierpnie byłem w Font Romeu. Wtedy też nie mogłem dużo i szybko biegać, a skutek był myślę bardzo dobry. Teraz mam po powrocie nawet 5 tygodni więcej czasu, więc to bardzo budujące.
Będąc tutaj, cały czas się hamuję. Biegam zawsze te kilka kilometrów mniej niż fantazja podpowiada, kilka odcinków mniej na zabawach biegowych, nawet skracam sobie troszkę odcinki. Zawsze byłem zbyt zachłanny jeśli chodzi o trening, kiedyś tłumaczyłem sobie, że to ambicja :). Po latach treningu wreszcie zrozumiałem, że owszem trzeba mocno trenować, ale dopiero wtedy kiedy trzeba.
Decyzja o wylocie do Kenii była w 100% trafiona. Uciekłem od strasznej zimy, przy okazji wygrzałem moją kontuzję, po której teraz nie ma nawet śladu. Jest takie powiedzenie wśród maratończyków, że jak przyjdzie lato lub lata się poszuka, to kontuzje zaraz mijają – w moim przypadku też tak było.
Po przyjeździe do Polski wrzucę krótki filmik z treningów w Kenii, mam już na niego pomysł i trochę nagranych materiałów – może wyjdzie z tego coś fajnego.
drogi mają takie dziurawe, że czasem wolą jeździć poboczem
Będąc tutaj, szczególnie kiedy zostałem sam, obserwuję sobie życie mieszkańców. Nie zazdroszczę im, bo są dosyć ubodzy, choć nie widać, aby nie mieli środków do życia. Klimat jest dużo bardzie sprzyjający i łagodniejszy niż u nas w Polsce, myślę oczywiście o wyżynie, bo i życie w Kenii głównie toczy się na wysokości od ok. 1500 do ok. 2500 m n.p.m. Reszta kraju to nieużytki, sawanny i pustynie, poza terenami nadmorskimi, gdzie jest podobno raj dla turystów – białe plaże, rafa koralowa, ciepło powyżej 30 stopni Celsjusza(czasem nawet mocno powyżej). Tu na wysokości w Iten jest stale ok. 25 stopni, a styczeń i luty to jedne z cieplejszych miesięcy.
To co w Kenii fascynuje, to oczywiście dzikie zwierzęta, które wprawdzie zamknięte są w parkach narodowych, ale jest ich tam po prostu mnóstwo. Wystarczy przekroczyć granicę parku, często umowną, nie ogrodzoną, a tu od razu: żyrafy, słonie, antylopy, lwy itd. fascynuje również flora – wszędzie jest pełno zieleni, bananowce, piękne rozłożyste akacje itp.. Choć przez 3 tygodnie nie spadła kropla deszczu, a na niebie widziałem może 3 chmurki, to suche pory nie trwa długo, przeplatane są okresami deszczowymi, które widocznie nawadniają jakoś na zapas – nie znam się 🙂
Jest to zdecydowanie fantastyczne, wymarzone wręcz miejsce dla biegaczy wyczynowych. Wysokość, ciepło, uwarunkowania genetyczne Kenijczyków, w tym bardzo smukła budowa ciała i paradoksalnie średni status majątkowy, to ich niezaprzeczalne przewagi nad resztą biegającego Świata. Wiadomo, że im bogatszy kraj, tym trudniej zasiać w człowieku motywację do ciężkiej pracy fizycznej, jaką jest zawodowe bieganie. Większość biegaczy również w Polsce pochodzi głównie z małych lub średnich miejscowości, choć jak wszędzie są oczywiście wyjątki. Dla Kenijczyków bieganie to sport narodowy, jedyny w którym liczą się na Świecie, ba nawet na ostatnich Igrzyskach zajęli wysokie 13 miejsce w klasyfikacji medalowej samymi medalami biegaczy. Polska była na miejscu 20-stym, a budżet na przygotowania mamy zdecydowanie większy, choć pewnie kilkakrotnie mniejszy niż inne kraje, które wyprzedziliśmy. To już jednak inna historia.
