Majówka jest dla mnie zwykle dość intensywnym, ale też fajnym czasem.
W tym roku zaczęło się 30 kwietnia w Grudziądzu. Od 4 lat współpracuję z Miejskim Ośrodkiem Rekreacji i Wypoczynku i Panią Dyrektor Izą Piwowarską, która 5 lat temu zaprosiła mnie do współpracy przy organizacji Półmaratonu Grudziądz-Rulewo śladami Bronka Malinowskiego. Współorganizacja takiego wydarzenia to dla mnie coś wielkiego. Bieg upamiętnia postać najlepszego w historii polskiego biegacza Bronisława Malinowskiego. Duch Bronka jest w Grudziądzu ciągle żywy – to wszystko dzięki ludziom takim jak Iza i ponad setką innych osób, które z sercem pracują przy Półmaratonie.
Moja rola to zabezpieczenie trasy i wszystkiego, żeby biegacze szczęśliwi dotarli do mety. Dbamy o skuteczne działanie biura zawodów, wydajemy napoje, wraz ze służbami zabezpieczamy zakręty i skrzyżowania trasy, aż na koniec, miałem w tym roku przyjemność zawieszać medale na szyjach biegaczy 🙂
Od pierwszej edycji mimo wielkiej odpowiedzialności bawię się doskonale. Częściowo to zasługa „Bronka” Pozwalam sobie tak pisać, ale to tak jest przyjęte – wszyscy w Grudziądzu i okolicach mówią „Nasz Bronek”.
Od Pierwszej edycji jeździłem przed biegaczami w samochodzie jako pilot. Przy biegu pracuje moja stała ekipa – ludzie, na których można zawsze liczyć (bardzo Wam dziękuję!!!). Dlatego w tym roku pozwoliłem sobie pobiec – zawsze chciałem to zrobić i ciesze się, że wreszcie było to możliwe!
Mimo, że jeszcze kilka dni wcześniej czułem się źle – miałem skurcze łydek i wysokie HR podczas wcale nie trudnego treningu, ale po tym „akcencie treningowym”, kiedy organizm znowu popracował na wyższych obrotach regeneracja znacznie przyspieszyła. Achillesy czuły się już znacznie lepiej i co najważniejsze, miałem niepowstrzymaną ochotę, żeby pobiec. Robiłem wszystko, żeby dobrze ułożyć organizację biegu, przekazać wszystkim plan działania, a do tego jeszcze wcisnąć gdzieś przedbiegowy rozruch, dobrze zjeść i porządnie się wyspać (dla organizatorów biegu nierealne, ale nie jak impreza jest po raz 4-ty i ma się olbrzymie wsparcie).
Dzień przed biegiem sprawdziłem wiatr, który miał być na większości trasy w plecy – wtedy tym bardziej się ucieszyłem.
Rano, kiedy się obudziłem około 5:30 była mgła jak mleko, ale w końcu mieszkaliśmy nad samą Wisłą. Zjadłem śniadanie i pojechałem do Rulewa, gdzie mamy metę. Tam już gotowa byłą scena i płotki ogrodzeniowe – wszystko ustawione idealnie – ok. mogę wracać, żeby ustawić start na stadionie Olimpii Grudziądz. Trasa biegu prowadzi od stadionu, przez Most imienia Bronisława Malinowskiego, gdzie nasz bohater zginął tragicznie, następnie przecinając krajową jedynkę do Grupy, Buśni i dalej do wspomnianego Rulewa, gdzie Bronek się wychowywał.
Wszystko organizacyjnie przebiegało jak w zegarku. Kilometrówka rozstawiona, punkty nawadniania i odżywcze gotowe. Rankiem, kiedy wszyło słońce postanowiliśmy dodać 4-ty punkt z wodą na 18-stym kilometrze. Kluczowe zakręty odstawione. Czas jak zwykle zleciał szybciutko. Rozgrzewka optymalna, mała kawa i na start. Wcześniej składamy kwiaty przed pomnikiem Patrona biegu.
Start o 11:00. Pierwszy kilometr 2:54 🙂 luz… ale jak 3 tygodnie się odpoczywa, ewentualnie lekko biega. W te 3 tygodnie nie przebiegłem nawet 100 kilometrów (z Półmaratonem tyle wyjdzie).
