Koniec roku to czas podsumowań i refleksji czego udało się dokonać, a co nie wyszło. Każda konstruktywna analiza i odpowiednio wyciągnięte wnioski, zawsze prowadzą ku lepszemu.
Był to niestety rok błędów, kontuzji i nauki.
Błędy to przede wszystkim zbyt forsowny trening przez pochopnie obrane cele. Już wiosną chciałem atakować minimum na Igrzyska 2:10.30, zamiast rozłożyć sobie zamiary w czasie. Kiedy już trenowałem i „szło dobrze” nie było kogoś, kto z zimną głową skierowałby na właściwe tory. Do Kenii pojechałem po antybiotykach i już pięciomiesięcznym okresie treningu bez przerwy. Początkowo trenowało się rewelacyjnie. Szybko osiągnąłem wysoki poziom. W 4-tym tygodniu obozu byłem w życiowej formie. Później niestety nastąpiło jej załamanie. Doszła kontuzja, nogi jak od innego modelu i szedłem mocno w dół. W 6-tym tygodniu zgrupowania zmniejszyliśmy znacznie obciążenia, w 7 lekkie pobudzenie spowodowało, że poczułem się lepiej. Pojechałem do Venlo na półmaraton, gdzie pobiegłem poniżej 1:05, poniżej oczekiwań, ale nie było tragedii, jednak tak naprawdę oszukiwałem się, dalej eksploatując przemęczony organizm. Ostatnie 3 tygodnie po zjeździe i 3 tygodnie do maratonu to huśtawka formy i samopoczucia, walka z bólem pomocniczych Achillesa. Dopełnieniem złego był start w maratonie, w którym nie chciałem startować, jednak argumenty typu – tyle przygotowań, Kenia – może „odda”, doświadczenie itd. spowodowały, że jednak pojechałem do Wiednia. To była moja największa porażka – słaby, załamany musiałem zejść z trasy.
Po powrocie do domu odpuściłem trening do minimum, biegając najwyżej co drugi dzień po 30 km tygodniowo. Po 2 tygodniach wystartowałem w Teście Coopera. Atmosfera podbudowała mnie i postanowiłem wystartować w dwóch biegach ulicznych. Okazało się, że forma jest bardzo dobra. Wygrałem Bieg Konstytucji z nowym rekordem i bieg w Pasłęku na wymagającej trasie i z mocnymi rywalami. Później jeszcze start na bieżni i wyjazd na obóz do Szklarskiej Poręby w celu przygotowania do Igrzysk Wojskowych w Maratonie. Byłem pełen wiary, że dobrze się przygotuję, byłem rządny sukcesu, potwierdzenia swojej wartości. W szklarskiej Porębie trenowało się dobrze. Nie było za mocno, być może zbyt dużo siły od razu i znowu kontuzja – koszmar! Okazało się, że przeciążyłem kręgosłup na odcinku lędźwiowo-krzyżowym. Skończyło się na miesiącu bez biegania, później mozolnej 2-miesiącznej rehabilitacji. Do biegania wróciłem na początku sierpnia. Postanowiłem przygotować się do drugiej części sezonu – wrócić do jako takiej dyspozycji. Pojechaliśmy z Anią do Font Romeu na wakacje.
Nie było dla mnie innego ratunku, tylko lekki trening, więc góry to było najlepsze możliwe wyjście. Prawie miesięczny pobyt, mimo bardzo lekkiego treningu biegowego, a za to dużej ilości siły ogólnej i rozciągania poskutkował już na początku września połamaniem 30 minut w leśnym biegu w Kabatach. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony – forma z niczego była super, a plecy powiedzmy ok.
Później nieźle pobiegłem na Wojskowych Mistrzostwach Polski. Kosztowało mnie to tyle, że musiałem kilka dni zupełnie odpocząć od biegania. Dwa biegi na maksa w 2 dni, to było zbyt wiele.
