Kiedyś lubiłem śnieg, nie przeszkadzało mi zimno, ciepłe ubrania, śliskie chodniki, a czasami nawet przeziębienie, bo przynajmniej nie trzeba było iść dzięki temu do szkoły J
Kiedy w wieku juniora przemierzałem leśne ośnieżone i oblodzone ścieżki, sprawiało mi to wielką przyjemność. Lubiłem okres przygotowawczy, lubiłem trenować i po prostu biegać. Nie wyobrażałem sobie innej możliwości – zwyczajnie była zima, więc był też śnieg. Wkurzało mnie tylko, że tak wcześnie robił się ciemno i dlaczego do licha zmieniają ten czas na zimowy, kiedy i tak dzień się skraca…
Odkąd zaczęła się rywalizacja o wynik i chęć wyjścia poza krajowe podwórko, okazało się, że biegając po przyczepnej nawierzchni, oddychając cieplejszym powietrzem, komfort pracy jest dużo lepszy, a wyniki sportowe znacznie się poprawiają.
Nie jest to oczywiście regułą, trenując w zimnie można osiągnąć znakomity rezultat, jednak czy będzie to rezultat dla nas optymalny? Szczerze wątpię…
Trening w warunkach naszej zimy to między innymi większe ryzyko kontuzji przez przeciążenie układu ruchu, ciągłego kaszlu spowodowanego zimnym powietrzem, ciągłego przygnębiającego półmroku. Prędkości wybiegań, których nota bene jest przewaga, w każdych warunkach są do zrobienia, trudności zaczynają się przy chęci osiągania prędkości startowych, co w moim przypadku oscyluje w tej chwili na granicy 20 km/h (w przypadku każdego biegacza chcącego osiągać swoje prędkości startowe, będzie to wyzwanie). Niby to prędkość niewielka, ale jednak. Trzeba ją utrzymywać na dłuższych odcinkach. Nie jest może dużym problemem znaleźć odśnieżone i w miarę przyczepne 400 m, ale już choćby 1000 m nie tak łatwo. Wspomniane treningi są oczywiście najważniejszą częścią przygotowań i o nie tak naprawdę chodzi, jeśli marzy się o czymś więcej.
Są oczywiście rozwiązania alternatywne. Ja stosuję jako doraźne rozwiązanie bieżnię okrężną pod dachem. Niedawno byłem w Łodzi – świetna sprawa, bieżnia na deskach, czyli nie tak obciążająca, super temperatura, spodenki, można się spokojnie rozpędzić. Jednak jeżeli potrenuje się w takim obiekcie raz na miesiąc, to tak jak w moim przypadku, od razu pojawić się może problem przeciążeniowy. Przez tydzień pobolewała mnie wewnętrzna część łydki – ta, która na stromych łukach pracuje mocniej. Tu też można oczywiście trenować, spokojnie się wprowadzając, stopniowo przystosowując układ ruchu. Kiedyś zrobiłem 10 x 2 km na 300 metrowej bieżni w Jabloncu, łącznie wyszło blisko 35 km.
Kolejnym rozwiązaniem dla chcących biegać szybciej jest bieżnia mechaniczna – te lepszej jakości, szeroko dostępne w fitnessach sprawdzają się dobrze. Można trochę „oszukać” organizm, wprowadzić serce na wyższe obroty, jednak przełożenie na bieg w tradycyjnych warunkach nie jest pełne. W końcu asfalt nie kręci się pod nogami jak rolka bieżni, gdzie wystarczy wyżej podnosić nogi, żeby prędkość nie sprawiała tak dużego problemu.
Kombinować można bardzo różnie, garaż podziemny na przebieżki, czy nawet zakład pracy z wielką halą magazynową – są też takie przykłady radzenia sobie z niesprzyjającą aurą.
Oczywiście nie ma co narzekać, trzeba zacisnąć zęby i brać się do pracy. Co nas nie zabija, to zazwyczaj wzmacnia. Aspekt zimowego treningu, kopnego śniegu niesie ze sobą też korzyści – brodzenie w śniegu to naturalna siła biegowa, tracimy technikę, ale za to stabilizację robimy na każdym kroku. Jeśli przetrenujemy zimę solidnie, nie złapiemy przy tym kontuzji i przeziębień czy angin, a start mamy późną wiosną – wtedy mamy czas w kwietniu, żeby popracować na prędkościach startowych i mamy szansę na duże bieganie. Problem zaczyna się wtedy, kiedy celujemy z formą w początek kwietnia, a zima jak przez ostatnie lata ciągnie się do końca marca. Wtedy na zawodach potrafimy pokonać szybko połowę dystansu, ale mimo że mamy końską wytrzymałość i siłę, bariera prędkości eksploatuje nas doszczętnie. Zwyczajnie, jeśli nie ma się wypracowanego zapasu prędkości, trudno jest dobiec we względnym komforcie do decydującego fragmentu Maratonu. Może lepszy byłby bieg ultra? J
Ostatnio śmiałem się, że najlepsze zimą jest to, że kiedy coś boli i chcesz zrobić lodowy okład, to zimnego paskudztwa jest wszędzie na wyciągnięcie ręki 😉
Nie jest tajemnicą, że cały biegowy świat ucieka od zimy, dla chłopaków z Oregonu to norma. Afrykanie takiego problemu nie znają zupełnie. Już w 1932 roku wiedział o tym Janusz Kusociński, który uciekał od zimy na południe Europy.