Kolejne kilometry bardzo, bardzo luźno po 3:00-3:02. Czuję się fantastycznie, ale już na 2 kilometrze czuję, że wiatr zawrócił. Na poście, czyli na 5-tym kilometrze to się potwierdziło. Nic, biegnę luźno i zobaczymy dalej.
Nie kontroluję mojej przewagi, ale czuję, że jest dużo. Ktoś krzyknął nie widać następnego… Niestety sukcesywnie zwalniam. Trasa jest tak usytuowana, że od 4,5 km do 15,5 biegnie się w jednym kierunku, tym razem pod wiatr – nie jakiś mocny, ale odczuwalny. Biegnę luźno, na środku mostu jest tablica upamiętniająca miejsce tragicznego wypadku – to najważniejszy punk biegu. Za mostem jest dość długi zbieg – czuję się doskonale. Długa prosta aż do ronda w Grupie minęła dosyć szybko. Na 9-tym mam doskonały doping – dziękuję Panie Marku! 10- ty kilometr jest pod spore wzniesienie, tam punk z izotniokiem Ale Race. Łapię, piję, wbiegam do lasu, jest pięknie.
Ok. 13 km zachodzi słońce, robi się chłodniej. Biegnę sam, nie czuję się na tyle, żeby trzymać mocne tempo z pierwszych 10 km, które wyszło 30:35. Wiatr zabrał mi sporo energii. Trasa faluje, w lesie po szutrówce zwalniam dość znacznie. Piję po raz 4-ty żel rozpuszczony w wodzie. W Grupie i Buśni mieszkańcy wyszli przed domy i fantastycznie kibicują – to niesie. Cieszę się, że bieg jest już stałym punktem w Ich kalendarzach. Wszędzie Strażacy, tudzież moi z obsługi. Mijając kolejne punkty trasy utwierdzam się w przekonaniu, że bieg jest dobrze zabezpieczony. Od 18 kilometra zaczyna się podbieg. Nie jest stromy, ale łagodnie z małymi przerwami ciągle pod górkę, dopiero po 20-tym dość mocno w dół. Jestem w Rulewie, wbiegam do Parku Hotelu Hanza Park. Tam w budynku przed renowacją był PGR, gdzie urodził się i wychowywał Bronek. Zawsze gdy tam jestem myślę sobie, że tu żył, w tych miejscach trenował. To dla mnie jak mistyczne przeżycie.
Czas na mecie bez szału. 1:07:20. Znacznie zwolniłem w drugiej części. Raz trasa, dwa zmęczenie, ale też jestem szczęśliwy, bo wygrałem bieg, w którym od początku chciałem pobiec. Na mecie czekają przyjaciele i znajomi, wszyscy gratulują. Panuje atmosfera oczekiwania na biegaczy, ale też majowego pikniku. Gra muzyka, komentuje jak od pierwszej edycji Łukasz Panfil autor książki „Przeszkodowiec” wydanej dosłownie przed chwilą. Z Łukaszem biegałem już w 1997 roku, byliśmy razem w pokoju przez zawodami przełajowymi – ponad 19 lat temu.
Komentuje też Przemysław Babiarz – mój ulubiony komentator sportowy. Kiedy się zgodził na przyjazd byłem szczęśliwy i dumny. Impreza w moim odczuciu zyskała bardzo, bardzo wiele. Pan Przemek zna się na lekkiej atletyce jak mało kto. Po biegu mieliśmy krótkie spotkanie w gronie Spikerów, które wspomagał Sebastian Dymek, również przeszkodowiec Finalista Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w biegu na 2000 m z przeszkodami. Panowie przerzucali się statystykami nie tylko polskich biegaczy. Historię mają opanowaną do perfekcji 🙂
Po wszystkim jeszcze podium i wiele „rozmów biegaczy” Impreza moim zdaniem po raz kolejny udała się. Teraz myślimy jak ją jeszcze udoskonalić… Fajnie było!
