W sobotę przyszedł czas na jeden z najważniejszych i najtrudniejszych treningów w przygotowaniach do Maratonu. Mowa o „czterdziestce”, czyli klasycznym dłuuuugim wybieganiu z rosnącą intensywnością. Głównym celem tej jednostki treningowej jest przemęczyć mocno układ ruchu, aby ten element lepiej funkcjonował podczas walki na zawodach w jej newralgicznym momencie.
Bardzo lubię tego typu treningi, gdzie długa, ciężka praca w dużej mierze zależy od woli walki. Kiedy przychodzą moment kryzysów, kiedy naprawdę trzeba sięgać po głębokie rezerwy.
Jest to też trudny trening, ponieważ jest dosyć niebezpieczny. Źle wykonany i później źle zregenerowany, może doprowadzić do problemów w dalszej części przygotowań i w konsekwencji słabego wyniku w Maratonie. To była moja 4-ta czterdziestka, więc wiem już więcej jak i ile mogę dać z siebie na takim biegu. Myślę, że zrobiłem ją najlepiej z dotychczasowych, choć okaże się to dopiero w przyszłości.
Najtrudniejszy był początek i koniec treningu. Początek przez kolkę, a koniec przez duże zmęczenie.
Kolka mogła być powodem dużego stresu, bowiem dzień wcześniej padła diagnoza, że ból mojej nogi, to może być pęknięcie kości strzałkowej. Jest to tylko diagnoza, a jak jest naprawdę mam nadzieję, że pokaże poniedziałkowe badanie RTG. Mam też nadzieję, że nie jest to aż tak groźna sprawa, bo i ból z dnia na dzień jest coraz mniejszy. Wykonuję wszystkie treningi. Nie ma wprawdzie 100% komfortu, ale trenować można. Dowiedziałem się międzyczasie, że małe pęknięcie może być bez większych konsekwencji i zagoi się bez przerwy w treningu. Mimo wszystko, co dzieje się teraz w mojej głowie, to dosyć ciekawa rzecz. Nie poddam się jednak tak łatwo.
Fajną rozmowę miałem na 34-35 km, kiedy to dołączyło się do mnie małżeństwo na rowerze. Nawiasem mówiąc Amerykanie to bardzo serdeczni ludzie, otwarci, uśmiechnięci i łagodni. Wypytali mnie o cały mój trening, moje rekordy życiowe, gdzie mieszkam, skąd pochodzę itd. Głupio mi było nic nie odpowiadać, chociaż wtedy akurat zacząłem przyspieszać. Tok rozmowy i powtarzające się życzenia pomyślności tak na mnie zadziałały, że mocno przyspieszyłem dwa wspomniane kilometry, co później odczułem na końcówce. Jednak dobre słowa i miła pogawędka zrekompensowały zmęczenie.
W trakcie biegu wypiłem prawie 1,5 l wody i napojów izotonicznych(chociaż było zaledwie 6 stopni Celsjusza) oraz zjadłem żel energetyczny – tu testów ciąg dalszy, jednak nie chciałem z tym dzisiaj przesadzać, bo w końcu niech organizm sięgnie po swoje głębsze rezerwy.
W przyszłym tygodniu mam wytrzymałość startową najpierw na długich, a później na krótszych odcinkach. Będą to wymagające treningi z uwagi nie tylko na prędkości i wysokość n.p.m., ale również na nawarstwiające się zmęczenie. To jest jednak to miejsce i ten czas, żeby wykonać dużą pracę, później powinno być już coraz łatwiej, przynajmniej z powodu większych przerw między mocnymi bodźcami.
Generalnie zawsze nie mogę doczekać się tego specjalnego okresu, w którym właśnie jestem i który bardzo lubię. Z drugiej jednak strony jeżeli coś dolega, to chce się, żeby już wszystko udało się zrobić i wracać żeby wracać szybko do domu. Nie można jednak tak myśleć, bo to co chcę się osiągnąć dzieje się już teraz i już teraz marzenia się realizują, oby się zrealizowały do końca…
7 Comments
Ah te kontuzje… przejdą! Głowa do góry 🙂 Ciekawe co pokaże RTG. Jak napisałeś o małżeństwie na rowerze, to wyobraziłem sobie jeden rower, maż i żona na siodełku (składaki to było kiedyś „coś”) 🙂 hehe Na zdjęciu w oddali to oni? Pozdrawiam.
@METODY
Mój błąd, chodziło o rowery 🙂
a w oddali to bardzo ciekawa rzecz, tutaj to dopiero kwitnie rekreacja – sobotę i niedzielę rano mnóstwo ludzi biega, jeździ na rowerach, czy maszeruje, czasem aż ciężko się przebić
Mariusz powodzenia w dalszych treningach !!!!
dasz rade bo jestes wielki i mam mnóstwo doświadczenia 🙂
wiec jak to jest bali ale idzie biegać chodz już nie tak bardzo jakby się chciało, głowa jednak cały myśłi o tym i sie kontrolujemy ale treningi jakoś idzie roobic.
mi samemu jeszcze lekko dokucza kontuzja mimo bólu idzie biegac ale to juz na jakiś granicach.
od czwartu bedę miał 3 dni zawodów więc sie okażę co to bedzie za ból 😛
trzymaj sie tam na obozie bo jestes moją nadzieją olimpijską 🙂
twardziel! pozdrawiamy z Miskiem:)
trzymaj się giża
ech te kości strzałkowe! 🙂
po półmaratonie warszawskim zaczęła mnie boleć prawa noga tuż nad kostką. mimo to kontynuowałem treningi, celem był cracovia maraton. po 6-tym treningu, tydzien po polmaratonie, – wybieganiu na dystansie 30km, już nie wstalem 🙂 zanim dostalem sie do ortopedy i usg minal kolejny tydzien. zdiagnozowal pekniecie k. strzalkowej, 3-6 miesiecy bez biegania, rehabilitacje i stablizator. pocieszam sie tylko ze to „zwykly” ortopeda a nie sportowy. stabilizator zdjalem po jednym dniu – to wystarczylo zeby noga odzwyczaila sie od normalnego funkcjonowania. ide do oropedy sportowego bo boje sie ze stabilizator wiecej popsuje niz naprawi.
Trzymaj się! :))
Jak kość jest pęknięta wzdłuż, a nie złamana, to się zrośnie szybko, a te 3-6 miesięcy, to myślę tak bardzo „bezpiecznie” powiedziane. Oczywiście nie wolno bagatelizować problemu, należy dobrze to sprawdzić u sportowego ortopedy. Stabilizatora nie ma się co bać, nie zrobi krzywdy, chroni przed ruchami stawu skokowego, mówiąc potocznie – w bok i nawet przed nadpronacją przy okazji :), a więc wyłącza główną funkcję kości strzałkowej, czyli podtrzymywanie przy takich ruchach.
Życzę zdrowia!