Po Maratonie w Berlinie (12 sierpnia) długo odpoczywałem. 6 tygodni, tylko sporadycznie biegałem w I, 3 razy w II zakresie intensywności, do tego kilka razy pływałem. Nadrobiłem trochę spacery i przejażdżki rowerowe z dziećmi – fantastyczny wakacyjny czas!
Dalszą część września, październik i listopad to już czas treningu i co najważniejsze startów, głównie w kierunku poprawy tego, na co nie ma czasu w czasie przygotowań do Maratonu. Chodzi tu o ćwiczenia siły ogólnej, siły biegowej i w końcu bieganie na większych obrotach, z prędkościami do krótszych dystansów, co łącznie wyrabia w organizmie niezbędny zapas siły i prędkości – dla mnie ma to niebagatelne znaczenie, bo po takim okresie treningowym dużo łatwiej realizuje się specyficzną pracę Maratońską. Organizm jest wypoczęty i dynamiczny, gotów na wyzwania.
Pierwszym akcentem wyżej opisanego działania, był test wydolności w SportsLabie u Szczepana Wiechy, ustaliliśmy progi treningowe i zabrałem się za pracę na odpowiednich moim zdaniem intensywnościach (już niebawem napiszę więcej o moim badaniu i jak układałem na podstawie niego trening).
Zaraz po teście był start w Soczewce (przebiegłem na progu przemian beztlenowych). Tutaj więcej o samych zawodach
Kolejnym podokresem był 3 tygodniowy obóz w Szklarskiej Porębie, gdzie bardzo dobrze potrenowałem, choć to tak naprawdę „rozliczą” zbliżające się starty i dalsza część przygotowań do wiosennego Maratonu.
Bezpośrednio po zgrupowaniu polecieliśmy wraz z Reprezentacją Sił Powietrznych Wojska Polskiego na przełajowe zawody do Koksijde.
Przelot samolotem transportowym Bryza to fajna przygoda 🙂
Belgia z lotu ptaka wygląda na zaplanowaną i zorganizowaną do perfekcji, wykorzystany jest chyba każdy centymetr kwadratowy terenu.
oczywiście wypatrywałem głównie infrastruktury sportowej, a przede wszystkim stadionów lekkoatletycznych 🙂
Zawody to pierwszy z dwóch ważnych celów jesieni, a zarazem doskonałe przetarcie na maksymalnej intensywności. Wiedziałem, że bieg będzie trudny, a ja z Orłem na piesi zmobilizuję się do walki na całego.
Rywale byli bardzo mocni. Henryk Szost i Szymon Kulka to twardziele, nie odpuszczają, biegają z pełnym zaangażowaniem, do tego pochodzą z terenów pagórkowatych – są bardzo dobrymi przełajowcami.
Bardzo mi to odpowiadało, bo wiedziałem, że tylko tak mogę w pełni otworzyć się na zmęczenie. Czułem, że jestem w dobrej dyspozycji, pytaniem było tylko to, jak zareaguję po powrocie z gór. Po raz trzeci potwierdziło się, że jeśli potrenuję tam przez ostatni tydzień bardzo łagodnie, to forma jest!
W Belgii warunki do biegania trafiliśmy idealne. Ok. 13-15 stopni Celsjusza, bez opadów, powietrze dużo świeższe niż dzień wcześniej. Trasa w pobliżu Morza Północnego, mnóstwo tlenu – tak jak lubię!
Wystartowaliśmy mocno. Szymon od razu wysunął się na prowadzenie. Widać było dynamikę – typową dla biegaczy, którzy niedawno jeszcze specjalizowali się w biegach na bieżni.
Początek 1800 metrowej pętli wyglądał tak, że po 100 metrach zaczynał się podbieg, najpierw stromy i krótki, następnie dłuższy ok. 80 metrowy po piasku. Piasek na wydmach był grząski, co akurat dla mnie było dużym atutem. Co ciekawe ścigający się z nami czołowi polscy biegacze na orientację Michał Olejnik i Bartosz Pawlak (pozdrawiam Was chłopaki!!!)
trzymali się bardzo blisko, ponieważ dla nich było to naturalne środowisko. Po podbiegu i ok. sześćdziesięciu metrach płaskiego terenu, również piaszczystego, czekały nas 2 zbiegi „na łeb na szyję” 150 m płaskiego po trawie i kolejna, choć już mniej wymagająca wydma (powiedzmy o połowę lżejsza), dalej ok. 400 m płaskiego, gdzie urwaliśmy się z Heniem Szostem i wspomnianym Szymonem.
Po 800 metrach trasy kolejny ostry podbieg po piasku, 100 m po wydmie i zbieg, dalej 800 m płaskiego, twardszego, choć krętego terenu – nie było się tak naprawdę gdzie porządnie rozpędzić, jedynie 300 metrów do mety.
