Aklimatyzacja w górach trwa długo, wiele zależy od wysokości nad poziomem morza, specyficznego mikroklimatu oraz organizmu, który poddawany jest hipoksji wysokościowej (więcej pisałem o tym w moim artykule). Nie byłem w górach, przez dłuższy czas, już blisko 2 lata, przynajmniej powyżej 1000 m n.p.m. Korzystałem wprawdzie z „namiotu tlenowego”, jednak to nie jest to samo. W zeszłym roku kilka dni byłem w Sant Moritz, ale tam nie zacząłem jeszcze mocno trenować. Zasada jest taka, że im częściej przebywa się i trenuje w górach, tym jest łatwiej realizować trening i większych można oczekiwać efektów.
W tej chwili moja adaptacja nie przebiega łatwo. Serce bije z większą częstością od samego przyjazdu i stabilizuje się bardzo wolno. Po trudniejszych treningach winduje się znacznie, spada dopiero po 2 dniach odpoczynku. Nie jest to nic wielce zaskakującego, czasem mówi się, że im ciężej w górach i większe trudności z jakimkolwiek treningiem, tym większa szansa na progres po powrocie do domu.
Do Kenii podchodzę z dużą pokorą, w 5-tym dniu zrobiłem pierwsze 200 metrowe przebieżki, w 7-mym interwał na krótkich odcinakach, a w 9-ty dzień klasyczne 10 x 1 km. Utrzymuję duży kilometraż na niskich intensywnościach, co jest znacznie bezpieczniejsze niż praca beztlenowa.
Jak trudno się tu trenuje może świadczyć choćby fakt, że Kenijczycy, którzy tu żyją od pokoleń, trenują każdego dnia, jeśli pobiegną w zawodach w granicach 29:00 – 29:30 na 10 km, spokojnie są w stanie biegać poniżej 27″ na dole.
Mój ostatni trening na wspomnianych kilometrach, robiłem z kolegą z Kenii Marcem. Pomagaliśmy sobie nawzajem. Opowiadał mi o treningu zarówno swoim, jak „eksportowych, najlepszych zawodników, którzy robią podobne treningi, oczywiście odpowiednio szybciej. Ja przebiegłem po 3:05, oni biegają średnio miedzy 3:00, a 2:50.W Europie nie zrobiłoby to na mnie wrażenia, natomiast tutaj, to kosmos.
Niedotlenienie w pierwszej kolejności objawia się drętwieniem ramion, później nogi jak protezy, oddech przypominający karpia po wyjęciu z wody i generalnie duże zmęczenie. Tak miałem już na 3 odcinku, ale dzielnie dotrwałem do 10-tego, choć lekko nie było i na ostatnich 2 prędkości zaczęły lekko spadać przy zwiększaniu się wysiłku, co jest sygnałem, że czas kończyć. Myślałem nawet o 12 odcinkach, niestety popełniłem błąd, bo zacząłem trening minimalnie zbyt wcześnie, słońce jeszcze operowało, choć chyliło się ku zachodowi. Pod koniec biegania było już komfortowo. Cóż… następnym razem będę już wiedział, a druga rzecz – organizm będzie bardziej zaadaptowany. Trzeba też przyznać, że ostatnie 3 dni są bardzo ciepłe, nie pamiętam z poprzednich wyjazdów, by było w marcu aż tak ciepło. Najcieplejsze miesiące tutaj to przełom stycznia i lutego, później temperatura stopniowo spada i pojawiają się pierwsze deszcze, a w kwietniu i maju leje ciągle.
Następny trening na prędkościach około-startowych będzie w niedzielę. Muszę do tego czasu dosłownie złapać trochę powietrza. Później czeka mnie tzw „longrun” z narastająca prędkością i jeszcze trening tempowy na dłuższych odcinkach, ale to po 3 tygodniach pobytu, kiedy to już powinno biegać się znacznie lepiej.
Pełen nadziei idę sobie spać – wczoraj po normalnie przespanej nocy dołożyłem w dzień 3 godziny 🙂
Brzmi to może i wygląda na zdjęciach jak wymarzone wakacje, jednak na treningu już tak wesoło nie jest – to bardzo ciężka praca!
1 Comment
Tym tempem (po 3:05) przebiegniętego maratonu życzę 🙂