Flaga przed domem, to częsty obrazek. Amerykanie z dumą pokazują swoje przywiązanie do ojczyzny i do symbolu swojego narodu – jakoś im się nie dziwię, żyją tu sobie bardzo spokojnie.
A ja powoli wychodzę z cienia(jak symbolicznie pokazuje zdjęcie), bo i treningi idą coraz lepiej.
Ostatnie 400-setki przebiegły nadspodziewanie dobrze, był to częściowo efekt superkompensacji po ciękim treningu 2 dni wczesniej, który dał mocny bodziec organizmowi. Biegałęm szybko, nogi są mocne, a zmęczenie niewielkie. Zobaczymy jak pójdzie dalej, bo zostały tu na obozie jeszcze 2 poważne treningi, od których zależeć będzie forma po przyjeździe do Polski, a to już za 9 dni 🙂
W Albuquerque trenuje się dobrze. Nie są to wysokie góry dlatego można pracować na prędkościach startowych bez większej obawy. Pogoda generalnie dopisuje, choć zdarzają się dziwne sytuacje. Poniżej zdjecie z godziny 7:30
a tu poniżej godzina 11:30
Albuquerque, to nie tylko pustynia i stepy, ciągle biegając zerkam na szczyt Sandia 3200 m n.p.m. Góry mają na mnie jakieś kojące działanie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze jak sobie trochę popatrzę nawet z daleka, to mnie to uspokaja.
Biegając po stepach, czy nad Rio Grande kolory są mało urozmaicone, wypalona trawa i piasek, drzewa bez liści. Podobno już niedługo będzie robić się zielono. Wczoraj na treningu miałem dwa fajne spotkania, pierwsze to kojot z dosłownie 40 metrów. Biegłem pod wiatr dlatego pewnie mnie nie wyczuł – taki mały, chudy wilk. Druga sytuacja zupełnie mnie zdziwiła, sczególnie jak przyjeżdża się z Polski, a także było się w Kenii. Biegłem sobie szutrowym wałem, a z naprzeciwka nadjeżdżała dużą amerykańska ciężarówka. Już sobie pomyślałem, że zaraz mnie zakurzy, już przygotowałem sie na ucieczkę w bok i naciągnięciu koszulki na twarz. Patrze, a tu jakieś 300 m ode mnie ciężarówka się zatrzymała i zjechała lekko na bok. Hm, pewnie ma tam jakiś interes. Podbiegłem blisko, kierowca pozdrawia mnie przez otwartą szybę i za chwilę odjeżdża. To się zdziwiłem. Pewnie kiedyś miał uczucie piasku miedzy zęami 🙂 albo tu już jest taka kultura.
Nie mam zbyt wielu atrakcji, bo i nie czas już na wycieczki, ostatnio byliśmy w tutejszym sklepie dla biegaczy, ja głównie po to, żeby podpatrzeć Amerykańskie nowinki. Odwiedziliśmy też Starbucksa, ale mają mocną kawę. Ja nie pijam często, może dlatego tak na mnie zadziałała.
Teraz za oknem pełne słoneczko, przyszło lato, choć tu nigdy nie wiadomo, jaka będzie pogoda następnego dnia. W prognozach jest tak, że np. 30% szans na takie i takie warunki i rzeczywiście to rzadko się sprawdza. Grałem też chwilę w golfa, ale fajny sport, tylko jak tu się zmęczyć…
4 Comments
ale paka na zdjęciu!
Fajnie poczytac o zyciu profesjonalnego biegacza z polski. Ja dzis robilem interwaly na agrykoli 🙂
Powodzenia w treningach i do zobaczenia na trasie warszawskiej polowki ! Ja bede gdzies daleko z tylu 🙂
@dymek
To prawda, jest tu duża grupa Maratończyków. W sumie z TOP 7 z zeszłego roku jest 6-ciu.
Również życzę powodzenia!
Mam nadzieję, że w Warszawie będzie gaz, choć to po trudnym obozie czasem spora niewiadoma.