Ostatni raz we Wiązownej pobiegłem jakieś 13-14 lat temu, też na 5 km. Był to malutki bieg, tak samo jak Półmaraton. Pamiętam, że na innej niż obecna trasie. Do 4 km biegłem w grupie, żeby zaatakować kilometr do mety i wygrać zawody.
W tym roku to już zupełnie inna impreza – z rozmachem i z dużą frekwencją. Ciągle bieg nie ma konkurencji w tym czasie, Wiązowna jest położona bliziutko od Warszawy, a więc wszystko się zgadza.
Co najfajniejsze, to organizatorzy łączą wyczyn z bieganiem masowym – czyli tak, jak moim zdaniem być powinno: Bardzo dużo osób na trasie i staranie o dobre wyniki na mecie.
W tym roku wśród wyczynowców brylowały kobiety. Bardzo wartościowe wynik uzyskały szczególnie Iza Trzaskalska 1:12.38 w półmaratonie i Ania Gosk 15:58 na 5 km (Iza ostatnie 6 km biegła już sama, gdzie nie był to łatwy odcinek trasy, ponieważ było lekko pod wiatr, jeszcze trudniejsze zadanie miała Ania, która praktycznie całą trasę 5-tki biegła samotnie). Także druga i trzecia na mecie „Połówki” Ola Lisowska i Angelika Mach odpowiednio 1:14.03 i 1:15.37. Warto wspomnieć, że na mecie meldowały się odpowiednio na 9-tym, 12-stym i 15-stym miejscu! Poziom dziewczyn był wysoki!
Ja na 5 km miałem wielu młodych rywali na starcie. Szybkich, biegających 5-10 km i bieżnię, między innymi (z przed chwili) Halowy Mistrz Polski juniorów na 3000 m. Cieszę się z tego zwycięstwa i wyniku 14:38. Idę krok po kroku z moją formą. Po słabym crossie w Hannout 20 stycznia, teraz było już całkiem dobrze. Jak było od początku:
Jak to przystało na Maratończyka, prawie 7 km na rozgrzewkę, żeby kilometry się zgadzały, jeszcze kilka minut ćwiczeń dogrzewających, przebiórka, toaleta, 2 przebieżki i popędziłem ustawić się na starcie. Czułem się bardzo dobrze, bo ostatnie dni były ciut mniejsze treningowo, miałem tydzień regeneracyjny.
Przebiłem się przez biegaczy od tyłu, szukałem żony kolegi, z którym przyjechałem, żeby oddać ostatnie ubrania, w końcu 100 m przed startem od strony trasy biegu była moja Żona i ostatecznie jej zostawiłem ubrania.
Zrobiłem jeszcze ostatnią z czterech przebieżek i chciałem wrócić na start na jakieś 3-4 minuty przed strzałem startera i tu wydarzyła się dość kuriozalna sytuacja. Widzę jak Pan w słusznym wieku próbuje zatrzymać biegacza, który jak ja truchta na linię startu. Zachowuje się jak rasowy obrońca koszykarski lub zawodnik prosto z boiska do piłki ręcznej. nisko na nogach, ramiona w bok, poruszał się krokiem odstawno-dostawnym. Na początku mnie to rozbawiło, ale jak ruszył w moją to najpierw pomyślałem, że minę piwotem, ale nie chciałem się już wygłupiać 🙂 Padło hasło typu idź na koniec startujących, nie wejdziesz itd. Przestało mi być do śmiechu… Pan chwycił mnie w pół i zerwał mi numer startowy. Przyznam, że wkurzyłem się trochę i odtrąciłem rękę agresywnego Pana, za chwilę podbiegł Strażak, ale po moim krótkim „proszę wyluzować”! odpuścił… Spojrzałem na zegarek HR 123 🙂 Już byłem rozgrzany 🙂 Zaraz na starcie ktoś powiedział: w Gdyni było podobnie… Ludzie trochę za bardzo przejmują się swoimi rolami… i jeszcze kilka wesołych komentarzy, które rozładowały atmosferę 🙂 Startowałem w blisko tysiącu różnych biegów na wielu kontynentach i nigdy jeszcze nie miałem takiej sytuacji, 10-cio krotnie większych, imprezach Mistrzowskich etc… Mam nadzieję, że ktoś z Organizatorów to przeczyta i zastanowi się nad tym aspektem, bo był to zupełnie niepotrzebny stres…
Później był już tylko ja, asfalt i Rywale, na trasie moi najwierniejsi kibice Żona i córeczka Zosia.