Później jeszcze raz krótko „zabodźcowałem się” wysokimi górami i pobiegłem 29.43 w nierównym biegu, na trudnej trasie w Warszawie.
Było obiecująco. Postanowiłem ostatecznie wystartować w Maratonie. Wiele osób odradzało mi mój zamiar. To bieg na wariata, nie potrenowałeś, oby kontuzja się nie odnowiła… Wiedziałem jednak, że muszę zimą startować z wyższego poziomu, żeby marzyć w ogóle o minimum na Igrzyska. Start w Igrzyskach Olimpijskich to dla mnie wielka rzecz, spełnienie marzeń każdego sportowca, więc musiałem zaryzykować.
Kiedy pojechałem do Szklarskiej Poręby, a do startu zostały 3 tygodnie ogarnęło mnie uczucie wielkiego niepokoju. Wiem już jak smakuje maraton, mam do niego olbrzymi respekt, a przygotowany jestem niedostatecznie. Całe szczęście w 2 tygodnie nadrobiłem częściowo duże braki. Choć ostatni tydzień znowu był słaby, to zdążyłem na ostatnią chwilę, wszystko poskładać w całość.
We Frankfurcie byłem bardzo szczęśliwy, pobiegłem zachowawczo, na tyle na ile byłem przygotowany, wróciłem do gry. Życiówka o prawie minutę z takich przygotowań, to dla mnie wyczyn i zadowolenie z dobrze wykonanej roboty. Byłem przede wszystkim w formie, a kiedy tak jest bije się rekordy, mimo, że tak jak w moim przypadku w przegotowań do maratonu zabrakło objętości treningu, co przełożyło się na fakt, że nie wytrzymałem mięśniowo. Silnik był mocny, tylko podwozie za delikatne.
Po niespełna 2 tygodniach kolejny rekord życiowy na 10 km w Biegu Niepodległości, trochę szkoda, bo przy szybszym tempie w pierwszej części, wynik mógł być tego dnia dużo lepszy.
Za tydzień poleciałem jeszcze do Japonii na Ekiden (10 km w 30:00) – forma była, więc warto ją wykorzystać. Pobiegłem przyzwoicie, choć tym razem zacząłem zbyt mocno.
Był to rok nauki, mimo że 30-sto letni sportowiec powinien już do perfekcji opanować sztukę treningu i wyczucie własnego organizmu. Ja tego nie dokonałem, byłem zbyt zachłanny, chciałem od razu dużego postępu, zaryzykowałem, poddałem się ciężkiej – zbyt ciężkiej pracy i poległem. Wiosną przez to wszystko nie było formy, a także nadwyrężyłem układ ruchu, od czego zaczęły się kontuzje. Wszystko to jednak pozwoliło mi jeszcze lepiej poznać mój organizm, odkryć nieprzetarte szlaki, co jesienią zaowocowało powrotem do dyspozycji i można powiedzieć Happy Endem. Maraton biegam dopiero 3 lata, więc to krótko. Nie wszystko jeszcze wiem, ale po tym roku znacznie więcej. Lecąc z Frankfurtu wypisałem sobie błędy jakie zrobiłem podczas samego biegu i ostatnich dni przygotowań, wyszło ich aż 33.
Wydawałoby się, że wyniki, które uzyskałem jesienią podsumowuje sezon jako bardzo udany. Nie tylko poprawiłem rekord życiowy w Maratonie, ale też na 10 km. Jest to jednak tak naprawdę potwierdzenie dyspozycji z roku ubiegłego, kiedy to stać mnie już było na takie rezultaty. Poziom sportowy można powiedzieć, że utrzymałem, co oczywiście również może w pewnym stopniu zadowalać.
Oczywiście cieszę się z finiszu roku, jednak moje ambicje sięgają wyżej.
