Po kilku dniach przerwy wracam do gry.
W czwartek przebiegłem w spokojnym tempie 22 km. Okazało się, że po bólu nie ma nawet śladu, więc w piątek biegałem podbiegi pod górkę. Zrobiłem 15×300 m na Agrykoli, a cały dzień zamknął się w 31 km. Kolejnym treningiem po dniu przerwy miały być dwójki i to nie byle jakieś tam dwójki, bo aż 10 sztuk w trzecim zakresie intensywności. Prognozy pogody wskazywała na niedzielne opady i silne wiatry, więc zdecydowałem się zrobić trzeci zakres już w sobotę. Było zimno, jednak sucho i bezwietrznie.
Taki trening jest prawdziwą próbą sił i psychiki. Wychodzi wtedy, że bieganie to nie tylko przyjemność. Po 5 powtórzeniu miałem już dosyć i głowa podpowiadała, żeby wracać do domu, a tu jeszcze drugie tyle do zrobienia. Nie ma jednak sentymentów, aby zrealizować ambitne cele i wytrzymać maraton w granicach 3:05-3:07 na km trzeba biegać szybko również na treningach. Mimo, że nie było wiatru, a nawierzchnia była sucha, temperatura oscylowała w granicach -5 stopni Celsjusza. Po 7 powtórzeniu wyciągnąłem z kieszonki żel, który mi prawie zamarzł, a gorąca woda schowana przy samym ciele przypominała teraz wodę z lodem.
Do 9 dwójki wszystko szło w miarę dobrze. Najgorszy był jednak ostatni kilometr. Niby ostatni odcinek da się już zawsze skończyć, a nawet można przyspieszyć. Nie tym razem. Nogi były już bardzo zmęczone, pamiętając robione dzień wcześniej podbiegi. Płuca przewentylowane zimnym powietrzem, zamarznięte policzki i ogólne wyczerpanie energetyczne. Był to wysiłek typowo maratoński, który musiałem podjąć w tym okresie przygotowań. Już niedługo wyjazd do Kenii, gdzie z uwagi na wysokość nad poziomem morza nie będę mógł realizować podobnych obciążeń.
Po treningu oczywiście drzemka i wolne popołudnie. Wieczorem solanka, która świetnie odpręża i łagodzi obolałe ciało. Po tym treningu wiem, że stać mnie na lepsze wyniki niż w roku ubiegłym.
W niedzielę zaliczyliśmy z bratem naszą 23 kilometrową leśną pętlę do Cierszewa, a dzisiaj mam dwa krótkie wybiegania i sprawność. Od prawie tygodnia dwa razy dziennie wykonuję ćwiczenia „odbarczające” na kontuzjowane plecy, więc dochodzi jeszcze dobra godzinka aktywności fizycznej.
Co cóż ruszam do pracy, samo się nie zrobi…