Jestem już tydzień po obozie, trudnym obozie, podczas którego nie raz sięgałem po głębokie rezerwy, nie raz motywowałem się jak przed zawodami, żeby wykonać trening. 6 tygodni upłynęło dosyć szybko, ale nie był to czas łatwy.
Po przylocie ktoś mnie zapytał, czy wypocząłem 🙂
Obracam się w środowisku biegaczy wyczynowców, ale też biegaczy amatorów, którzy obóz kojarzą z wypoczynkiem i dobra zabawą – coś jak wakacje z biurem podróży – zasłużony odpoczynek.
Obozy sportowe, takie jak mój są fantastyczne – to fakt, szczególnie, kiedy lubi się trenować – ja to uwielbiam.
Jest to jednak czas trudny fizycznie, a także obciążający psychicznie. Fizycznie, jest tak, że są momenty, że poza treningiem i marszem na posiłek liczy się każdy krok, żeby oszczędzać się na kolejny trening. Śpi się całą noc, a w dzień czasem po pierwszym treningu przed obiadem i jeszcze poprawka po. Psychicznie jest fajnie, bo przyziemne problemy zostają gdzieś daleko, ale tylko wtedy, kiedy wszystko układa się po myśli, jeśli nie, to problemy + odległość od domu doprowadza zawodnika czasem do stanów depresyjnych. Długie rozłąki z rodziną nie są sprawą przyjemną. Wszystko jest jednak sprawą indywidualną. Ja od 4 tygodnia już chciałem wracać…
Podsumowując nie jest to łatwy czas!
Ostatni tydzień w górach, po bardzo ciężkim, ale zarazem udanym przedostatnim, początkowo był bardzo trudny, w środę biegałem na samopoczucie – zrobiłem połowę założeń, w czwartek tylko wycieczka kolejką linową na szczyt góry Sandia. Nie miałem siły i ochoty na bieganie – to dopiero mój 2 dzień bez biegania.
Cztery luźniejsze dni wystarczyły, żeby dyspozycja wróciła. Piątkowy interwał poszedł świetnie, podobnie jak niedzielne 32 km z narastającą prędkością.
Tydzień zleciał nadspodziewanie szybko. Poza fajną czwartkową wycieczką odbywały się halowe Mistrzostwa Świata w LA w niedalekim Portland. Oglądało się idealnie, bo zawodnicy ścigali się w „moim czasie” umilając popołudnia i wieczory. Biegi średnie mężczyzn dostarczyły masy emocji. Najlepiej wyglądał bieg na 800 metrów, gdzie Amerykanin ruszył w szalonym tempie. Mało kto stawiał, że wytrzyma 600 metrów, a ten „dowiózł” wypracowaną na pierwszym kole przewagę do mety. Rewelacyjne emocje!
Nie gorzej było na 1500 metrów, gdzie medale zdobyli nieafrykanie. Na słowa uznania zasługuje przede wszystkim Nick Willis, który zdecydował się na długi finish. Wprawdzie nie wytrzymał końcówki, ale brąz obronił!
Na 3000 metrów kibicowałem Amerykaninowi Hillowi, który fantastycznie wytrzymał ostatni kilometr (myślę, że poniżej 2:22), przy czym na 2 koła do mety wyglądało, że trudno będzie nawiązać walkę z koalicją Etiopsko – Marokańsko – Kenijską.
Brawa dla naszych reprezentantów, którzy wywalczyli 3 medale!
W relacji często pokazywano sylwetkę Sebastiana Coe, który rzucił wyzwanie dopingowemu światkowi Lekkiej Atletyki. Mam nadzieję, że wygra tę nierówną walkę jak niegdyś Igrzyska Olimpijskie.
Lot do Polski upłynął szybko. Miałem krótkie przesiadki, dlatego biegałem po lotnisku truchcikiem, co zresztą pozwalało mi się lekko odprężyć.
Niestety nie mogłem wrócić do domu, bo tam problemy z szalejącymi infekcjami. Po zeszłorocznej historii z chorobą i później nieukończonym Maratonem musiałem szukać innego dachu nad głową… Brzmi to jak dziwactwo, ale tak robią też nie raz również inni zawodnicy – to raczej normalka.
Pierwsze bieganie zwiastowało bardzo dobrą dyspozycję. Biegłem bardzo luźno, aż tu nagle 3:50/km Nieźle! Niestety pojawił się lekki ból mięśnia piszczelowego przedniego. Następnego dnia nic nie czułem na rozgrzewce, więc korzystając z górki po powrocie, przebiegłem 8 km po 3:04 i niestety następnego dnia ból się zaostrzył. To klasyczne przeciążenie, więc na Święta trzeba było pofolgować. Pojawił się stres i pytania, czy uda się przygotować, czy będę mógł biegać, czy Maraton jest zagrożony.
Odpuściłem pierwszy od 3 miesięcy niedzielny Long Run. Jeden na całe przygotowania, więc nie ma tragedii.
Na szczęście w poniedziałek wróciłem do lasu i biegałem bez bólu. Dzisiaj jestem po szybkich 800-setkach i wszystko gra – uffff.
Forma jeszcze nieszczególna, ale to taki czas. Dyspozycja pojawia się ok 14-16 dnia po powrocie z gór. W piątek mam dwójki. Zeszłej jesieni w tym samym czasie biegałem 1500 metrówki. Oczywiście gdzieś tam z tyły głowy będę porównywał te treningi, szukał lekkości jaka była przed Frankfurtem. Tym razem „luz” może przyjść dopiero w ostatnim tygodniu, bo 4 dni później wróciłem z gór. Zobaczymy…
Międzyczasie, a właściwie pod koniec obozu pojawiła się informacja, że w Rotterdamie nie wystartuje z powodu kontuzji Michael Butter. Holender, dla którego tworzona była moja grupa. To były dla mnie spore nerwy, bo kiedy grupa by się rozpadła, trzeba szukać innego Maratonu – to robi się od razu dosyć skomplikowane. Całe szczęście Organizatorzy przesłali informację, że nic się nie zmienia i możemy nadal liczyć na 3 Pacemakerów. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że bieg ułoży się właściwie i dopieszczać najważniejsze – czyli własną dyspozycję.
