Start w 5-tym Półmaratonie 2 Mostów w Płocku 11 września był ważnym etapem przygotowań do Maratonu. Było to jednak coś więcej. Zawsze zawody w rodzinnym mieście powodowały u mnie większe emocje, mobilizację, a co najważniejsze „pod kominami” pokonywałem zawodników, z którymi nigdy i nigdzie indziej nie wygrywałem.
Półmaraton 2 Mostów to dodatkowo „moja impreza”. Pisząc „moja” mam na myśli to, że ją od początku współorganizuję. Odpowiadam za kilka spraw w tworzeniu i samym przeprowadzeniu. Główne zadania to biuro zawodów i trasa biegu wraz z punktami odświeżania, które w momencie upału są kluczowe.
Mimo natłoku spraw związanych z przygotowaniem imprezy musiałem i chciałem pobiec, bo zwykle to najwartościowszy trening jaki mogę zrobić. 3 tygodnie przed Maratonem zwyczajnie muszą wystartować, aby forma szła w odpowiednim kierunku. Mam to już od lat sprawdzone i zawsze się potwierdzało.
Ostatnio pisałem o udanych 3 tygodniach obozu. Zdecydowanie takie były, jednak zaraz po publikacji wpisu zaczęły się „gorsze dni”. Wyszło zmęczenie nie tylko treningiem, ale i długim pobytem na wysokości. Zacząłem czuć się zwyczajnie źle. Nawet krótkie treningi sprawiały trudność, spoczynkowa częstość skurczów serca zaczęła oscylować w granicach 42 ud./min co u mnie sygnalizuje taki stan, jak zapalenie się żółtej kontrolki w aucie. Nie przejmowałem się tym zbytnio, bo tak już bywało, a do tego wiedziałem, że mam teraz czas na odpoczynek i mogę zrobić kilka luźniejszych dni. Zwyczajnie odpoczynek był nawet zaplanowany.
Od poniedziałku do czwartku po prostu spokojnie biegałem, włączając przebieżki, jedno szybsze rozbieganie. Liczyłem, że piątkowy, zupełny odpoczynek postawi mnie ostatecznie na nogi. Niestety podróż powrotna do Polski była ciężka, choć piękna, bo pociąg jadący do Zurichu przecina przepiękną część Alp. Dalej lot z przesiadką, gdzie na transferze dowiedziałem się, że firma zabezpieczająca ogrodzeniami nasza imprezę, zwyczajnie nie wywiąże się z umowy. Szybkie telefony po innych, nerwowe szukanie na ostatnią chwilę sprawiły, że nie był to niestety dzień odpoczynkowy…
W sobotę przygotowań i walki ciąg dalszy. Nowa sprawa to także przesunięcie startu z 10:00 na 8:30. Decyzja jak najbardziej słuszna, jednak 200 osób pracujących przy imprezie musi to wiedzieć, musi inaczej się przygotować. Wszystkiego należy dopilnować z idealną starannością. W upale każdy błąd organizatora może skutkować poważnymi problemami biegaczy, łącznie ze zdrowotnymi konsekwencjami, a to jak wiadomo jest niedopuszczalne. W końcu w całej tej naszej zabawie z bieganiem chodzi o poprawianie zdrowia! W sobotę nie miałem czas nawet chwilę potruchtać…
W niedzielę wstaję już o 4:00, nie mogę już dłużej spać… Choć wiem, że wszystko będzie przygotowane jak należy, zawsze są emocje, czy rzeczywiście cała machina zadziała i jak pobiegnę, czy nogi najzwyczajniej będą się kręcić…
Dobre śniadanie i wyjazd na trasę. Zadania już wcześniej rozdzielone i wszystko idzie według planu. Czas do rozgrzewki minął momentalnie.
7:40, a jest już naprawdę ciepło, choć lekkie podmuchy wiatru chłodzą atmosferę. Chłodzę się przed biegiem kostkami lodu pod czapką. Starterem jest sam Prezydent Płocka Pan Andrzej Nowakowski. Ruszamy dosyć spokojnie. Trasa prowadzi początkowo dość mocno z górki. Pierwszy kilometr 2:56, następny na moście, cały lekko w dół jest jeszcze mocniej. Biegnę z dwoma Kenijczykami i Ukraińcem. Zaczynam jednak puszczać, bo czuję, że jest szalenie mocno. Odstaję na przynajmniej 30-40 m, a na drugim kilometrze stoper pokazuje 2:48. Myślę sobie, że to jest zdecydowanie za szybko. Muszę biegać swoim tempem. Niestety oznacza to, że będę walczył sam. Przede mną grupka, która będzie się wspierać – nie jest to dobre rozwiązanie. Z drugiej strony wiem doskonale jak trudna jest trasa, że temperatura za chwilę mocno wzrośnie i być może rywale zapłacą za tak mocny początek.
Po niespełna 3 km wbiegamy na wał powodziowy, a tam susza zmieniła twardą zwykle drogę w piaszczyste podłoże, które nie daje stabilności biegu. Wiem, że powinno to dodatkowo zadziałać na moją korzyść. 5 km mam w 15:01, a więc jest bardzo mocno. 6-ty kilometr lekko pod górkę, zaczynam jeszcze bardziej tracić dystans do rywali. Z jednej strony należy biec rozsądnie, na swoje możliwości, z drugiej strony nie mogę tracić kontaktu, bo Półmaraton, to wcale nie taki długi dystans i nie da się odrobić zbyt dużej straty.