Całe szczęście żyjemy w świecie otwartych granic i na wyciągnięcie ręki są wyjazdy w lepszy klimat. Na przykład do obleganej ostatnio przez naszych zawodników Ostii z Warszawy dzieli nas trochę ponad 2 godziny lotu… Perfekcyjna zimą Portugalia to pół dnia podróży. Ceny w świecącymi pustkami w tym czasie hotelach, czy apartamentowcach są naprawdę przystępne, wyżywienie w miarę porównywalne z krajowym. Jeśli tylko uda się pogodzić sprawy rodzinno – zawodowe, czy uczelniane, to można śmiało zimą budować formę w optymalnych warunkach.
Krótkie wyjazdy d ciepłych krajów nie załatwiają sprawy. Ryzykowne są ucieczki w środku zimy i powroty do zimowych warunków. Wtedy nie dość, że organizm znowu musi się przestawiać, to jeszcze bardziej zwiększa się wyżej opisane ryzyko. Niestety trudno jest w naszym klimacie przewidzieć, jakie będą warunki choćby na 3 dni w przód, nie mówiąc już o tym. co dzieje się, jeśli planujemy kalendarz na cały sezon.
Ja z okazji Sylwestra uciekłem w dogodne warunki, dzięki czemu udało mi się wskoczyć na dużo wyższy poziom treningowy. Później wróciłem w nasze realia, ale mimo to zrealizowałem w większości swoje zamierzenia. Teraz, kiedy trzeba zabrać się za długie temp,a znowu jestem w cieplejszym klimacie Monte Gordo (Portugalia). Czeka mnie tu trening na wysokich obrotach, wentylacja sięgnie z pewności maksymalnych wartości. Prędkości startowe nie tylko na długich odcinkach, ale również krótkie sesje z przełamaniem tejże prędkości… W końcu w Warszawie ma być tempo na duży wynik, fajna rywalizacja, trzeba być gotowym na zrywy, podbiegi, zbiegi i generalnie ciężką pracę – więc trzeba przygotować się bardzo solidnie pod każdym względem. Wspominając moje poprzednie Maratony i tempo pierwszych 10 km w granicach 30:20, mam świadomość, że trzeba przygotować się bardzo wszechstronnie.
Po powrocie z Portugalii znowu liczyć będę na łaskawość natury i przynajmniej łagodniejszą zimę w granicach przyzwoitości, czyli jak dla mnie mrozy nieprzekraczające -5 stopni Celsjusza.
Już 24 lutego najważniejszy w pierwszej części sezonu wyjazd do kenijskiego Iten, gdzie o śnieg martwić się już nie będę musiał. Raczej będę błagał o tlen J
5 Comments
Co racja, to racja. Powodzenia! Trzymam kciuki.
jestem już zmęczony śniegiem i niskimi temperaturami. kaszlu, kataru, kontuzji na szczęście nie załapałem, ale maraton biegnę 23 marca. nie ma szans na wyrobienie się ze zrobieniem szybkości. No chyba, że w połowie lutego zawita do nas wiosna. pozdrawiam
@wallander
Przypominam sobie, że przed pierwszym moim Maratonem zimę spędziłem w kraju i było sporo śniegu, choć stadion był zwykle odśnieżany (Agrykola lub w Płocku) i właśnie tam udało się wplatać szybsze bieganie. Trzeba kombinować, sprawdzać prognozy, orientować się gdzie podłoże jest najlepsze, czasem korygować treningi lub przekładać – to integralna część zimowego treningu.
Życzę kreatywności i spełnienia celów!
Ja mam trochę inny sposób na zimę maratończyka. Dwa sezony temu zacząłem morsować. Efekt? Najpierw przestałem pociągac nosem, kaszleć i w ogóle chorować, potem jakoś tak lżej zaczeło mi się wychodzić z domu na długie wybiegania przy minus dziesięciu na termometrze. Odkryłem też, że wyciszyły się dawne kontuzje i jakieś stare fantomowe bóle (wiadomo, krioterapia i potężny zastrzyk endorfin w stanie czystym). No i po czymś takim jestem chyba teraz większym psychicznym nosorożcem.
Pozdrawiam z przerębla.
ps. Ale i tak zazdroszczę Ci Mariuszu tego portugalsko-kenijskiego ciepła i długich jasnych dni. Bo to rzeczywiście zupełnie inne trenowanie…
@Joseph
Mam już doświadczenia z krioterapią i są one bardzo pozytywne. W Spale wchodziłem do kriokomory i czułem się po tym bardzo dobrze. Przez cały czas miejscowo chłodzę urazy, po ciężkich treningach wchodzę częściowo do zimnej wody – im zimniejsza, tym lepsza. Cały się nie odważyłem ze względu na ryzyko przeziębienia(po bardzo mocnym treningu organizm i tak jest osłabiony).
Od jesieni spróbuję morsowania, żeby spokojnie przyzwyczajać się do coraz chłodniejszych warunków. Mam już zaproszenia z Poznania i jest też grupa w rodzinnym Płocku, gdzie często uciekam na weekendy.
Tak, czy inaczej nie zmienia to faktu, że te trudne treningi i tak trudno będzie zrobić u nas, kiedy -10 na dworze, nie tylko ze względu na chłodne powietrze, ale przede wszystkim na podłoże.
Pozdrawiam i zimnej wody życzę 🙂