Wczoraj robiłem bieg ciągły w II zakresie intensywności – prosty trening, jednak przy prędkościach w granicach 3:25/km podłoże musi być już w miarę dobre. Jedyne, czego można się obawiać to lipcowe upały i burze…
Jestem typem biegacza, który do większego wysiłku nie jest w stanie zmusić się o 6 rano, wtedy nawet rozbiegania nie wychodzą tak, jak powinny(zwyczajnie połowę dystansu układ nerwowy dopiero się dobudza i na efektywność nie ma co w tych okolicznościach liczyć).
Wybrałem więc wieczór, niestety nad Warszawę przyszły czarne chmury i mocna burza, mimo to ruszyłem do Kampinosu. Jadąc na miejsce wycieraczki ledwie zbierały wodę, a kiedy dojechałem, deszcz zelżał, a temperatura spadła do 18 stopni Celsjusza – fart 🙂
Rozgrzałem się dobiegając z Truskawia do cmentarza w Palmirach, deszcz ustał całkowicie – rozebrałem się i w drogę. Pobiegłem na 9 kilometrowym wahadle po asfaltowej drodze. Na ostatnim 18-stym kilometrze lunęło, ale tak rzęsiście, że gdyby nie czapka z daszkiem, nic bym na oczy nie widział… Biegłem w kałużach deszczu – było to swego rodzaju fantastyczne uczucie – do teraz zastanawiam się dlaczego… Być może chodzi o bliski kontakt z naturą. Jedyne co przerażało, to coraz bardziej zapadająca ciemność i pioruny walące coraz bliżej. Nie wiem, czy to właściwy sposób, ale gdzieś zasłyszałem, że od błysku do grzmotu jeśli jest 5 sekund, to piorun uderzył ok. 5 km ode mnie. Odstępy były najczęściej 3-4 sekundowe.
Zawsze lubiłem biegać w deszczu, szczególnie takim ciepłym, później oczywiście jest obawa o przeziębienie, całe szczęście moje „das Auto” ma podgrzewane siedzenia i klimę dającą 25 stopni w kilka sekund, więc nawet na chwilę nie wychłodziłem się.
W nadchodzącym tygodniu jeszcze 2 akcenty treningowe i start na 5 km – nie mogę odpuszczać tego tygodnia, ponieważ za 2 tygodnie 10 km w bardzo mocnej obsadzie – tam ma być najlepsza dyspozycja, a celem nie są te starty, a oczywiście jesienny Maraton.
Biegając w strugach deszczu zastanawiali mnie kierowcy próbujący ominąć niedzielne korki na Gdańskiej ekspresówce. Jeździli przez Palmiry, a później przez las do Truskawia, gdzie najpierw 1,5 km starej grubej kostki, a później 2 km dziura na dziurze, błoto i głębokie kałuże – być może nie szkoda im samochodów (w dużej części były to oczywiście auta służbowe) albo może też jak ja bardzo lubili naturę 😉
5 Comments
Prędkość dźwięku to ok. 330 m/s, więc jeśli od błysku do grzmotu jest 3 s., to walnęło około kilometra dalej.
mariuszu, dzięki za odpowiedź na temat gór,… to czekamy na te przepisy, choć wyższa hemoglobina to chyba przede wszystkim zasługa namiotu?
marsz
Dźwięk rozchodzi się w powietrzu z prędkością 330–350 metrów na sekundę, więc tak należy przyjąć przy obliczeniach, ~3 sekundy to kilometr. Tak gwoli ścisłości 😀 😀
@Sebastian Borowczyk
Panowie, moja wersja bardziej mi się podobała 😉
@marsz
Przepisy są we wcześniejszym poście – zapraszam i smacznego!
To prawda, że częściowo podbicie Hempoglobiny może wynikać z korzystania z namiotu tlenowego, jednak wcześniej kiedy tylko spałem w namiocie, a nie wspomagałem tego odpowiednią dietą, efektu wzrostu HGB nie było.