Nike w maju ubiegłego roku wykorzystało najnowocześniejsze technologie (linia tuż przed biegaczami wyznaczała tempo biegu, dzięki czemu prowadzący biegacze nie musieli kierować się wyczuciem, a jedynie trzymali się linii przed sobą), jak widać biegałem dokładnie jak pozwalała natura 🙂
Niedzielny długi bieg był podsumowaniem 11 dni na w górach. Był to bardzo dobry dzień 🙂
ale po kolei…
Piątek (9 dzień obozu, kiedy można już zrobić ciężki trening) miał być wstępnie pokonany tempem 3:40 / km (ustaliliśmy z Fizjoterapeutą, że przy takiej prędkości nogi nie będą zbyt mocno obciążane, ponieważ im biegamy szybciej, tym bardziej obciążamy układ ruchu, biegamy wyżej na śródstopiu), jednak 2 x 5 km przebiegłem po 3:30. Szybciej tylko dlatego, że nie po szutrach wokół Iten, a po asfaltowej trasie w kierunku Eldoret. Wolałem biegać po stabilnym podłożu, mimo, że twardszym…
Nie był to II zakres treningowy – wyraźnie wchodziłem w III, a więc zmęczenie było znaczące, jednak prędkość nadal niewielka, a o to właśnie chodziło.
Cały trening to blisko 23 km, więc porządna dawka biegania. Noga zniosła to dosyć dobrze, choć Isaach nie był zadowolony z biegania po asfalcie – prawdopodobnie miał rację…
Po południu wolne, tylko wyjazd na masaż
Trzeci masaż pokazał, że postęp jest znaczny, nie wiłem się już na łóżku, choć masaż stóp ciągle łaskocze 🙂
Sobota, czyli 10 dzień pobytu, to 2 x spokojne 10 km z dużą ilością sprawności. Trening taki na odhaczenie – można nawet powiedzieć nudny, bo obje dyszki na 600 metrowej pętli wokół łąki, wykorzystywanej jako miejsce sportu i rekreacji. Tym razem jedynym urozmaiceniem krążenia była możliwość oglądania rozgrywek piłki ręcznej na trawiastym boisku.
Odkryłem, że biegam bez bólu w prawą stronę, więc w zeszłym tygodniu zrobiłem tak łącznie pewnie ok. 50 km 🙂
O właściwej drodze miał zadecydować niedzielny „longrun”. Długie wybieganie również z założeniem, żeby oszczędzać nogę, ale popracować na tzw. „wysokim tlenie”, czyli żeby przemiany w organizmie były możliwie wyłącznie tlenowe, ale intensywność jak najwyższa. W imię zasady: zrobić w jak najkrótszym czasie najbardziej trenującą pracę w danym obszarze fizjologicznym nad którym skupiamy się danego dnia.
Ruszyliśmy razem z Damianem Matatu z Iten o 7:30. Na miejscu – skrzyżowaniu drogi Iten-Eldoret z drogą do Moiben byliśmy przed 8:00. Jest tam niżej o 200 m w porównaniu z Trasami w Iten. Założenie było proste 25 km po 3:50. 10 minut rozgrzewki pobiegliśmy. Początek był łatwy, bo lekko z górki, wiatr boczny, czasem sprzyjający. Pierwszy kilometr 4:00, następne już w granicach 3:45.
Po 10 km trasa jest praktycznie zupełnie płaska, co w Iten jest niespotykane. Biegnie się dużo łatwiej, choć wysokość miedzy 2200, a 2160 m n.p.m. jest nieporównywalnie trudniejsza niż bieganie na nizinach. Szacunkowo ok 15 sek./km. Ruch jest znikomy, nie ma więc kurzu i jest bezpiecznie.
Zawróciliśmy po 14 km. Na ostatnich 5-ciu trasa wznosiła się, co odbiło się na tempie biegu i częstości skurczów serca – organizm odpowiada natychmiastowo.
Pod koniec zawiało dość mocno i pojawiły się tumany kurzu i mała trąba powietrzna – nie ma żartów.
Później zęby całe w brązowej mączce, ale szczęście z ukończonego treningu.
Noga dała radę – to najważniejsze.
Średnie tempo wyszło 3:46, średnie HR 156. Jest dobrze! Sam z pewnością pobiegłbym ciut wolniej. w dwójkę biega się znacznie łatwiej, szczególnie, że mój prywatny FrontRunner spisywał się doskonale 😉
Jest plan, żeby na Moiben Road wrócić jeszcze 2-krotnie. W czwartek na tempo i w niedzielę na 30 km.
Tydzień zamknął się przebiegniętymi blisko 150 km, 6,5 h sprawności. Jest super 🙂
2 Comments
Super. Oby tak dalej. Trzymam kciuki.
@Pawel.Miz.NRC
Dzięki Paweł i do zobaczenia na warszawskich trasach!