Po biegu powrót do domu, porządkowanie „gratów”. W poniedziałek 3-cie urodziny Zosi. Dzień kończy się dosyć późno. Zastanawiam się nad 3 maja i Biegiem Konstytucji. Po Półmaratonie to lekkie szaleństwo. Nic… obudzę się i podejmę ostatecznie decyzję. Rano rozruch z psem, czuję się doskonale, mam ochotę ponownie się pościgać i decyzja – jadę.
W samochodzie myślę nad taktyką. Ok tym razem zaczynam spokojnie, pobiegnę mocno końcówkę – będzie dobrze treningowo, a przy okazji lepsze widowisko. Nie mam pojęcia kto startuje, być może nie będę wcale faworytem.
Rozgrzewka idzie fajnie. Jestem tylko lekko obolały, ale za to napięcie mięśniowe wysokie – lubię na takim startować. Jest też coś w bieganiu po krótkiej przerwie jak brak wahań, brak tego rodzaju stresu, który jest mało potrzebny – jest tylko adrenalina. Nie wiem jak to do końca wyrazić, ale zawsze taka poprawka wychodziła mi doskonale.
Przed startem Hymn Narodowy – 2 zwrotki. Śpiewamy głośno na baczność. To mnie zawsze szalenie motywuje, przenosi uczucia w całkowicie inną sferę. Teraz jest tylko jedno zadanie. Biec bez zbędnych myśli. Ja jako zawodni często słyszałem zarzuty, że podczas takich patriotycznych biegów nie powinno się ścigać. Dla mnie jest to zarzut nie na miejscu. Moim zdaniem, ktoś, kto nie pokaże w takim biegu walki zrobi gorzej! Zresztą to Bieg Konstytucji 3 Maja – wolność i demokracja, każdy może robić, to co sam uważa za stosowne.
Ruszamy wolno, wychodzę na czoło i ok kilometra narzucam tempo, ale spokojne. Na Czerniakowskiej chowam się za Piotrka Łobodzińskiego. Wiem, że jako Mistrz Świata w biegu po schodach będzie mocny na podbiegu. Nie będę się wychylał, pobiegnę górkę spokojnie, a później zobaczymy…
Podbieg poszedł mi nadspodziewanie lekko.
Zaraz po nim spokojnie, żeby wyrównać oddech i i uspokoić serce. Mocno zacząłem na ok 1500 m do mety. Nie wiedziałem kompletnie w jakim tempie biegniemy – to bardzo dobrze, bo biegłem na samopoczucie. Czułem się doskonale, więc ruszyłem mocno, ale nie maksymalnie. Oderwałem się od Piotrka dosyć łatwo, za pierwszym razem. Wiedziałem, ze to bieg na 4 km, bo na zbiegu trudno już będzie gonić. Nawet jak jest się mocno zmęczonym, to zazwyczaj kiedy się zbiega, utrzymuje się przewagę. Po zbiegu już tylko 600 metrów do mety, więc końcóweczka.
Zbieg przebiegłem luźno, dalej bez oglądania cieszyłem się ze zwycięstwa. Każde zwycięstwo cieszy – dla mnie te dwa biegi były takim swego rodzaju pocieszeniem po zawiedzionych nadziejach. To pomaga się dźwignąć przede wszystkim psychicznie, ale też fizycznie. Po przetarciu organizm szybciej dochodzi do siebie.
Lubię startować w zawodach sportowych, lubię rywalizować, a jeszcze fajniej, gdy się wygrywa. Dzisiaj znowu czuję się zmęczony, obolały. Jeszcze po Maratonie długo będą odczuwał jego trudy. Każdy tydzień będzie jednak łatwiejszy. Na starty trzeba sobie zasłużyć. Ja żeby biegać na wysokim poziomie muszę bardzo długo i mądrze trenować, żeby cieszyć się wysoką formą. Tym razem formy nie wypracowałem, zatem też nie będę już startować – wystarczy!
Te dwa starty nie były na 100%, w pierwszym, kiedy pojawiło się zmęczenie, nie byłem w stanie walczyć jak w Rotterdamie – nie jestem w stanie tak krótkim czasie zmusić organizmu do wejścia na maksymalne obroty, to samo było w Warszawie, gdzie pobiegłem na tyle, żeby wygrać. Może brzmi to mało ambitnie, ale tak to już jest – nie da się, w moim przekonaniu i z moimi możliwościami regeneracji, postępować inaczej.
