W sobotę, dzień po ściganiu w Gnieźnie wystartowałem w rodzinnym Płocku w Biegu Solidarności. Tym razem dystans ok. 5200 metrów. Od początku narzuciłem mocne równe tempo, którego rywale nie wytrzymali.
Co ciekawe, jeżeli biega się dwa starty dzień po dniu, to drugiego dnia jest uczucie jakby było się po trzydziestym kilometrze maratonu. Nogi są zmęczone, ciężkie i nie chcą przyspieszyć, choć ciąg do przodu jest. Znowu było bardzo ciepło, więc przy okazji sesja aklimatyzacyjna.
Trening zrobiony!
W zawodach dla szkół podstawowych brał udział mój brat cioteczny Dominik. Jest w piątej klasie, a przyszło mu ścigać się z rok starszymi kolegami. Na stadion(ostatnie 200m trasy) wbiegł na 7 pozycji i wyglądał na zmęczonego, jednak zmobilizował się i bardzo ładnie przyspieszył zajmując ostatecznie trzecie miejsce. Było to pasjonujące widowisko!
3 Comments
brawo Mariusz!
2 razy mnie dublowałeś 🙂
Ale musisz przyznać, że imprezka jak na nasz Płock wyjątkowo udana (oczywiście z punktu widzenia amatora).
pozdrawiam
Tylko jak dla mnie, wszystko trochę za bardzo rozciągnięte w czasie, byłem na biegu ponad 6 godzin (jak na maratonie). Można było się za to spotkać ze znajomymi i dłuuugo porozmawiać.
Generalnie fajny piknik rodzinny, a jeszcze na koniec koncerty m.in. Kombi – Każdy bieg chciałby mieć taką oprawę.
i ta scena, ważąca pewnie kilka ton na bieżni tartanowej, o którą tak kiedyś wszyscy walczyli… (tartan to przecież guma, nie wierzę, że się nie zniszczyła)
Rośnie młode pokolenie biegaczy 😀