Miejscowi żyją głównie z rolnictwa. Ziemie są żyzne. Standard życia nie jest wysoki, jednak warunki przetrwania również niezbyt wymagające. Nie potrzebują np. ogrzewania, solidnych ocieplanych domów. Żyją dosyć beztrosko, są stale uśmiechnięci.
Kenia ma też swoje słabe strony. Wśród nich z pewnością ruch drogowy. Pomijając, że lewostronny w czym słabo się ciągle orientuję :), to kierowcy są po prost bez wyobraźni. U nas w Polsce mamy fatalne statystyki wypadków, ale to co się dzieje tutaj, to jest nie do pojęcia np. w samym 200-tysięcznym Eldoret ginie dziennie na drogach 20 osób. Wszystkie matatu mają założoną blokadę na 80 km/h, a i tak z górki zasuwają dużo szybciej, trzymając silniki ciągle na wysokich obrotach. Wyprzedzają pod górkę, wyjeżdżając ciągle „na czołówkę”, tu trzeba im przyznać, że mają niezłe wyczucie, bo czasem chowają się na centymetry.
Kilka dni temu widziałem z bardzo bliska popis jednego motocyklisty. Jechał bardzo szybko ścieżką przeznaczoną głownie dla pieszych i rowerzystów, równoległą z drogą asfaltową. Unosił się za nim tuman kurzu, a ludzie uciekali na boki, w tym również ja. Nagle wjechał w nierówność, przeleciał przez kierownicę i wylądował na pasie trawy między ulicą, a ową ścieżką. Motor zrobił 2 salta i uderzył w ziemną burtę, bo ścieżka w tym miejscu znajdowała się ok. metra poniżej drogi asfaltowej. Widziałem to z jakiś 60 metrów, wcześniej uciekając na pobocze, obserwowałem bacznie, czy motor nie poleci w moją stronę. Kierowca wstał, otrzepał się i sprawdzał, czy motor działa. Ludzie wokół nawet zbytnio nie zareagowali – widocznie to normalka.
podobają mi się te srare Land Rovery
Drugim minusem Kenii jest wszechobecny kurz. Kierowcy podobnie jak w Polsce nie zwalniają obok pieszych zostawiając po sobie chmurę wysuszonej gliny. Staram się unikać takich dróg, ale czasem się nie da. Do tego stare samochody, jakie poruszają się po drogach, sprowadzane statkami z Japonii – coś jak w Polsce, gdzie mamy mnóstwo używanych, starych aut z z zachodu. Auta w Kenii, to często 20-30 latki, a nawet starsze, które zostawiają za sobą chmurę czarnej sadzy, najgorzej oczywiście ciężarówki, wtedy trzeba uciekać na zawietrzną albo koszulka na twarz. Takie sytuacje są niestety częste.
Mimo tych gorszych stron i tak chętnie tu jeszcze wrócę, bo to kraj niezwykle ciekawy, a jeszcze kilka fajnych miejsc nieodkrytych.
3 Comments
Interesujące życie, widzę że tam naprawdę sporo się dzieje oj sporo.
Ale tylko pozazdrościć takiego obozu i formy po.
Bardzo ciekawy artykuł że aż sie chce zbierać kase na taki obóz:)
Ciekawe zdjecię jak jeden kenijczyk biega na boso pewnie i tak ma niezle czasy.
pozdrawiam i niedługo witamy w Polsce dziś u nas było -5 aż miło się biegało w takim cieple 🙂
Super relacja 😉
Ja tez chcę do Kenii 😉
Szczególnie w mój gust trafiły informacje dot.kierowania pojazdami. Nie ma co narzekać,że w Polsce źle się jeździ. Turcja,Egipt też podobnie wypadają jak Kenia,jeśli chodzi o typowe dla nich zachowania na drodze. Istny Armegedon. Pozdrowionko!