Teraz mam plan pobiegać na bieżni, w kolcach lekkoatletycznych. Być może krótsze biegi uliczne. Wierzę, że jak w ubiegłym roku, pozwoli mi to poprawić zapas prędkości, później specjalistyczne treningi do Maratonu wychodzą znacznie łatwiej.
Pisząc ten wpis (przez kilka dni z ciągłym niestety przerwami…) oglądałem bieg Bartka Olszewskiego w Wings for Life. Pobiegł fantastycznie – wielkie gratulacje! W czwartek krótko rozmawialiśmy przez facebooka o taktyce snu przed biegiem, później przeczytałem wpis na warszawskibiegacz.pl o talencie i pracy.
Bieg w Kanadzie Bartokwi wyszedł świetnie. Wygrał, a w całej światowej rywalizacji zajął 2 miejsce. Z pewnością jest to sukces życiowy przypłacony ciężką pracą i być może jest to zgodne z jego przekonaniami zawartymi we wspomnianym wpisie. Przebiegł 82 km w ok. 5 h i 15 – muszę to obliczyć na spokojnie jakie wyszło średnie tempo, ale chyba nawet poniżej 3:50. Niesamowicie to wyglądało!
Co do wspomnianego artykułu (http://warszawskibiegacz.pl/nie-ma-nic-za-darmo/), to nie końca się jednak z Bartkiem zgodzę, jeśli chodzi o podejście do tematu talentu i pracy, że liczy się przede wszystkim praca, a nie ma czegoś takiego jak talent. Byłoby pięknie, gdyby rzeczywiście tak było. Owszem – im dłuższy dystans, tym ciężka, a przede wszystkim odpowiednia dla zawodnika praca odgrywa istotniejszą rolę. Talent, a właściwie brutalnie brzmiące: predyspozycje, odgrywają kluczową rolę, co dowodzą badania naukowe i praktyka trenerska. Chodzi choćby o skład włókien mięśniowych, zdolność pochłaniania tlenu, które są wrodzone i dziedziczne. Owszem można to poprawiać, zmieniać poprzez ukierunkowany trening, jednak nie wszystko da się zrobić, czasem tylko do pewnego poziomu, a raczej od jakiegoś poziomu „wyjściowego”.
Genialnie określił to pewien doskonały trener z Płocka Pan Trener Eugeniusz Rój – wychowawca wielu medalistów Mistrzostw Polski, późniejszych reprezentantów kraju. Twierdził, że są zawodnicy: „talenty czystej wody” i tacy, którzy mają „smykałkę”. Tak właśnie kiedyś powiedział, nie bezpośrednio, ale zrozumiale o mnie i o mojej żonie, kiedy byliśmy jeszcze juniorami. To jest prawda, z czym muszę się niestety zgodzić. Talent czystej wody to zawodnik, którego poprowadzi praktycznie każdy trener z dobrym lub nawet przeciętnym warsztatem, osiągając zbliżone sukcesy (pisząc w wielkim uproszczeniu). Tego, kto ma smykałkę, uda się doprowadzić do wielkich wyników poprzez absolutnie trafiony trening, wyrzeczenia na każdym kroku. Pracę nawet nie ciężką – katorżniczą, bo taki typ zawodnika zaraz ulegnie przetrenowaniu, tylko idealnie trafioną, perfekcyjnie w punkt!
Tak jak Bartka „wkurza”, że ktoś mówi – Ty masz talent, więc ja i tak nie mam z Tobą szans, lub nie mam szans na dobre wyniki. Mnie wkurza, że osobom ze wspomnianą „smykałką” próbuje się odbierać marzenia. Różnie się to odbywa – poprzez dziwne sugestie, pomijanie przy szkoleniu, ustalanie „zabójczych” norm kwalifikacyjnych blokujących stopniowy rozwój. Moim zdaniem w wytrzymałości jeśli, Ci ze smykałką mają idealne warunki, mogą osiągnąć tyle, co talenty. Prawda jest taka, że zazwyczaj Ci ze smykałką zapieprzają dużo ciężej i dużo więcej poświęcają. Wszystko przychodzi im z trudem, są później lepszymi trenerami, bo żeby dojść do swojego poziomu musieli więcej się nad tym zastanawiać, popełnili przy tym więcej błędów, mają spisany każdy trening, każdy wielokrotnie przeanalizowany.