W 2011 r. Udoskonaliłem też swoją opiekę specjalistyczną i bazę sprzętową. Współpracuję od wiosny z Psychologiem Sportowym, Panią Katarzyną Selwant, co pomogło mi z pewnością w tym najtrudniejszym dla mnie roku(przez kontuzje). Mam też namiot tlenowy, który choć jeszcze nie do końca przetestowany, już we Frankfurcie dał mi świetną wydolność. Przedłużyłem też współpracę z Nike Poland, więc o sprzęt biegowy nie muszę się martwić oraz z Powerade, który zapewnia mi odpowiednie nawodnienie, a także ze znakomitymi specjalistami Szczepanem Figatem z Fizjoperfekt i Kubą Czają – AktywnaDieta.pl.
Chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy w ubiegłym roku mi pomagali. Teamowi, który dbał o mnie, kiedy tylko tego potrzebowałem, moim Partnerom, wyrozumiałej rodzinie oraz wszystkim kibicom, których wsparcie czuję zawsze, kiedy jest trudno. Dziękuję Wam!
Oby tylko w tym sezonie popełnić jak najmniej błędów. Nie dać się ponieść emocjom. Muszę trenować na tyle na ile mogę, a nie na tyle co bym chciał. Myślę, że to droga, którą muszę konsekwentnie podążać. Ile z tego wyjdzie, zobaczymy 15 kwietnia. Jeśli zdrowie wytrzyma i będę mieć trochę szczęścia, to wierzę, że powalczę o bardzo dobry wynik. Teraz to co widzę, kiedy zamykam oczy to 3:05.50, czyli tempo na kilometr, które będę trzymać. Muszę to zrobić i koniec!
9 Comments
Bardzo fajne,rzeczowe podsumowanie roku;-) podales date 15 kwietnia- w ktorym maratonie wystartujesz?chyba nie bedzie to Debno?
Pozdrawiam
@kamilo
Ciągle nie wiadomo, gdzie będzie najlepsza dla mnie grupa. Mam nadzieję, że już niedługo sytuacja się wyjaśni.
Dębno raczej odpada, bo wątpię, żeby organizatorom zależało na grupie na 2:10.30.
Jest bardzo ważne, aby dokonać szczegółowej analizy,a wtedy jest duża szansa, że rok 2012 będzie udany i spełnią się marzenia, czego bardzo życzę.
Pozdrawiam.
aa moze ten dobry wynik po kontuzji to klasyczne potwierdzenie, iż po przerwie nagle się chwilowo zyskuje. Bardzo dobrze Ci życzę, boję się więc, że znów dowalisz mocnym obozem, a na świeżość będzie Ci żal czasu.
Pozdrawiam i obiecuje, że w Londynie będę Ci kibicował, jak żadnemu innemu Polakowi.
@piotr
Z góry dziękuję!
To prawda, ten wynik we Frankfurcie był pobiegnięty na świeżości, ale dzięki tej ciężkiej wiosennej pracy. Teraz jestem wypoczęty jak nigdy, więc nie mogę znowu lekko trenować, bo nie będę miał z czego czerpać. Muszę trenować nie mocno, ani nie lekko – po mistrzowsku, czyli dokładnie tyle co trzeba.
Daj znać, jak zdecydujesz (zdecydujecie się) na Łódź.
no tak, 15.04, w Holandii, a szczególnie w holenderskich portach bywa gorąco 🙂
15.04 to oprócz Łodzi i Dębna (które to sam Mariusz wykluczył) jest Wiedeń i to myślę jest poważny konkurent do Łodzi
pozdrawiam i minimum olimpijskiego życzę
@Waldek
Rozważam Wiedeń, jednak z 3 możliwości, w tej chwili Wiedeń jest na trzecim miejscu. Trasa jest dobra, jednak po zeszłorocznych przygodach jakoś nie jestem przekonany.
Dębno jest fajne(debiutowałem tam i znam trasę, poza tym to Mistrzostwa Polski, które bardzo lubię), ale trudno tam pobiec taki wynik, jak na innej trasie, nie będzie też stworzonych warunków jeżeli chodzi o tempo.