Decyzja o wyjeździe do Kenii była trudna. Nie chodzi tylko o problemy z pandemią, ale przede wszystkim zostawienie rodziny w tym niepewnym czasie. Ryzyko, jakie podejmuje teraz każdy biegacz wyczynowiec jest zdecydowanie większe, niż w ubiegłych latach. Nie ma zbyt wiele startów, żeby „sprzedać” formę. Nie ma praktycznie możliwości materialnego zwrotu z inwestycji. Nie wolno się z drugiej strony zatrzymać. Wydaje mi się, że trzeba zwyczajnie przetrwać ten trudny czas i robić to, co potrafi się najlepiej, czyli w moim przypadku – trenować – biegać.
Po raz kolejny mam problem z dostaniem się na dobre zawody do dobrej grupy. Owszem miałem możliwość wystartować w Dreźnie 21 marca, kiedy to ma być dobrze obsadzony bieg, jednak jest to dla mnie za wcześnie. Dopiero się rozkręcam i tu każdy tydzień ma znaczenie. Na horyzoncie jest tylko Hamburg Maraton 11 kwietnia i Dębno 18 kwietnia. W Hamburgu będą grupy, w Dębnie, jeśli nie będzie zgody na biegaczy z zagranicy nie ma szans na optymalny wynik. Czekalem z nadzieją na decyzję Hamburga do którego aplikowaliśmy i niestety wczoraj dostałem decyzję odmowną 😔 Zostają zatem Mistrzostwa Polski w Dębnie. Pobiec tam dobry wynik z oczywistych względów będzie znacznie trudniej. Znacznie więcej trzeba będzie włożyć wysiłku organizacyjnego. Chodzi o organizację grupy, która jest kluczem do optymalnego wyniku. Ważniejsze jednak jest to, czy uda się przygotować formę i zachować zdrowie.
Kenia była tak naprawdę jedyną pewną możliwością. Łatwiej trenować jest w Albuquerque, gdzie wysokość jest o 800 m nad poziomem morza mniejsza, a zatem mniejsze ryzyko przetrenowania. Można tam śmiało biegać z prędkościami startowymi, jest łatwiejszy teren, jednak trudno jest polecieć do Ameryki ze względu na obostrzenia. Zwyczajnie można zostać zawróconym z lotniska. W Polsce w lutym i marcu pogoda jest niepewna, a druga jakże istotna sprawa to góry, w których jest „magia”. To one doprowadzają większość biegaczy do życiowych wyników, a taki jest mi właśnie potrzebny. Wszystkie moje najlepsze biegi były po górach!
Zdaję sobie sprawę, że przebiegnięcie Maratonu po 3:07/km jest bardzo trudne, choć raz mi się ta sztuka już udała. Jednak nie obawiam się tego wyzwania i wiem, że kilka razy byłem w wystarczającej formie, jednak zawodziły szczegóły.
Jestem w tej chwili na początku drogi, jakby w szatni do sali ćwiczeń – gotowy na trening specjalny, ale trzeba go jeszcze wykonać. Wiem, co mam robić i bardzo mnie to motywuje. Wierzę, że tym razem się uda i za 5 tygodni będę wracał do domu z jeszcze większą nadzieją i pewnością siebie✊.
Pierwszy tydzień w Afryce zaplanowaliśmy łagodnie. Celowo pierwsze dni miały być na mniejszej wysokości. Droga z Nairobi do Iten przedzielona noclegiem w Nakuru, żeby rozłożyć trudy podróży, a po drugie zresetować głowę – zobaczyć naturę Kenii – było fantastycznie!
Pierwsze dwie doby spędziliśmy w Nairobi, aż dwie, bo czekaliśmy jedną dłużej na naszych kompanów, którym opóźnił się lot.
Zaraz po rannym przylocie i dość długiej drzemce ok godziny 15-stej ich czasu (+2h) pojechaliśmy na Nyayo National Stadium. Marzyłem, żeby go kiedyś odwiedzić. NIe było możliwości dodzwonić się do nich wcześniej. Nawet obsługa hotelu próbowała kilkakrotnie. Pojechaliśmy więc w ciemno. Udało się – pobiegaliśmy, zwiedziliśmy, poczuliśmy klimat molocha, gdzie były rozgrywane niedawno np. Mistrzostwa Afryki. Stadion gościł wielkie nazwiska i mimo 1620 m n.p.m imponujące wyniki.
Zrobiliśmy 8 km i 10 x rozpędzane 200-setki. To stały zabieg przyspieszający aklimatyzację – lekki interwał, żeby organizm wiedział, że ma się ruszyć 🤫
Ciekawym obrazkiem były wielkie ptaki przechadzające się po bieżni i boisku piłkarskim
Dzięki dodatkowemu dniu w Nairobi zwiedziliśmy, oczywiście na biegowo, dwa parki stolicy: Huhuru i Arboretum. W sumie 17 km z czego połowa po mieście. Wrażenia niezapomniane, choć estetycznie bywało różnie. Zdecydowanie wolę naturę.
