Kwiecień był zdecydowanie najdziwniejszym miesiącem w mojej 25 letniej biegowej przygodzie. Nie wiadomo nic. Optymiści przewidywali, że zawody ruszą w maju-czerwcu, pesymiści, że dopiero na przełomie roku. Co chwilę dochodzą nowe informacje – Berlin Maraton odwołany, Mistrzostwa Europy w Lekkiej Atletyce odwołane.
Nasuwają się pytania, co robić i jak trenować. Opracowujemy strategię, a za chwilę musi być ona zmieniana.
Nie można korzystać z infrastruktury sportowej, nie można wyjeżdżać, nie można korzystać z opieki fizjoterapeutycznej. Ograniczenia są tu olbrzymie, a tarcza antykryzysowa nie obejmuje zawodników, którzy przestają startować i zarazem przestają zarabiać.
Ja zawsze należałem do optymistów i starałem się w nawet beznadziejnej sytuacji szukać pozytywów.
W moim przypadku przełożenie Igrzysk jest kolejną szansą. Zimowe przygotowania układały mi się źle. To kontuzja, to choroba. Styczniowo-lutowy czas spędzony w Kenii można uznać za stracony. Wprawdzie w marcu już karta się odwróciła i w Albuquerque stanąłem na nogi, ale czy wystarczyłoby to na realizację moich bardzo ambitnych celów niespełna 2 miesiące później – raczej byłoby to trudne…
Początek kwietnia to jeszcze kwarantanna, a więc bieganie w domu, na bieżni mechanicznej, trening uzupełniający. Za chwilę po, zrobiłem trening interwałowy 5×1 km + 500 m. Można powiedzieć na świeżości i wyszedł on dobrze, jednak takie odcinki zwykle na „luźnych nogach” nie zmęczonych kilometrażem, udają się. Pokazał to też test na 5 km po 2 tygodniach, gdzie ostatni kilometr pokonałem w 2:41,5! Oczywiście początek był spokojny, a czas końcowy tylko 14:47. Po 10 dniach spróbowałem się na dystansie dwukrotnie dłuższym i tu moja wydolność została brutalnie zweryfikowana. Mało biegania (ok. 300 km w kwietniu, jeden raz tylko 4×2 km – tydzień przed 5-tką), dużo form zastępczych, już spadek dyspozycji po krótkim marcowym obozie w górach. To wszystko dało odpowiedź, gdzie teraz jestem. Główną jednak przyczyną stanu rzeczy jest niepewność, brak mobilizacji organizmu na jasnym celu. Organizm wtedy podświadomie oszczędza zasoby, nie poddaje się wysiłkowi fizycznemu, szczególnie maksymalnemu.
Ostatnie zdania mogą brzmieć pesymistycznie, ale perspektywa jest nadal dobra. Dostałem czas, których mam zamiar jeszcze raz wykorzystać. Jest go bardzo dużo, co bardzo mnie cieszy, bo mogę od początku budować formę maratońską.
Dużo jest czasu na budowanie solidnych fundamentów, a w moim przypadku tylko takie gwarantują dobre bieganie „królewskiego dystansu”.
Kwiecień można śmiało uznać za okres roztrenowania. Formę wytraciłem praktycznie do zera, co pokazał ostatni test. Zatem teraz jeszcze 2 lekkie tygodnie i biorę się z zapałem do nowego!
Będę budował fundament na 85-90% normalnej sytuacji, bo nie wiadomo jak będzie on długi, nastawiam się na koniec roku, marząc o Maratonie we Frankfurcie 25 października, być może 8 listopada pobiegnę w Atenach, gdzie planowane były Wojskowe Mistrzostwa Świata w Maratonie, być może ultra-szybka Walencja na początku grudnia… To wydają się najbardziej realne cele. Sądzę, że jeśli któraś z imprez będzie miała się odbyć, to będzie to wiadomo na 3 miesiące przed, a jest to akurat czas na ruszanie z tzw. BPSem, czyli specjalistycznym przygotowaniem Maratońskim.
Teraz pracować będę nad ogólną wytrzymałością biegową, siłą ogólną (zapraszam Was na coponiedziałkowy trening Live na facebooku TatraRunnning), gibkością, niedługo siłą biegową i nad najbardziej pogarszającymi się wraz z wiekiem, zapasami prędkości.
Czas zleci szybko, a bez właściwych podstaw nie da się ciężko trenować i marzyć o dużych wynikach.
Zatem dość już narzekania, do dzieła!