Ruszyłem zdecydowanie. Teraz na zdjęciu widzę, że trochę jak sprinter, z pochylonym tułowiem. Biegło mi się genialnie. Przez pierwsze 200 m byłem pewien, że jest wolno. Zakładałem, żeby rozpocząć nie szybciej niż 2:55 na kilometr, tymczasem pierwsze 500 m było w ok. 1:22-1:23. 🙂
Po zerknięciu na powyższy międzyczas oczywiście zwolniłem, starałem się rozluźnić, a nawet pomyślałem, żeby schować się za któregoś z rywali. Niestety wszyscy zwolnili razem ze mną, postanowiłem więc kontynuować.
1 km w 2:50 wg. pomiaru z trasy i GPS (piknął praktycznie na kresce), dalej biegło mi się coraz lepiej, zdziwiłem się, kiedy również 2 km były w 2:50. W tym miejscu widziałem już pobliski nawrót i nie czułem rywali na plecach.
Zawróciłem i poczułem, że zgodnie z przewidywaniami będzie teraz pod wiatr. Nie jakoś mocno, ale odczuwalnie.
Biegłem swobodnie. Popatrzyłem na Rywali, zobaczyłem Anię Gosk, dalej Ewę Jagielską. Usłyszałem kilka okrzyków dopingu ze strony Biegaczy. Dzięki!!!
Dalej biegłem na wprost coraz liczniejszych grup. Biegacze orientowali się często w ostatniej chwili. Nie jechał przed nami pojazd, wzorem ubiegłych lat. Gdyby tak było, z pewnością byłoby znacznie bardziej komfortowo. Nie kontrolowałem już czasu, tylko skupiałem na miarowym i mocnym biegu, a także na tym, żeby nie zbiec z asfaltu i nie wpaść na nikogo z naprzeciwka.
Ok. 1,5 km do mety grupy się przerzedziły i przyszło pierwsze wyraźne zmęczenie. Czułem, że ramiona sztywnieją, a oddechu zaczyna brakować. Wyraźnie skróciłem krok kadencja z 93 wzrosła do 95 kroków na minutę.
Nie czułem rywali na plecach, widziałem tylko w oddali zbliżająca się już bardzo wolno metę. Miałem doping, ktoś krzyknął gonią Cię, co od razu pobudziło do walki. Z pewnością nie biegłem już dobrze technicznie, ani luźno. Nie oglądałem się, tylko zwyczajnie starałem się optymalnie dotrzeć do mety. Nie miało to nic wspólnego z „przyjemnym bieganiem”. W tym momencie, czyli na ostatnich ok. 600 metrach było to, o co tak naprawdę chodziło w przetarciu – miało być piekielnie ciężko i było!
W czasie Maratonu takiej walki będzie przynajmniej 10-15 razy tyle, a więc trzeba dać organizmowi bodziec do działania. Oczywiście wysiłek będzie się różnił, ale ból będzie podobny.
Minąłem metę i nikt mnie nie wyprzedził. Ucieszyłem się w duchu, choć jedyne o czym myślałem, to oprzeć się o kolana.
Dalej napiłem się ciepłej herbatki od Warsaw Run Club – Wielkie dzięki za nią i za kibicowanie!!!
Później po ubraniu ciepłych rzeczy potruchtałem wraz z córeczką na podium.
Tu było bardzo miło. Był miedzy innymi bardzo sympatyczny Pan Andrzej Supron, któremu nie miałem okazji wcześniej uścisnąć ręki.
Jeszcze kilka gratulacji i wspólne truchtanie z kolegą treningowym Jackiem Wichowskim, który wyrównał rekord życiowy (14:55).
Biegałem pierwszy raz start w Nike Vapor Fly 4% w wersji Flyknit, czyli z tkanej jedną nicią siateczki – leżą na stopie zdecydowanie lepiej niż poprzedniki. Biega się super, szczególnie gdy jest moc w nogach – wtedy oddają, na zmęczeniu jest podobnie jak w wersji poprzedniej – nie chuć już tego „noszenia”. Zobaczymy podczas dłuższych biegów…
Było bardzo fajnie, na co miała wpływ doskonała jak na tą porę roku pogoda. Nie zepsuł tego nawet incydent przed startem. Szczerze nie wiem, czy można start rozwiązać inaczej… Wyczynowcy zawsze pojawiają się na linii mety na 5 max 7 minut przed startem. My nie dogrzewamy się na trasie, tylko praktycznie do ostatniej chwili jesteśmy w ruchu. Nie możliwe jest stać 10 minut na linii i pobiec skutecznie…
1 Comment
Jak zwykle fajny wpis! Liczę na jakieś wieści z obozu.
Powodzenia i zdrowia w przygotowaniach!