Ostatni tydzień przed Półmaratonem zwykle odpuszcza się trening, żeby mieć świeżość. Tym razem nie było tak do końca. Po bardzo trudnym zeszłym tygodniu (tempo na 3 km odcinkach, na drugi dzień szybkie rozbieganie, w piątek mocna siła biegowa i w niedzielę 32 km szybkiego rozbiegania) w ostatni wtorek znowu szybkie rozbieganie, na drugi dzień szybkie tysiące i jeszcze w piątek 15 km po 3:30. Z reguły wszystkie szybkie wybiegania biegam ok 3:30/km, co zaskakująco okazuje się ostatnio dość łatwym treningiem.
Zatem start w Pile był dużą zagadką. Taki trudny start na zmęczeniu? zobaczymy
Na domiar niepewności wczoraj obudziłem się z małą infekcją. Ból gardło i ogólne rozbicie. Rozruch zrobiony, ale mięśnie bolały nienaturalnie, do tego podwyższone tętno i ogólnie walka z wątpliwościami. Był nawet moment rezygnacji. Pomyślałem, że nie ma sensu ryzykować. Rozchoruję się i stracę tydzień lub dłużej, a odpuszczę niedzielę, to pobiegnę za tydzień półmaraton w Płocku – nic się nie stanie. Jednak wiedziałem, że dla mnie najlepsza jest Piła – Mistrzostwa Polski, równa mocna stawka, płaska i szybka trasa – jak we Frankfurcie.
Po popołudniowej drzemce poczułem się lepiej i postanowiłem spróbować…
Jechałem trochę z dusza na ramieniu, bo nie zgłosiłem się jak należy i okazało się, że nie ma mnie na listach startowych Mistrzostw Polski. Całe szczęście na miejscu udało się wszystko wyprostować.
Rano obudziłem się z dobrym samopoczuciem, co bardzo mnie ucieszyło. Takie sytuacje działają bardzo motywująco – nie myśli się wtedy o trudnościach biegu, tylko cieszy się, że w ogóle dane jest bawić się rywalizacją.
Po śniadaniu, kiedy przyszedł czas na przypinanie numeru startowego, zorientowałem się, że nie mam koszulki startowej – na początku się oczywiście wkurzyłem, ale po pewnym czasie wpadłem na pomysł, że można pociąć koszulkę treningową i nikt się nawet nie zorientuje.
Koniec końców taka koszulka była w panujących warunkach nawet znacznie lepsza 🙂
Rozgrzewka przebiegała bardzo dobrze, choć wiało już mocno, co raczej słabo wyglądało w kontekście możliwości nabiegania dobrego rezultatu.
5 minut przed startem, kiedy wszyscy się już rozebraliśmy lunęło jak z cebra. Lubię biegać w deszczu, wolę niż w upale, jednak jeśli do tego dochodzi mocny wiatr, dużo bardziej wolę szanse na życiówki 🙂
Cóż, co robić … Bieg ustalony był na tempo 30 minut na 10 km. Mieliśmy dobrego zawodnika Boniface Nduva, który miał być tego dnia zającem. Niestety w tych warunkach dał radę poprowadzić tylko 6 km, później zwolniliśmy. Od 8 km ja już prowadziłem. 10 km mieliśmy w 30.24. Czułem się jak na szybkim rozbieganiu – genialnie!
do 15 km czasami na czoło wyszedł Artur, jeden kilometr pod wiatr poprowadził Arek, jednak ciągle zwalnialiśmy. Trzecią 5-tkę pobiegliśmy tylko 15:44. Czułem się ciągle bardzo dobrze, czekałem tylko na mocniejszy atak. Nie miałem nawet nadziei, że mocno poprowadzi Meksykanin, który ma dosyć świeżą życiówkę 2:08 w Maratonie, nie wyglądał zbyt dobrze, zresztą na 4 kilometrze zaliczył niebezpieczny upadek.
Jeszcze 16 km w 3:11, a po nim zdecydowałem się na atak. 2:53 km i zostaliśmy tylko z Arturem. Artur widać, że czuł się doskonale, podbiegł na 17 km i pomógł w ucieczce. Mocno wiało w twarz, zmęczenie zaczęło się nawarstwiać. następny km już powyżej 3 minut. Na 18 km Artur „poprawił” i uciekł mi zdecydowanie. Nie wytrzymałem tego ataku. Byłem zadowolony ze swojej pozycji, co teraz mnie drażni – być może przez ostatnie perypetie i tegoroczne 4-6 miejsca w Mistrzostwach Polski srebro było dużym wyczynem.
Dobiegłem do mety w bardzo dobrej kondycji, miałem dużo sił na finisz. Końcówkę pobiegłem bardzo szybko – nogi niosły!
Jak widać do końca szczęśliwy nie byłem, jednak taki wynik brałbym przed biegiem w ciemno, a z pewnością w sobotę…
Ostateczny wynik od Sędziów to 1:04.52 i co ważniejsze srebrny medal Mistrzostw Polski
Nigdy wcześniej nie byłem po biegu tyle razy dekorowany. Byłem 3 open, 2 w Mistrzostwach Polski i 1 w Mistrzostwach Polski Wojska Polskiego – pierwszy raz 🙂
Zarobiłem na 1/3 obozu w Sant Moritz, gdzie wybieram się już w następny poniedziałek. Pełen optymizmu, niestety tym razem bez rodziny, skupiony tylko i wyłącznie na bieganiu.
Z tego startu płynie kolejna nauka, że nie wolno się poddawać. Mówię tu o skali mikro, czyli o sobotnich rozterkach i skali makro, 2 letnich problemach z kontuzją i być może jeszcze większych z powrotem do formy. Ostatni medal Mistrzostw Polski zdobyłem w 2009 roku – też zresztą w Pile. Fakt w najlepszych latach 2011-2012 nie startowałem w Mistrzowskich imprezach – wtedy jakoś ciągle były nie po drodze.
Bardzo się cieszę z mojej obecnej formy i chcę więcej 🙂
W poniedziałek jednak tylko 10 km truchtania, a wieczorem delikatny masaż. W niedzielę słabym ogniwem były znowu mięśnie płaszczkowate. Potrzeba im jeszcze czasu, żeby zaadoptować się do prędkości i długiego czasu pracy – mamy jeszcze na to dokładnie 7 tygodni (6 pracy i 1 odpoczynku).
2 Comments
Gratulacje Mariusz. Bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę pogodę i to, że jesteś w ciężkim treningu. Najważniejsze, że jest dobra forma i oby była jeszcze lepsza za 7 tygodni 🙂
PS 1 Widzę, że zachowałeś sobie jeszcze trochę Streak’ów 3
PS 2 Oglądałem zdjęcia przed Twoim wpisem i tak patrzę, że coś z tą koszulką jest nie tak. Nigdy nie wpadłbym na to, że obciąłeś rękawy. 🙂
dobre wieści zawsze cieszą, serdecznie Ci gratuluję a właściwie to całej rodzinie, wiadomo..