To mój ósmy wyjazd na kenijską Wyżynę Wschodnioafrykańską, gdzie na wysokości 2350 m nad poziomem morza swoją wydolność trenują nie tylko pochodzący z tych regionów rekordziści, ale też biegacze z całego Świata, chcący bić swoje życiówki.
Po bardzo dobrze przetrenowanym grudniu, na początku stycznia pojawiły się problemy ze stawem skokowym. Badania obrazowe nic nie wykazały, jednak ból w lewym stawie skokowym był spory i nie pozwalał w pełni realizować planu treningowego.
Nie jest to jeszcze czas, w którym należy trenować intensywnie, więc skupiłem się na leczeniu, a także odciążeniu stopy. Przyjazd do Kenii przez chwilę stał pod znakiem zapytania, jednak Szczepan z Fizjoperfekt zapewnił, że jak odpocznę, to wszystko wróci do normy. Dorian Łomża ze SportsLab dobrał ćwiczenia i wszystko z wolna wracało do normy.
Zaraz po przylocie niestety kolejne trudności, a mianowicie zacząłem gorączkować. Infekcja nie była mocna, ale dość długi lot plus znaczna zmiana wysokości nad poziomem morza dodatkowo osłabiły organizm. Trzeba było odpocząć 3 dni, po czym bardzo spokojnie wprowadzać się do treningu. Choroba przystopowała mnie, co miało korzystny wpływ na leczenie nogi.
Z każdym dnie ubiegłego tygodnia postępy były zauważalne, choć powolne. Wzmacnianie, rozluźnianie, odpoczynek i tak na zmianę. Tu na obozie mam ogromny komfort tego, że praktycznie przez 20 godzin mogę odpoczywać. W domu przy licznych obowiązkach nie ma takiej szansy, a zatem regeneracja jest znacznie utrudniona. Tu wszystkie 3 czynniki działały bardzo pozytywnie i już z końcem tygodnia biegałem ciągiem, wcześniej uskuteczniając tylko marszobiegi: na początku 2 minuty biegu przeplatane 2 minutami marszu, później już kilometr biegu na 200 m marszu. Dalej już tylko strome podbiegi i zbiegi pokonywałem szybkim marszem, a bardziej płaski teren coraz szybszym biegiem.
W poniedziałek 3 marca pozwoliłem sobie na pierwsze przebieżki, w czasie 19-sto kilometrowego wybiegania. Były to odcinki 200-metrowe. W niezbyt szybkim tempie, bo po 35-36 sekund, ale najważniejsze bez bólu, więc śmiało można uznać, że zaczynamy trenować 🙂
Zwykle aklimatyzacja trwa ok 9 dni, tym razem wydłużyła się o kilka dni. Nic to jednak nie znaczy, bo wyjazd do Kenii jest etapem budowania ogólnej wydolności, a ta lubi spokój, cierpliwość i lekkie bodźce. Góry robią swoje, wystarczy czasem po prostu w nich być!