W moim przypadku wierzę, że jestem w stanie pobiec 2:10 w Maratonie. Kilkukrotnie słyszałem u różnych trenerów, czy kibiców, że to nie możliwe. Czasem mówili, że nie mam zapasu prędkości, mam za słabe życiówki na 10 km, czy w półmaratonie.
Najważniejsze w sporcie to znać swoją wartość i wierzyć, że można sięgnąć po coś wielkiego. Ja wiem, że pobiegłem 13:59 na 5 km na ulicy. Zrobiłem to w biegu i na trasie, gdzie wielu próbowało i nie zrobili tego. Bardziej utytułowani, teoretyczne talenty! Pobiegłem raz w Maratonie 2:11.20 i miałem w ten dzień potencjał na dużo lepiej – wiem to! 2:12.34 i 40, a do tych biegów nie byłem idealnie przygotowany.
W kraju mamy, w mojej opinii, 2 talenty czystej wody, wielu ma smykałkę. Jeden z talentów też nie jedzie na Igrzyska i może nigdy nie pojedzie…
Ja wierzę, że jak mi wszystko „zagra”, to pobiegnę swoje. Wiadomo, że im się jest starszym, tym trudniej, bo regeneracja nie jest już taka sama, jest więcej normalnych „życiowych” obowiązków, ale z drugiej strony rośnie doświadczenie i dojrzałość. Często hamuję się w różnego rodzaju sądach, bo wiem, że jako niespełna 35-latek, nie wiem jeszcze tyle, żeby pouczać innych. Możliwe, że za kilka lat będę dziwił się, jak mogłem mieć tak słabą wiedzę, jak mogłem na dane rozwiązanie nie wpaść wcześniej…Dlatego tak ważne jest również szczęście. Młodzi biegacze popełniają całą masę błędów. Ach, gdybym mógł cofnąć czas…
Sport jest piękny, bo można tak wiele poprawić, szczególnie w wytrzymałości. Detale decydują o ostatecznym wyniku. Konsekwencją można wiele, ale to bardzo wiele uzyskać. Liczy się np. każdy kęs pożywienia, jakie przyswajamy. Liczy się każda czynność treningowa, ale też w życiu codziennym. Zawodnik trenuje 24 na dobę.
Z drugiej strony… Bartek, udowodnijmy, że ciężką pracą można wszystko! Ty wczoraj pokazałeś niesamowitą klasę!
15 Comments
Super wpis ;). Zwycięstwa cieszą – taki przysłowiowy „wzlot”. Powiało wreszcie optymizmem. Wiem, że celowo nie podajesz nazwisk tych polskich talentów, ale może zdradzisz o kogo Tobie chodzi ;)? Jeden to zapewne Henryk Szost. A ten, który nie jedzie? Chabowski?
Gratulacje!!!
Mądrze piszesz.
Wiary i Mądrości i Zdrowia!!!
@FilipO
To takie moje subiektywne stwierdzenia. Absolutnie nie mam im tego za złe – żeby nie było 🙂 Tacy Zawodnicy, to marzenie każdego Trenera.
Bardzo fajny wpis. W sporcie, a może szczególnie w bieganiu, kapitalne jest to, że na wszystko jest miejsce: na talent, na smykałkę, ciężki i mądry trening; a także na szczęście. A nawet z pecha -w rozsądnej dawce – można wyciągnąć coś dobrego….
Zgadzam się z Tobą Mariusz, że predyspozycje także bardzo się liczą.
Praca pracą, bez odpowiedniego treningu nie będzie efektów.
Jednak predyspozycje też są ważne.
