Po piątkowych 10×1 km z Jackiem Wichowskim szykowałem się mentalnie na najdłuższy bieg od Marca – niedzielną 30-stkę.
Po południu przebiegłem jeszcze 8 km truchtu. Odpoczywałem.
W sobotę miały być 2 luźne rozbiegania – skończyło się na jednej porannej dyszce. Niestety czułem się na niej fatalnie. Fakt – było duszno, ale to nie usprawiedliwia, że ledwie się przemieszczałem. Regeneracja nie jest szybka, a dodatkowo wyraźnie doskwierała staw krzyżowo-biodrowy, trochę łydka i achiilles. Postanowiłem odpuścić popołudnie, pobawić się z dziećmi…
W niedzielę za to od rana ulewa. Od 11-stej miało się wypogadzać. Umówiłem się na 11:30 z Kubą Wiśniewskim. Plan 30 km po ok 3:55 – w terenie.
Ostatecznie zmieniliśmy trasę na asfalt Traktu Partyzanckiego w Kampinosie i ruszyliśmy o 12:00.
Dawno razem nie biegaliśmy, więc tematów były setki, dystans uciekał szybko. Deszcz i wiatr nas nie oszczędzał. Czułem się bardzo dobrze. Po 20-stym km zjadłem żel Enervit – nareszcie przyzwyczajanie do przemian fizjologicznych i odżywiania podczas Maratonu – „to mój Świat”.
Na ostatnie 25 km zostałem sam i mimowolnie zacząłem przyspieszać, choć kierując się częstością skurczów serca planowałem zwalniać. Wpadłem jednak w dobry rytm i bez zmęczenia mięśniowego, bez kryzysu energetycznego kończyłem trening w granicach 3:40/km. Przestało padać 🙃.
Jestem z siebie bardzo zadowolony😀. Pierwszy raz od kilku miesięcy czuję, że mogę pobiec szybko jesienią. W ostatnim okresie miałem prawie same wątpliwości, żadnego światełka w tunelu. 2 obozy w Jakuszycach bardzo słabe. Teraz karta zupełnie się odwraca.