Upłynęły już ponad 2 tygodnie obozu. Idzie mi przyznam bardzo dobrze, choć lekko nie jest. Nie robię jakiegoś zawrotnego kilometrażu, jednak jakość jest wysoka.
Dużo szybkich rozbiegań, wszystko w większości w pagórkowatym terenie. Do tej pory 2 tempa. Trójki biegałem niewiele wolniej niż na dole, więc jak dla mnie rewelacja. Najcięższy był, niby wcale nie trudny, interwał 1km/1km (3:35 na 3:04) x 8, jednak było tak dlatego, że zmęczenie zaczęło się nawarstwiać. Już za 2 dni 34 km z dosyć szybką końcówką poszły wg. Trenera „great” 🙂
Odliczam już dni do powrotu, samotne pobyty są wyciszające, ale też nie ma co ukrywać, trochę dokucza rozłąka. 3 tygodnie to dużo czasu. Warunki do biegania są genialne, poza może 2-3 dniami deszczowymi i jednym z potworną śnieżycą jest przepięknie. W poniedziałek byłem na Pilz Nair
obowiązek złapać byka z przyrodzenie, bo jak nie, to nie ma co marzyć o życiówce :).
Taki tu zwyczaj biegaczy ściągających do Sant Moritz.
W tej chwili wokół jezior i na stadionie widuję Jelenę Prokopczukę – dwukrotną zwyciężczynie NY Marathon.
Ostatni tydzień treningowo był genialny, jednak w tym już tak kolorowo nie było. Wykorzystywałem każdą możliwą chwilę, żeby odpoczywać, jadłem najlepiej jak to możliwe, żeby odbudować siły.
Sant Moritz jest przepiękne:
jak widać 🙂
ale cieszę się, że już dzisiaj wracam do domu. Włosy wchodzą mi na oczy, jestem zmęczony i czuję, że brak mi tlenu i energii – czas wracać 🙂