Na 9-tym kilometrze czeka 500-metrowy podbieg. Bardzo stromy (większy niż słynna warszawska Agrykola). 10 km przy ZOO w 31:10, a więc zwalniam mocno, choć już nie ustępuję grupce przede mną. Biegnę ich tempem. Kolejne kilometry z górki i jest poniżej 3:00/km. Biegnie się lekko – jest dobrze! Mam nadzieję, że będę teraz odrabiał, nóż mogę dogonię rywali. Wał idzie ciężko, widzę, że jeden Kenijczyk zaczyna odstawać. Dodaje mi to skrzydeł, gonię… 15 km w niezłym czasie 15:30 ostatnie 5 km. Jednak dalej jest coraz ciężej, mimo że przewaga nad 3-cim zmalała. Na 17 km wypijam żel z kofeiną. Mam nadzieję, że to mnie pobudzi, że na podbiegu jeszcze odrobię. Niestety na takich odcinkach ciężko konkurować z rywalami z Kenii. Wiem jakie mają tam tereny, że takie górki mają na co dzień, że dźwiganie ponad 10 kilogramów mniej robi swoje… Niestety na 20-stym kilometrze jest podobnie jak było na 15-stym. Ostatni kilometr znowu bardzo ciężki, dalej kostka Starego Miasta.
Dobiegam 4-ty z czasem 1:07:15. Zwycięzca ma lekko poniżej 1:06. Nie przegrywam wiele, ale zdecydowanie. Biegłem ciągle w pewnym kontakcie, ciągle widziałem rywali przed sobą, ale pościgałem się jakby tylko „na radar”.Odziwo po biegu czuję się świetnie. Nie jestem wyczerpany upałem, czy „zniszczony” mięśniowo. To świetny prognostyk. Prztarłem się, co było najważniejsze, wszedłem na inny poziom, czego nie uzyskałbym na treningu. Dodatkowo wygraliśmy drużynowo, co bardzo cieszy. To mój pierwszy od 3 maja start, a właśnie udziały w wyścgach budują mnie najbardziej.
Chciałbym w tym miejscu podziękować pracownikom wydziału Sportu Płockiego Ratusza, którzy wkładają w imprezę co roku wiele serca, Wolontariuszom, którzy dzielnie wspierali biegaczy i wszystkim zaangażowanym w wydarzenie. Myślę, że był to bardzo dobry bieg!
Po biegu 3 dni jak koszmar. Nogi jak z ołowiu, dosłownie jak „obite kijem”. Pomaga Szczepan Figat masażem powięziowym, po którym niestety trzeba 2 doby biegać mało i spokojnie. W czwartek biegam 19 km po 3:34 w lesie HR 150 LA 1,1 mmol/l – wydolnościowo staję na nogi. W piątek interwałowo szybkie 20 x 1 minuta. Po masaż, sobota 2 razy luźno, niedziela 30 km po 3:32 HR średnie 151, więc rewelacyjnie, choć nogi nie płynęły… Cały tył zmęczony, napięty, golenie bez energii. Potrzebuję dużo odpoczynku i regeneracji…
W poniedziałek liczbą dnia jest zdecydowanie 36. Tyle uderzeń na minutę w spoczynku. Świadczy to o super wydolności. Do 3 miesięcy ledwie schodziłem poniżej 40. Widać, że forma stuka do drzwi. Czy zdążę, czy ten wyścig z czasem uda się wygrać?
Jutro wielkie wyzwanie – długie tempo. Ostatnie w tych przygotowaniach. Wiem, muszę teraz zachować spokój, ale nie jest to łatwe – to taki swego rodzaju test. Po tym treningu będzie wiadomo, na co mnie stać za niespełna 2 tygodnie w Turynie. Wierzę, że będzie dobrze 🙂
4 Comments
Mariusz, czy żel z kofeiną na 4km przed końcem półmaratonu ma jakiś sens? W końcu kofeina też potrzebuje czasu na dotarcie do krwiobiegu, nie działa chyba od razu? Rozumiem jeśli jadłeś żel typowo, traktując to typowo jako przetarcie przed maratonem ;). Będę jak zwykle trzymał kciuki!
Hej Mariusz. Śmieszne, bo w sobotę mijaliśmy się na Łosiowych, ja robiłem 2×8 km po 3:40, inaczej chętnie bym się podłączył. A w niedzielę biegałem po tej samej szosie co Ty, moja Kaśka widziała Cię jak jeździła na rowerze, tylko ja biegałem bliżej Czosnowa. W ogóle nieźle wiało tego dnia, z wiatrem leciałem, pod wiatr miałem łzy w oczach 🙂
Cześć Bartek,
Kiedyś się zderzymy an zakręcie naszych tras, a nie umówimy na wspólne bieganie 🙂
Niestety, im szybciej próbuje się biegać, tym bardziej wymaga to indywidualizacji – ciężko się zgrać.
Widzieliśmy Cię ok. 15-go kilometra – cisnąłeś mocno!
Obiecuję, że poprawię oznaczenia 😉
Cześć Filip,
To był drugi żel, przed najtrudniejszym fragmentem trasy. Wszystko testowane przed Maratonem.
Ja czuję, że w czasie wysiłku żel działa na mnie momentalnie. W czasie intensywnego biegu przemiany metaboliczne wydaje mi się, że znacznie przyspieszają. Na początku biegu wypijam zwykle 2-3, czasem 4 łyki, po 15-stym km w takim upale 250 ml nie stanowi żadnego problemu.
pozdrawiam