Nie ma przygotowań bez komplikacji – klucz, żeby je skutecznie rozwiązywać, czego i Wam serdecznie życzę!
14 Comments
Dobrze mnie napędzają Twoje opisy przygotowań za co dziękuje
Czyli przez 3 miesiące co tydzień biegałeś Long Run? A ostatni już był czy będzie ?
Jeszcze w najbliższą niedzielę, ale już spokojnie.
10 kwietnia poszukam Transmisji na żywo i będę mocno kibicował zeby wszystko sie dobrze układało podczas biegu i aby wykonana ciężka praca przełożyła sie na RIO !!!
Ja na Orlenie będę atakował połamanie 3 godzin, tez mam swoje przeszkody w postaci akurat infekcji, a przede mną jeszcze dwie 30-tki.. pomaga mi w układaniu treningów 80 letni były trener m.in. Jurka Skarzynskiego, Michał Wójcik wiec może coś z tego u mnie będzie 🙂
Pozdrawiam!
Ernest
Trzymam kciuki Mariusz za Twój start w Rotterdamie i minimum olimpijskie
Witam, chciałem zapytać czy możemy liczyć na kolejną edycją Warsaw Truck Cup 😉 Przy okazji, powodzenia w Holandii 😉
Mariusz, często się pisze o istotności snu w regeneracji biegacza (słynne „run+eat+sleep+repeat), sam niedawno wspominałeś, że spałeś po mocnym treningu bodaj 10 h. Czytałem, że Mo Farah ma liczbę godzin snu zaplanowaną w dzienniczku treningowym i śpi nawet do 14 h. Mógłbyś przybliżyć tę kwestię? Ciekawią mnie zależności z perspektywy profesjonalisty (ja śpię po 6-8 h, ale czasem jak pośpię 10-12 h, to śmigam jak nowonarodzony 🙂 )
Niestety nie znam naukowych badań na ten temat. Jest to z pewnością kwestia indywidualna.
Z mojej praktyki wynika, że długi sen, ale przede wszystkim regularny, pozwala na odpowiednią regenerację – to pewne.
Ja sypiam przy 2 treningach dziennie po ok 9-11 h na dobę i to jest dużo w porównaniu innymi biegaczami, uchodzę nawet za śpiocha. Więcej niż 10 godzin ciągiem raczej nigdy nie spałem.
Czasem jest jednak tak, że po ciężkim treningu nie można spać, ponieważ układ nerwowy jest bardzo pobudzony.
Dla mnie 14 godzin to jest abstrakcja – nie dałbym rady tyle spać. Widziałem podczas 4 obozów jak trenuje Mo Farah i nie był to wcale nadzwyczajnie objętościowy, czy intensywny trening (choć wszystkiego nie wiem), ale oczywiście może być tak, bo są różne typy ludzi.
Inna sprawa to też przebywanie w pozycji leżącej np. podczas oglądania filmów – można powiedzieć, że wyczynowcy to specjaliści 🙂
Teraz przypominam sobie, że Karolina Jarzyńska potrafiła przesypiać długie godziny i biegała bardzo szybko.
Tradycyjnie nie dziękuję za życzenia! 🙂
WTC to świetna impreza, jednak pracochłonna i niestety nie mogę znaleźć Partnera, który by ją wsparł…
Zatem powodzenia na Orlenie!
Będę na trasie. W ubiegłym roku kibicowałem na 41 kilometrze – świetne emocje, piękna walka!
Rowniez tradycyjnie nie dziekuje! W takim razie do zobaczenia na Orlenie na 41 km-idealnym odcinku na wsparcie od kibiców
Mariusz możesz się podzielić zdjęciem profilu trasy Maratonu w Rotterdamie. Również Tam biegnę.
Znalazłem tylko mapę na stronie maratonu ale sensownego/aktualnego profilu to już nigdzie nie widzę…:(
Witaj Marcin,
Też nie natrafiłem na profil wysokościowy, jednak pamiętam dokładnie jak to wyglądało 4 lata temu (trasa jest niezmienna od lat).
Są 2 duże podbiegi na most, który pokonuje się 2 razy – na ok. 3 i 26 km (długie podbiegi i długie zbiegi), później jeszcze do pokonania wiadukt pod ulicą, też dosyć stromy, ale już krótki i to tyle. Reszta jak na stole.
4 lata temu nie to było jednak problemem, a wiatr, który wiał mocno od 35 do 39 kilometra na odkrytej prostej przy jeziorze. Tam najlepiej mieć grupę, żeby zmieniać się w walce z przeciwnym wiatrem(jeśli oczywiście będzie wiało w tym kierunku).
Rotterdam to szybka trasa, a przy tym mnóstwo kibiców przy trasie, doskonały asfalt, co też nie jest bez znaczenia. Ja lubię biegać blisko morza, jest tam świeże powietrze wiejące z nad oceanu – to największy plus, a do tego wysokość zaledwie kilka metrów nad poziomem morza – tlenu pod dostatkiem!
Powodzenia!
Dzięki:)
Oby NAM się udało…
@Mariusz Giżyński
@Mariusz Giżyński
Mam nadzieję że jednak WTC się odbędzie – szkoda by było Najlepszej imprezy w Warszawie 🙂