@piotr z komentarza nr.4
dobrze napisane. Ja za to mówię, że bieganie to i nauka i sztuka 😉
Druga połowa w punkt. Za pierwszą połowę oczywiście gratulacje, dwie wygrane (zazdraszczam) zawsze mocno dają +10 do mentalności 🙂
Niestety życie sportowca nie jest takie piękne i idealne, jak na niektórych filmach. Poza „smykałką” i odrobiną „talentu” potrzeba niestety odrobiny szczęścia, aby znaleźć się w odpowiednim czasie, przy odpowiednich osobach i w odpowiedniej okoliczności.
Pozdro i „keep going” 😉
Piter
Mariusz, a czy coś wiadomo na temat Warsaw Track Cup 2016? W sieci nie widziałem żadnych informacji. Myślę że jest spora grupa osób którzy również chcieliby pobiegać na bieżni, czy dalej będziecie prowadzić ten projekt? Mam nadzieję że tak:)
Mamy zarezerwowaną Agrykolę na 21.06, wiec można śmiało wpisywać do kalendarza 🙂
Niebawem uruchomimy zapisy (ok 21 maja). Napiszę oczywiście na blogu, będzie też info w kalendarzach biegowych.
Zastanawiamy się nad najdłuższym dystansem 3000 m, czy 5000 m. Być może zrobimy ankietę.
A co Pan preferuje? 🙂
Mariusz, ja myślę, że lepiej 3000 m, 5 km można pobiec na ulicy. Dla amatora wyniki na ulicy(dobra trasa) i bieżni będą porównywalne, a zawodów na 5 km trochę mamy, choćby 5 km w czerwcu na Ursynowie, parkruny, Bieg Powstania… 3000 m będzie dla biegaczy amatorów nowym dystansem i myślę, że trochę osób się na niego skusi 🙂
To taka moja opinia biegacza amatora, którą może weźmiesz pod uwagę 🙂
Ja również myślę, że 3000 będzie bardziej atrakcyjne dla amatorów z tego samego względu co kolega wyżej.
A jeśli o mnie chodzi, to najlepiej gdyby były jeszcze krótkie dystanse – 200m, 400m:)
800, 1500 i 3000 m to byłoby coś!
Jeśli ja mogę wtrącić swoje 3 grosze odnośnie WTC, to też bylbym za rozegraniem 3000 m w tym roku. Dla nas amatorów to byłaby chyba jedyna okazja, żeby pobiec „trójkę” poza Płockidm. Swoją drogą moglibyście zamieniać dystanse WTC co roku na zasadzie w jednym roku np. 1000, 1500, 3000, w kolejnym 800, mila, 5000 🙂
Gratuluję i życzę dalszych sukcesów.
Ja też ostatnio biegłam w takim biegu, mimo, że nie zajęłam pierwszego miejsca to byłam mega dumna z siebie, że w ogóle dałam radę przebiec i nie zrezygnowałam. 28 maja mam zamiar pobiec w biegu organizowanym w Gdańsku tak zwanym biegu dla twardzieli, zapowiada się niezapomniana przygoda a dochód z biegu będzie przekazany na cele charytatywne więcej informacji jeśli chcecie to tutaj może ktoś się dołączy http://warriorsrun.com.pl/idea-biegu.html aaa i jeszcze dodam, że uczestnicy będą wykonywali takie zadania, jak kandydaci na członków jednostek specjalnych. Zadania przygotowują byli żołnierze GROM-u oraz weteranami z Afganistanu
Hej Mariusz ☺
Co sportowo i Ciebie?w przygotowaniach do wiosennego maratonu zapewniales ze blog odżyje☺po maratonie planowałes bieżnie? Tymczasem nie ma Ciebie póki co w zgloszeniach do MP. Mam nadzieję, że ze zdrowiem ok a i motywacja jest nadal ☺
Cześć,
Odpowiedziałem niejako na Twoje pytanie w ostatnim wpisie.
Troszkę się zdrowie posypało, trzeba najpierw się wyleczyć. Maraton i trudne przygotowania kosztowały mnie sporo, a kiedy nie ma sukcesu regeneracja jest znacznie wolniejsza.
Motywacja jest, choć jak na razie wszystko idzie jak po grudzie – nic to zresztą nowego 😉