Po pierwszej z pięciu pętli miałem stratę ok 5 sekund do Szymona, Heniu na plecach. Kolejny podbieg i zbieg – przybliżam się, oddalam na płaskim, znowu przybliżam na wydmach, oddalam na płaskim. Nie mam prędkości, żeby trzymać na trawie, musiałbym biec z maksymalną prędkością – nie możliwe do wytrzymania na tak długim dystansie. Na 4 pętli Szymek ucieka, powiększa przewagę do 18 sekund (jakieś 80-90 metrów).
Po przebiegnięciu ostatniego punktu kontrolnego (po 7,2 km) przestałem myśleć, ruszyłem w pogoń. Czułem, że miałem moc, choć po 5-tej dużej górze nogi dosłownie ugięły się pode mną, oddech nie wyrabiał z dostarczaniem tlenu., biegłem siłowo, bez luzu, z pół otwartymi oczami. To był czas, żeby pracować na maksymalnych obrotach, uruchomić w organizmie wszystkie pokłady energii dające możliwość intensywnej pracy. Przed ostatnią górką poczułem, że zbliżam się, co dodało mi animuszu.
Zawsze chciałem wygrać ten bieg, bo startują w nim zwykle najlepsi polscy przełajowcy. Notabene 3 razy wygrałem Mistrzostwa Polski w biegach przełajowych, a nigdy Air Norda. Do tej pory jedno trzecie i trzy drugie miejsca.
Poczułem krew, poczułem, że mogę powalczyć, choć czeka mnie najtrudniejszy kilometr skrajnej niewygody i niedotlenienia, bólu mięśni całego ciała, jednym słowem walki.
Na ok. 500 metrów do mety rzuciłem na szalę już wszystkie siły, finiszowałem zbliżając się do Szymona. Obejrzał się, poderwał do końcówki, przewaga przestała topnieć tak wyraźnie – przegrałem o 5 sekund, ale pobiegłem dobrze.
Po biegu jeszcze przez 10 minut miałem drżenie mięśni nóg, ból w wątrobie, otumanienie w głowie – „zdrowo się zarąbałem” J
Niezmiennie to uczucie, pomieszane z zadowoleniem z siebie wprawiło mnie w doskonały humor. Uwielbiam ten stan! Być może z powodu dobrze wykonanego zadania, a być może ze zwyczajnego, młodzieńczego zapału do rywalizacji, który o dziwo ciągle nie gaśnie J
Zaraz po biegu dekoracja, czyli moment przyjemnego ukoronowania włożonej pracy. To moje dopiero 4-te podium w tym roku, ale za to w 5 startach – jest ok!
Humory dopisywały wszystkim, łącznie z sympatycznym spikerem. Piękna atmosfera sportowego święta. Szymon dostał nowe pseudo „Sajmon”. Reszta imprezy to równie przyjemne zakończenie zawodów z pyszną Belgijską kolacją i tańcami. Życie sportowca choć w większości ciężkie, wynagradzane takimi momentami, pozostawia niezapomniane wspomnienia mile spędzonego czasu w gronie przyjaciół, „bratnich dusz”! To chyba jeden z ważniejszych aspektów całej „zabawy” w sport.
Wielu ze startujących w zawodach, również w naszej reprezentacji, to biegacze amatorzy. Każdy inaczej odbierał swój udział w imprezie, jednak widać było, że każdy dawał z siebie ile mógł, rywalizował, ale przede wszystkim bawił się!
Usłyszałem kilka ciepłych słów od jednego z kolegów, że jest zaszczycony, że mógł być razem z nami – wyczynowcami w reprezentacji kraju – to miłe i motywujące. Ja również, kiedy jestem na takich zawodach, jestem dumny, że mogę reprezentować kraj – w tym przypadku Wojsko Polskie i jego Żołnierzy, staram się to robić najlepiej, jak tylko umiem.
Dostałem na zakończenie 2 piękne medale. Jeden od organizatorów, drugi od naszego Pułkownika. Prawda, że są piękne?
Sport i ogólna sprawność fizyczna zawsze były, są i mam nadzieję, że będą jednymi z najważniejszych aspektów życia codziennego każdego żołnierza. Takie zawody, a tym bardziej regularny trening są nieodzowną ich częścią. Cieszę się, że mam w to choć mały wkład, a nie wykluczone, że będzie on się poszerzał…
Za 2 tygodnie i 1 dzień czeka mnie jeszcze start w Biegu Niepodległości 11 listopada, gdzie mam nadzieję pobiec szybko, bo wszystko na to wskazuje, że właśnie tak powinno być! Ma być nas na starcie ok 20 tys., a w całej Polsce chyba setki tysięcy. Mam zamiar dać z siebie tego dnia wszystko – tylko tak rozumiem w pełni uczcić setną rocznicę odzyskania niepodległości – już nie mogę się doczekać 🙂
Trzymajcie się!!!
2 Comments
Jak zawsze walczący do końca, gratulacje! 🙂
A w którym mieście będziesz startował 11.11?
Walczymy! 🙂
11.11 w Warszawie