LINK do TRASY:
STRAVA : https://www.strava.com/activities/4759013264
Komoot: https://www.komoot.com/tour/314446062?ref=wtd
Huhuru to taki pas zieleni z oczkami wodnymi i mini jeziorami, gdzie odpoczywają mieszkańcy gęsto zaludnionego miasta. Położony jest bezpośrednio przy ruchliwej trasie do Mombasy i nowoczesnych wieżowcach stolicy Kenii. Nie jest jakoś specjalnie dopieszczony, ale zielony i przyjemny. Szczególnie w porównaniu z ruchliwymi chodnikami miasta, gdzie co jakiś czas jeżdżą też motorki piki-piki 🏍
Arboretum to ogrodzony spory obszar zieleni. Dosłownie dżungla z pięknymi drzewami. Dość pofalowana i w czasie modernizacji, więc do biegania „tak i sobie” teren. Jednak cichy i w sumie przyjemny.
Spotkaliśmy nawet małpy.
Trzeciego dnia byliśmy już w drodze. Przy wyjeździe z miasta minęliśmy 6-cio kilometrową dzielnicę slamsów. Był to przykry widok. Docenia się w takich momentach swoją sytuację życiową.
Po niespełna 2 godzinach od opuszczenia hotelu byliśmy w Naivasha przy słynnym jeziorze. Zjedliśmy lunch w klimatycznej restauracji na świeżym powietrzu i wyruszyliśmy łodzią w poszukiwaniu hipopotamów i innych mieszkańców okolic jeziora.
Duża grupa tych bardzo niebezpiecznych wegetarian wylegiwała się nad brzegiem jeziora, kolejne pływały przy nabrzeżu.
W pewnym momencie jeden z nich wynurzył się blisko łodzi i wyskoczył w górę, pokazując pełne uzębienie, później porykując ostrzegawczo. Było to mocne wrażenie, szczególnie, że siedziałem najbliżej 🙂
Zobaczcie zresztą sami:
Drugą atrakcją jeziora Naivasha były orły, które po nawołaniu gwizdem i rzuceniu ryby przez przewodnika, dostojnie pikowały z wysokiego drzewa po łatwą zdobycz.
Dalej popłynęliśmy na Crossant Island, gdzie mieszkają liczne grupy zwierząt, w zdecydowanej większości kopytnych. Udało się nam zrobić zdjęcie z jednymi z najdostojniejszych:
Półtorej-godzinny spacer był godnym zamiennikiem drugiego treningu. Zwierzęta są tam trochę oswojone i dopiero w ostatniej chwili oddalają się od zwiedzających.
Wieczorem dojechaliśmy do Parku Nakuru, gdzie już przy bramie przywitał nas kolejny bardzo niebezpieczny wegetarianin – bawół. Wielki byk nie miał ochoty dać pola naszej Toyocie.
W parku panuję wspaniały klimat. Dźwięki natury nabiegają z każdej strony. W nocy przy samym domku ryczał bawół. Śpiew ptaków i świerszcze. Na niebie nocą gwiazdy, a w dzień mocne słońce – rewelacyjnie!
W pamięci pozostanie też afrykańska muzyka na żywo – klimat nie do podrobienia.
Rano pobudka pyszne kontynentalne śniadanie i wyprawa jeppem z podnoszonym dachem na spotkanie z naturą – safari.
Szukaliśmy lwów i Lamparta, jednak nie mieliśmy szczęścia. Jednak i tak było pięknie!
Zaraz po wycieczce, chwila odnowy biologicznej w hotelowym basenie i w drogę do Iten.
Cieszyłem się, ale jednocześnie towarzyszyło mi uczucie niepewności, czy sprostam wyzwaniu. Chodziłem zamyślony i nieobecny. Mam wielki respekt do treningu w Iten, choć jestem tu już po raz 10-ty.
Dzisiaj publikując wpis mam za sobą tydzień pobytu w Iten. Udało się wiele osiągnąć. Aklimatyzacja postępuje pomyślnie. Wydolność rośnie wyraźnie. Nie zrobiłem tu wprawdzie nic imponującego treningowo, jednak ilość jest odpowiednia, a również jakościowo wygląda to obiecująco.
Już drugiego dnia pobiegliśmy na stadion z polecenia Sondre Moena. Niestety był w remoncie i wyszedł lekki cross :). Zaplanowane 3x5x250 m przerwa 150 m trucht sprawiło spory problem. Dyszałem jak lokomotywa. Po południu cor.
W niedzielę pojechaliśmy na Kaptuli Road na 25 km szybkiego wybiegania – zwanego przez miejscowych „Long Runem”. Poszedł mi całkiem nieźle. Trzeba przyznać, że trasa jest świetna – prawie płaska, super asfalt, brak kurzu i boczny wiatr. Biegałem po 3:52/km na częstości skurczów serca 144💪 czyli tylko leciutko nad AT.
W poniedziałek krótkie spokojne bieganie z siłownią – skupienie i zawzięcie jak widać 🙃
Po południu mała siła i przebieżki na płaskim boisku.
We wtorek 15×250 m dynamiczny podbieg – wkręciłem serce na 177 uderzeń na minutę – to więcej niż podczas ostatniego testu wydolności 🙂
W środę 16 km w terenie, który nie oszczędzał. Do połowy z wiatrem i lekko z górki, w drugą stronę trzeba było mocno zwolnić. To jeszcze nie dzień na walkę.
Czwartek dłuższe wybieganie na podobnej trasie, jak dzień wcześniej. Po południu cor.
Nie mogę doczekać się jutra. Plecak spakowany jak na Maraton. Założenie to 3x6x2′ przerwa 2′ i 4′ między seriami – dość szybkie bieganie – zobaczymy! ✊