Wystartowałem w crossie w Lizbonie. Propozycję od Bartka Nowickiego dostałem w czwartek wieczorem. W ten sposób z pełnego treningu(kolejny start planowałem dopiero na następną niedzielę) postanowiłem spróbować. W końcu najlepszym treningiem jest dobry start. Zadecydowało bardzo dobre, bezpośrednie połączenie z Warszawy i pewne pieniądze przed startem, które bardzo przydadzą się w najbliższym sezonie, kiedy to trzeba będzie sporo zainwestować, aby osiągnąć wysokie z pewnością minimum kwalifikacyjne do Igrzysk w Londynie. Podczas sobotniego rozruchu czułem trudy krótkiego, ale dosyć intensywnego obozu w Zakopanem. Zawsze jest tak, że pierwszy tydzień pobytu w górach jest trudny, szczególnie jeśli chodzi o nogi, ciągle męczone podbiegami i nierównością podłoża. Zazwyczaj dopiero w drugim tygodniu organizm się do tego wszystkiego przyzwyczaja. Po dłuższych zgrupowaniach nie ma już podobnych problemów i dobrze się startuje, szczególnie, kiedy zmniejszy się obciążenia w ostatnie dni. Sobota wprawdzie nie zwiastowała wielkiej formy, ale byłem dobrej myśli, ponieważ zwyczajnie czułem się dobrze. Bieg zaplanowany na 12:15. Na miejscu jesteśmy trochę po 10. Trasa w małym parku, ale aż 2 kilometrowa pętla, wszystko dzięki licznym serpentynom. Jeden krótki, ale stromy podbieg, kilka długich łagodnych i ok. 200 m sypkiego piasku – cross z prawdziwego zdarzenia, choć bardzo szybki. Pogoda perfekcyjna ok. 15 stopni, słońce wyglądające z za chmur, mnóstwo kibiców i atmosfera święta biegowego. Trasa widowiskowa, bo z pagórka, gdzie usytuowane było biuro zawodów widać całą trasę jak na dłoni. Na liście startowej 2 Kenijczyków, Anglik, Fin, Hiszpanie i oczywiście Portugalczycy przygotowujący się do Mistrzostw Europy 12 grudnia w pobliskiej Albufeirze. Ruszamy zdecydowanie, początek jest lekko z górki, za chwilę stromy podbieg na którym tempo siada, a na czele biegną młodzi zawodnicy zwalniający bieg. Pierwszy nie wytrzymał Fin, ruszając mocno do przodu, ja za nim. Tempo jest już szybsze, ale bez przesady. Wyścig zaczyna się dopiero na drugiej pętli, kiedy Anglik mocno przyspiesza z górki. Mi podbiegi nie sprawiają trudności, ale na zbiegach jest zdecydowanie gorzej. Czuję, że nie mam prędkości i nogi są zmęczone. Nie poddaję się jednak i doganiam 5-6 osobową czołówkę. Na 4 kilometrze znowu atakuje Anglik, widać, że na tej trasie i tego dnia czuje się znakomicie, ciągle odskakuje na zbiegach. W pewnym momencie, właśnie na zbiegu nie wytrzymuję i lekko odstaję. Niestety nie jestem w stanie trzymać czołówki. Nie odpowiadam na kolejny atak, łudząc się, że to tylko chwilowe przyspieszenie. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Zdecydowanie brakuje mi energii i świeżości. Teraz na 6km przychodzi kryzys, 50 m przede maną 3 uciekających biegaczy, 30 za Portugalczyk. Kurcze, to najgorszy scenariusz – chłopaki pracują na zmianę, a ja walczę sam. Utrzymuję jednak swoje, wydaje się, mocne tempo. Jestem pewny, że takim wytrzymam do końca, ale przyspieszyć jakoś nie mogę. Skracam krok i mocno pracuję pod górkę, staram się rozluźniać na zbiegach. Ostatni kilometr i karty rozdane. Mimo starań, nie dochodzę uciekinierów. Czwarte miejsce, czyli najgorsze, ale oczywiście lepsze niż piąteJ. Jestem zły, nie lubię przegrywać. Nawet w pewnym momencie jestem wściekły. To zimny prysznic jaki daje kopa do pracy. Teraz będę solidnie trenował i wykorzystam wszystko co mogę, żeby nie przegrywać więcej takich biegów.
Zaraz po imprezie mieliśmy szybko jechać do hotelu, po czym na lotnisko, ponieważ mój lot już o 17. Wtedy zaczęło się portugalska maniana. Najpierw czekaliśmy pół godziny na Kenijczyka, którego wzięli na kontrolę, a w końcu i tak pojechaliśmy bez niego. W hotelu obiad trwał kolejne 30 minut dłużej niż zakładaliśmy i zaczęło się robić mało czasu do odlotu. Wreszcie ruszamy na lotnisko, kierowcą jest organizator crossu i trener samego Rui Silvy, słynnego milera, brązowego medalisty IO z Aten na 1500 m. To wielka przyjemność poznać taką osobę i mieć okazję porozmawiać. Trener mówi o trudnościach w portugalskiej lekkiej atletyce i gratuluje naszych rekordów w maratonie. Dziwi się bardzo, kiedy mówię, że Polska nie wystawia reprezentacji seniorów na zbliżające się Mistrzostwa Europy, a wystawia samą młodzież. Jest wręcz zawiedziony. To już jednak temat na całą wielką rozprawę – nie mam ochoty. Niestety zaczynają się korki i lekka nerwówka, oczywiście u mnie, bo Portugalczyk z pochodzenia Afrykanin jest wyluzowany i żartuje, że najwyżej zwiedzę Lizbonę i spróbuję ich kuchni i pójdę disco. Całe szczęście zdążam na ostatnią chwilę, znowu przydały się umiejętności biegowe 🙂 Teraz w samolocie opisuję sobie moje wrażenia. Tuż po wylądowaniu dostałem kilka sms-ów z gratulacjami , w tym jeden od Artura z Płocka, że przegrałem z nie byle kim, więc może to i było dobrze 😉
W sumie fajny wyjazd, mimo, że ekspresowy to dużo mnie nauczył i poznałem kilku bardzo ciekawych ludzi m.in. managera Jose, który zaproponował mi start w przyszłorocznym półmaratonie Lizbońskim, w którym w tym roku padł rekord świata, przy okazji dowiedziałem się, że poza grupą na rekord świata jest też druga na wynik w okolicach 62 minut. Tam musi być bardzo szybka trasa – ja chcę tam jechać!
8 Comments
Mariusz, gratuluję!!
i nie ma się co przejmować:) bo to zawsze miejsce w czołówce:))
Nie przejmuję się, tylko nie ma, że czwarte jest ok. Ma być zawsze pierwsze i najlepiej rekord 😉
Mariusz miałeś chyba biegać w Holandii?
Podziwiać tylko ambicję!!! Zawsze trzymamy kciuki za Twoje wyniki no i pierwsze miesjce i rekordy!! :))
Mariusz, dobrze robisz bo bez innego założenia nie ma co trenować. To jest mobilizacja! Gratuluję zdrowej ambicji:):)
Biegnij z grupą na rekord świata 😀
o tym marzy każdy, ja też
jak czytałem, to się spociłem z przejęcia… o, jeszcze mi serce wali…